18. Tradycja

38 3 2
                                    

[A/N] No, skoro udało mi się wreszcie dowieźć rozdział w "Niepokonanych", to może po dwóch latach wypadałoby skończyć czelendża z 2020 roku? Pomysł na tego shota miałam od wielu, wielu miesięcy, jeśli nie od początku. I z miejsca chciałabym uprzedzić, że jest to pierwsza z czterech części nieco dłuższej historii.


- Rozpoczynamy doroczne zawody rodziny Kurosakich! Kto pierwszy pod gó-

- Tyle lat, a ty nadal pajacujesz?! Sam sobie biegnij w ten upał, oczadziały capie!

Karin i Yuzu znów zostały w tyle za ojczulkiem, którego – pomimo pierwszych siwych włosów na skroniach – wciąż rozpierała energia. Wiedziały, że pod starzejącą się, ludzką skorupą żyje przecież wciąż młody, pełen wigoru Bóg Śmierci, który ma tak samo fioła na punkcie wymyślanych przez siebie konkurencji. I równie dużo energii do wkurwiania córek.

Przez te wszystkie lata wiele się zmieniło w ich życiach. Inne rzeczy pozostały niezmienne – na przykład niewysoka brunetka, która dołączała do nich na pewnym etapie drogi w stronę cmentarza.

W całej tej zgrai Kurosakich na horyzoncie brakowało rudej czupryny.

- Wiecie, jak to z nim jest – Rukia widziała miny szwagierek. Choć nie była to żadna nowość, i tak wszystkie się o niego martwiły, gdy znikał w ten dzień. – Pewnie zaszył się gdzieś na szczycie, w pobliżu starej kaplicy i dołączy dopiero pod wieczór.


Rzeczywiście, nie zastały go także przy grobie rodziny Kurosakich. Tradycji znów stawało się zadość – Yuzu płakała, Karin denerwowała się, że przecież mają już tyle lat, a ona dalej beczy, ale cierpliwie pocieszała siostrę. Gdzieś w tle Isshin pieprzył o zawodach w robieniu domina z nagrobków, starsza z bliźniaczek wyzywała go od czci i wiary, młodsza zaś starała się skupić na opowiadaniu przy nagrobku, co dzieje się wśród żywych. O tym, jak układają swe życia, w których wciąż boleśnie brakowało zmarłych bliskich.

Rukia zaś w pewnym momencie oddalała się od rodziny i wyruszała ku starej kaplicy, chcąc upewnić się, że z rudzielcem wszystko jest w porządku. Zawsze zarzekał się, że mu przejdzie, że woli być sam, lecz brunetka miała przeczucie, że gdzieś w głębi serca pragnie, by ktoś był przy nim w tej trudnej chwili.

Czasem siedzieli długo w milczeniu, chłonąc śpiew ptaków i rozkoszny cień drzew pośród czerwcowego skwaru, nasłuchiwali cykad, zamykali oczy i wracali myślami do utraconych chwil. W ciszy, choć zdawali się być oddaleni od siebie, odseparowani, byli na swój sposób blisko, wspólnie przeżywając żałobę, która nawet w fazie akceptacji potrafiła powalić na łopatki wspomnieniami i rozterkami.

To też była na swój sposób tradycja. Utarte zachowania, pozwalające przetrwać trudne chwile takimi właśnie małymi rytuałami. Czy to sprzeczki o wyścig pod górkę i demolowanie nagrobków, czy płakanie nad grobem bliskich, opowiadanie im o minionych miesiącach, czy przesiadywanie w samotności – to wszystko były sposoby Kurosakich na radzenie sobie ze stratą.


Rudzielec siedział u szczytu kamiennych schodków prowadzących na świątynne wzgórze. Letnie, duszne powietrze miało tu w sobie zapach nie tylko parującej ziemi i soczyście zielonego listowia licznych drzew, lecz także nutę murszejącego, świątynnego drewna i rozgrzanych kamieni. W akompaniamencie delikatnego poszumu wiatru cykady zdawały się cichnąć, a ptaki śpiewały ciszej, mniej, krócej, jakby pogrążone w zadumie z Kurosakim trzymającym w ręku odznakę Zastępczego Boga Śmierci, zroszoną pojedynczymi kroplami. Wpatrywał się w nią i przygryzał wargę, nie chcąc się znów rozpłakać jak dziecko. Tu, pośród cmentarnej ciszy, z dala od bliskich, mógł pozwolić sobie na łzy.

Jedyny kwiat [IchiRuki Month 2020]Where stories live. Discover now