1.

200 9 10
                                    

Kraków

Gładziła pękaty brzuch, wspominając chwile, gdy nie było jeszcze nic wiadomo. Kiedy miała ręce pełne roboty, a głowa parowała od natrętnych myśli. Serce przepełniały obawy, ale i ekscytacja, którą zawsze czuła w tym czasie. Teraz dodatkowo napięcie spędzało jej sen z powiek - mogło zacząć się w każdej chwili.

Zatrzymała dłoń, gdy poczuła lekki ruch. Zaraz jednak drobny gest zamienił się w mocne kopnięcie. Jagna zaśmiała się i poklepała rudą klacz po grzbiecie. Strzałka była zajęta przeżuwaniem siania, nawet nie spojrzała na nią. Dziewczyna pokręciła głową, zaśmiała się i pogładziła długą szyję.

- Będzie co z niego? - dotarł do niej głos ojca.

Stanął przy boksie, opierając się o drzwi. Uśmiechnął się do córki, co odwzajemniła. Wyprostowała się dumnie, jakby prezentowała komuś swoją własność.

- Mały urwis - skwitowała - Już dokazuje. Stawiam, że to będzie ogierek.

- Klaczka - stwierdził Maciej.

- Ogierek - założyła ręce na piersi.

Pokręcił głową.

- Dwie monety.

- Jedna - targował się.

- Dwie - trwała przy swoim.

- Jedna i tygodniowy nocny dyżur.

Namyślała się chwilę. Nocny obchód nie był dla obojga problemem, Jagna nawet robiła to z pewną przyjemnością. Jednak w tym wypadku z satysfakcją będzie dłużej spać. Wyciągnęła ku niemu rękę.

- Zgoda.

Uścisnęli sobie dłonie, patrząc na siebie wyzywająco, ale i z uśmiechem.

- Idź coś zjeść - Maciej wypuścił córkę z boksu - Wyglądasz jak kij od wideł.

Jagna wywróciła oczami, ale posłuchała rodziciela. Opłukała szybko ręce w pobliskiej beczce z wodą i ruszyła w stronę zamku. Maciej oparł się o pionową belkę, złożył dłonie i patrzył na swoją latorośl. Doskonale pamiętał dzień, w którym się urodziła. Jakby to było wczoraj. Teraz była już dorosłą pannicą. Uśmiechnął się do siebie, pokręcił głową i wrócił do swoich spraw.

***

Niezbyt szerokim korytarzem zmierzała w stronę zamkowej kuchni. Skrzydło służbowe, jak nazywała je Jagna, nie było okazałe, a bardziej praktyczne. Dziewczyna jednak nie widziała nic praktycznego w dosyć wąskich korytarzach. Wady wychodziły dopiero wtedy, gdy na zamek zjeżdżały się ważne osobistości i służba miała ręce pełne roboty. Wówczas wszyscy biegali tam i z powrotem, z wiadrami wody, dzbanami trunków, misami i półmiskami z jedzeniem, spieszyli się do króla czy królowej, biegli z pościelą, sprawunkami, praniem... Wtedy najłatwiej było o wypadki. W takie dni Jagna omijała te skrzydło jak ognia.

Jeszcze nie przekroczyła progu, a wiedziała, że w kuchni praca wre. Nie był to najlepszy moment na odwiedziny, ale w istocie zrobiła się głodna. Zajrzała więc ostrożnie przez próg i rozejrzała się po wnętrzu. Każdy uczynnie pracował przy swoim stanowisku. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Weszła więc głębiej i wyciągnęła szyję, by dostrzec tego jednego kuchcika. Z zapałem ugniatał ciasto, zapewne na chleb. Ruszyła więc ku niemu, podkradając po drodze jabłko z koszyka. Kucharka zgromiła ją wzorkiem, ale Jagna tego nie zauważyła. Stanęła naprzeciw niego, wgryzając się w owoc. Mężczyzna nie podniósł głowy, skupiając się na swojej pracy.

- Też cię miło widzieć, Grzymku - skwitowała, siadając na stołku przy blacie.

Mruknął coś w odpowiedzi, ale nie oderwał się od zajęcia. Rudowłosa wywróciła oczami.

Córka KoniuszegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz