12. Nadopiekuńczość

102 7 17
                                    

On zawsze taki był.

Nawet jeśli absolutnie na to nie wyglądał, nawet jeśli nieprzychylne spojrzenie brązowych oczu, ścięte usta i zmarszczone brwi miały maskować jego prawdziwą naturę, nawet jeśli bywał opryskliwy i milczący, nie potrafił wystarczająco dobrze ukryć faktu, że gdzieś w tej przeoranej bliznami piersi bije serce anioła stróża.


To nie zawsze były wzniosłe czyny czy bohaterskie zasłonienie kogoś swym ciałem. Najczęściej były to najprostsze gesty, które mogły gdzieś umykać nawet samemu zainteresowanemu.

Kiedy w sobotni poranek, gdzieś pomiędzy jednym a drugim ziewnięciem, kiedy czekał, aż woda w czajniku łaskawie się zagotuje, kątem oka zauważał, że siostra wyciąga z lodówki mleko. Gdy Karin zamykała ją, na blacie stały już płatki śniadaniowe, ściągnięte z wysokiej szafki, do której musiała zazwyczaj sięgać, stając na krześle.

Do pokoju wchodził cicho. Stawiał tacę ze śniadaniem na biurku, uważając jednocześnie, żeby nie uszkodzić żadnego z tych szpetnych rysunków brutalnie parodiujących króliczki. Nie budził jej gwałtownie. Czasami wzdychał cicho, gdy widział, że znowu zrzuciła z siebie koc. I znowu podpieprzyła mu jakąś koszulkę.

Zarzekała się, że męskie koszulki są wręcz stworzone, by być piżamą. On twierdził, że ona za to jest stworzona, żeby go wkurwiać i zawłaszczać mu przestrzeń. I koszulki. I serce.

Tego ostatniego głośno nie mówił. W zasadzie nie musiał, bo nawet jeśli nie był tego świadom, to prostymi gestami potrafił sprawić, że czuła się bezpiecznie.

I to właśnie były takie małe bzdury. Przymykanie oka na podpieprzanie koszulek. Okrywanie ją swoją bluzą, gdy robiło się chłodniej. Zaglądanie do niej przed pójściem spać, by upewnić się, że jest przykryta. Czekanie na nią z posiłkiem. Darcie mordy, gdy znikała gdzieś i zapomniała dać mu znać.

Zdecydowanie wolała takie chwile niż te, gdzie opatrywała go, bo jako Bóg Śmierci wziął na siebie także misję chronienia nieznajomych i niejednokrotnie obrywał.

A najstarsze blizny na jego ciele były tymi, które pozostały po misji ratowania jej przed egzekucją w Społeczności Dusz.


Poza domem, gdzieś ze znajomymi czy w szkole, znikał gdzieś ten umiarkowanie rozmowny buc i na jego miejsce przychodził milczący gbur. Nie patrzył na nią, gdy coś do niego mówiła. Odpowiadał półsłówkami. Chociaż w jego przypadku to i półgłówkami. Durny dureń! Dumny i durny dureń! Bo jeszcze okazałoby się przy ludziach, że ma uczucia!

Wiecznie gapił się gdzieś w dal. Nawet wtedy, gdy słyszał, że wyciąga kartonik z sokiem. Po prostu wbijał jej słomkę i tyle, dalej patrzył gdzieś w przestrzeń. Kiedy komunikowali się w klasie poprzez karteczki, gdy coś jej tłumaczył albo jej słuchał. Wiecznie gapił się wszędzie, tylko nie na nią!


I dopóki ktoś nie zwrócił jej uwagi na pewną rzecz na ich zdjęciach z czasów licealnych i studiów, być może nigdy nie zauważyłaby pewnej ważnej rzeczy. Bo pomimo upływu lat nigdy nie przestało jej frapować, czemu wiecznie gapił się gdzieś w dal.

- O, tutaj też! – dziecięca dłoń wskazała na kolejne zdjęcie w albumie, który trzymała na kolanach. Rudowłosy chłopiec podniósł na nią wzrok ciemnoniebieskich oczu, szczerząc się radośnie.

- Rzeczywiście! – przyjrzała się kolejnej fotografii. Jak Asano był skończonym idiotą, tak miał niesamowity dar do chwytania w obiektyw chwil, które mówiły więcej niż słowa.

Jedyny kwiat [IchiRuki Month 2020]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz