11. Możesz mi powiedzieć cokolwiek; nie będę słuchać

98 7 28
                                    

Emocje są o tyle zdradliwe, że czasami wymykają nam się z ust rzeczy, których niekoniecznie wypowiedzenia byśmy sobie życzyli w danym momencie bądź w dany sposób. Dobrze jest jednak mieć obok osobę, która jest tego świadoma i choć będzie tego wszystkiego wysłuchiwać, pewne słowa puści mimo uszu. Albo odczyta z nich to, co miało zostać zamaskowane pod płaszczykiem ciężkich słów.

Im zdarzało się to dość często, od kiedy tylko się poznali. Ot, trafiło na siebie dwoje choleryków, kosa na kamień i ściana na groch.


On spomiędzy tych wszystkich rzuconych w jego stronę idiotów, kretynów, imbecyli, debili czy nieostrożnych durni był w stanie wychwycić w spojrzeniu jej szafirowych oczu te niespokojne iskierki, które – jak gwiazdy sternikom wskazują bezpieczny ląd pośród niezmierzonego granatu wody i nieba – tak jemu mówiły, że martwi się o niego.

Ona spomiędzy ciśniętych w nią wiedźm, cholernic, zołz, heter i innych arogantek wyłuskiwała to drapanie się po karku, odburkiwanie półsłówkami i uciekanie wzrokiem, kiedy mu się odgryzała. Ten rudy bęcwał kompletnie nie potrafił rozmawiać z ludźmi, a już tym bardziej z kobietami. Nieudolnie mówił, że nie jest mu obojętna.


Trochę przerażało to niektórych ich przyjaciół i znajomych. Inni mówili, że kto się czubi, ten się lubi. A jeśli intensywność czubienia się była wprost proporcjonalna do żywionej nawzajem sympatii, to przyszło im obserwować chyba dość osobliwy flirt.

Sado doskonale znał Ichigo i wiedział, że jego gburowate teksty w stronę Rukii to nie jest z czystej chęci dopieczenia jej. Kiedy ich tak czasami obserwował, jak drą koty o jakąś bzdurę, uśmiechał się pod nosem ku kompletnemu przerażeniu Keigo.

Najbardziej nie rozumiała tego Orihime, która była zakochana w Kurosakim. No bo jakże to tak?! Oni mówili do siebie po imieniu! Po imieniu! No i w jej wyobrażeniach jawił się jako romantyczny, czuły kochanek, a nie taki... taki... buc! I sama już nie wiedziała, czy bardziej jest przerażona tym, jak Rukia zwraca się do jej obiektu westchnień, czy może jednak faktem, że jej obiekt westchnień w stosunku do kobiet nie był zbytnio szarmancki.

Przetłumaczyć jej to jakoś próbowali Ishida i Tatsuki. Ten pierwszy sam nie bywał zbyt miło dla Kurosakiego, zaś Arisawa, będąc przyjaciółką rudzielca z czasów dzieciństwa, miała pewien ogląd na jego zachowanie w stosunku do ludzi. Oboje tłumaczyli Inoue, że to tylko takie droczenie się, ale wizja biednej dziewczyny została najzwyczajniej w świecie nadszarpnięta.

Yuzu i Karin znały aż za dobrze temperament starszego brata. Isshin nie mówił wiele, ale wspominał po cichu swą żonę i chwile z nią spędzone, kiedy tak patrzył na syna i jego towarzyszkę.

Tak właśnie; nie przyjaciółkę, bo przyjaciele nie patrzą na siebie w ten sposób. Nie trzymają się nieśmiało za ręce pod stołem. Nie okazują sobie czułości, mijając się w domu, gdy jedno gdzieś szło lub skądś wracało.

Bo tak nie robią przyjaciele, a towarzysze życia.


Mijały lata, a pewne rzeczy się niewiele zmieniały. Nawet wtedy, gdy skończyli liceum, poszli na studia, zaczęli pracę. Gdzieś w międzyczasie wzięli ślub. I wciąż mówili do siebie dziwne dla otoczenia rzeczy, które były – poza wymownymi spojrzeniami – ich sposobem komunikacji.

Ona mówiła: a żeby ci ryja nie urwało, kiedy nasypał sobie za dużo pieprzu i zaczynał kichać, on odpowiadał jej: nie udław się, mała wiedźmo. Takie osobliwe na zdrowie i smacznego.

Nazywała go nieostrożnym imbecylem, kiedy znów wracał poharatany, a on odgryzał się, że przynajmniej coś robi z tymi Pustymi.

