X. Zmiany i zaskoczenia

397 18 5
                                    

Hermiona powoli docierała do błoni Hogwartu, a zamek było widać już z oddali. Szła w tę stronę, czując niemiły ucisk w żołądku. Wiele kosztowała ją wyprawa w te strony, ale jeśli jej podejrzenia były słuszne... musiała uwarzyć Oculusa. Była to winna wszystkim - tym, którzy polegli, bo nie mogła pomóc, jak i Lunie, która stała się najbliższą jej osobą.

"Ciężko tu wracać" - pomyślała. W głowie kłębiło jej się tyle myśli... zastanawiała się, czy droga, którą właśnie idzie, nie była miejscem, w którym upadł, wydając ostatnie tchnienie, któryś z jej znajomych. Gdy dotarła do bramy, była nie lada zaskoczona, że tak bez trudu mogła otworzyć wrota. Albo Hogwart przyjmował ją bez żadnych przeszkód, albo był bardzo słabo zabezpieczony.

Majestatyczny zamek królował ponad drzewami - do pokonania miała jeszcze trochę drogi. Zaczęła zastanawiać się, czy nie wstąpić na chwilę do Hagrida. Nie wiedziała, co u niego słychać od zakończenia wojny, poza tym, że Graup ocalił mu życie, poświęcając własne.

"Na Merlina, nawet nie zastanowiłam się, jak on się czuje!" - zaczęła wewnętrzny monolog. "Jesteś taka samolubna Hermiono... zamknęłaś się w sobie, warzyłaś tylko eliksiry i czytałaś, zamiast dowiedzieć się co słychać u twoich przyjaciół! Ale czy jeszcze są moimi przyjaciółmi? Przecież ich zawiodłam."

Nogi same poprowadziły ją do chatki pół olbrzyma. Zdziwiła się, gdy dookoła było zupełnie pusto, a teren był wysprzątany. Nie było roślin, żadnych zwierząt... nikogo. Zajrzała przez okno, wspinając się po drewnianych, pustych skrzynkach - dom Hagrida był pusty. "Co się z nim stało?" - zastanowiła się.

To niezwykłe odkrycie na chwilę wytrąciło ją z równowagi - zachciało jej się płakać. Mijała właśnie jezioro, w którym żył kraken. To, nad którym spędzali tyle czasu. "Wiele bym dała, żeby wrócić do tamtych lat w Hogwarcie". Idąc dalej, podjęła decyzję, że pójdzie do gabinetu profesor... a raczej dyrektor McGonagall.

______________________________

Hermiona z duszą na ramieniu doszła do wejścia do zamku. "Zaskakujące, wygląda, jakby nic się tu nie wydarzyło" - pomyślała. Wszystko było jakby na swoim miejscu, a mimo to czuła, że coś się zmieniło. Wewnątrz budynku było zimno, wręcz przerażająco zimno, zwłaszcza jak na początek lipca. "Dziwnie być w środku... iść korytarzem, w stronę tych wszystkich miejsc". Miała wrażenie, że portrety się na nią spoglądają i oceniają każdy jej ruch.

- Panna Granger? - usłyszała za swoimi plecami. Odwróciła się i ujrzała panią Pomfrey. - Wszystko w porządku? Jesteś bardzo blada dziecko... Dobrze się czujesz? - spytała z wyraźną troską w głosie kobieta.

- Dzień dobry proszę pani. Tak, wszystko w porządku, po prostu... dziwnie tu być - odpowiedziała.

"Kiedy się tak postarzała? Czy ten rok wpłynął tak na nas wszystkich?" - spytała się w myślach. Poppy Pomfrey miała około 50 lat, ale jej twarz była poorana zmarszczkami. Włosy, choć starannie spięte, były siwe. Jak na czarodziejskie standardy, wyglądała na zdecydowanie zmęczoną i dużo starszą. Hermiona wiedziała, że ostatni rok był trudny dla każdego. Po Hogwarcie chodzili śmierciożercy i każdy czuł oddech wojny na ramieniu, ale myślała, że tylko ona wyglądała strasznie.

- Cieszę się, że masz się już dobrze dziecko! Widzę, że wszystkie rany się wygoiły, czyli eliksiry pomogły. Szkoda, że nie chciałaś, abym cię odwiedziła, ale panna Lovegood mówiła, że odwiedza cię jakiś uzdrowiciel z Munga, więc nie nalegałam -

"Jakie rany?" - pomyślała Hermiona. Oczywiście, miała nieco powierzchownych otarć po bitwie, była mocno wychudzona, według zaklęcia diagnostycznego miała pęknięta dwa żebra, ale już się zrosły. Ale nie potrzebowała eliksirów... sama je sobie warzyła.

HGSS | Uratuj mnie - SEVMIONEWhere stories live. Discover now