W emocjach mówili sobie wiele nieprzyjemnych rzeczy, lecz ich błogosławieństwem był fakt, że gdzieś to wszystko umykało i zostawało to, co najważniejsze.

Martwiłam się o ciebie. Kocham cię. Uważaj na siebie. W takich chwilach przypominasz mi, że nie potrafię bez ciebie żyć. Dam się za ciebie poćwiartować i usmażyć we wrzącym oleju. Doceniam to, co robisz. Dziękuję, że jesteś.


Czasem jednak słowa pozostawały bez odpowiedzi, aprobowane milczeniem, samą obecnością. Bo nie były one do zripostowania, lecz po prostu do przyjęcia.

Tak jak wtedy, kiedy nazwał ją choleryczką z przerostem ambicji, gdy wieczorami padała ze zmęczenia. Ona w myślach nazywała go pieprzniętym ignorantem i ślepcem, lecz milczała. Może też dlatego, że sen nieznośnie ciążył jej na powiekach, a ciało odmawiało posłuszeństwa.

Tak jak wtedy, kiedy burknęła spod koca, że jest durniem i niczego nie rozumie. Nie odpowiedział. Doskonale wiedział, że niewiele wie. Chociaż tak jakoś łaskawiej na niego spojrzała, kiedy przyniósł jej przestudzoną herbatę z imbirem.

Nie silił się na wykłady, kiedy widział ją smętną siedzącą przy kuchennym stole i marudzącą, że pewnie przestała mu się podobać. Siadał obok, obejmował ramieniem, a wszelkie jej wątpliwości kwitował krótkim i szczerym: pierdolisz jak potłuczona, kochanie.

Kiedy dobierała się do niego znienacka, nazywał ją zbereźną, niewyżytą babą. No i nie mógł za wiele się sprzeczać, kiedy odpowiadała, że to on ją do tego doprowadza. Zresztą w drugą stronę było podobnie i niejednokrotnie on oberwał po uszach jakimś zboczeńcem.

Tym bardziej wiedział, że nie ma potrzeby, by odpowiadać, gdy dyszała i jęczała, uwieszona na jego szyi, że to wszystko jego wina i urąbie mu coś przy samej tchawicy, kiedy rodziła Kazuiego. Masował jej plecy, przytulał, trzymał za rękę, podawał wodę. A potem oboje już zapomnieli o tych wszystkich dziwnych tekstach, zaabsorbowani malutkim, pulchnym rudzielcem.


No i niczego mu nie urąbała, skoro stał teraz obok niej z rękoma założonymi na piersiach i przewracał oczami, gdy po skończonej walce z przeuroczym stadkiem Menosów słuchał jej wykładu na temat swojej nadopiekuńczości oraz tego, że ciąża to nie choroba. Zabójca Dusz w jej ręku zdematerializował się, rozpierzchając się w miliony jasnych cząsteczek podobnych księżycowemu pyłowi, które zawirowały dookoła jej nadgarstka i utworzyły niewinnie wyglądającą, srebrzystą bransoletkę. Był to wynalazek Urahary, który sam przecież nie potrzebował porzucać ciała, by używać Benihime; coś podobnego zrobił dla Rukii, żeby ta mogła walczyć, nie opuszczając ciała.

Sprawdziło się powiedzenie, że dobrymi chęciami to jest droga do piekła wybrukowana, bo biedny Kisuke miał niespodziewane (i trochę brutalne) odwiedziny pewnego wkurwionego rudzielca. Spuścił mu łomot przy akompaniamencie śmiechu Yoruichi raczej dla zasady, bo przecież musiałby być skończonym chujem, by odbierać żonie niezależność. Po prostu nazywał się Kurosaki Ichigo.

Ona nie słuchała jego marudzenia, on nie słuchał jej wykładów. Tylko Ichika chyba się przysłuchiwała, najwyraźniej przysnąwszy spokojnie, słysząc oboje rodziców.

________________________________

[A/N: Nie żeby to było celowo, że jedenasty oneshot stanowi niejako kontynuację dziewiątego ( ͡° ͜ʖ ͡°) ale te dwa jełopy kojarzą mi się nieodłącznie z takim niesłuchaniem się nawzajem. A za pomoc w sensownym przetłumaczeniu i interpretacji tematu dziękuję Lubej, która regularnie ratuje mnie z obcojęzycznych - japońskich i angielskich - opresji!]

Jedyny kwiat [IchiRuki Month 2020]Where stories live. Discover now