XXXVII. Pogorzelisko

340 19 3
                                    

Nie było go tu od kilku miesięcy. I choć jeszcze w marcu miejsce to zdawało się tętnić życiem, teraz była to bardziej ruina niż Dwór Malfoyów. Mimo końcówki lipca, nad dworem wisiały czarne chmury. Od momentu przekroczenia bramy dało się odczuć, że to nie to samo miejsce, co niegdyś. Kiedyś, brama przemawiała do wędrowców, pytając o cel przybycia - teraz zdawała się być zwykłą kupą metalu, która nie miała w sobie za grosz magii.

Idąc w stronę zapuszczonego dworu, Harry'emu ciężko było uwierzyć w wygląd tego miejsca. "Tak się kończy upadek 'wielkich' rodów" - pomyślał. Ostatni raz był tu na początku roku, gdy razem z Ronem i Hermioną, trafili do Malfoyów po spotkaniu ze szmalcownikami.

Kiedyś budynek otaczały ogrody, po których przechadzały się pawie - największa duma Lucjusza. Nic dziwnego, że w towarzystwie mawiało się nawet, że są ważniejsze niż jego rodzina. W końcu Malfoy zawsze był człowiekiem dumnym, wyniosłym i aroganckim, a jego rodzinna ideologia opierała się na przekonaniu o wyższości Czystej Krwi nad Mugolami. Dziś po tym, co zostało z ogrodów okalających rezydencję, na próżno było szukać jakiegokolwiek ptaka.

Doszedł do drzwi wejściowych, wspinając się po odkruszonych, kamiennych schodach. "Nic dziwnego, że Draco był dupkiem, skoro wychowywał się w takim miejscu" - pomyślał. Majestatyczne mury, choć ewidentnie były zimne i przytłaczające, robiły wrażenie. Tak, tego nie można było im odmówić. Każdy, kto choć raz stanął przed wrotami Malfoy Manor, nie był w stanie nie zachwycić się nad ogromem tego miejsca. Nawet jeśli w pobliskich szybach brakowało okien, a sam kamień zdawał się być czarny, jakby spopielały.

Harry zapukał do drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Nie było skrzatów, które otworzyłyby mu, jak wierni lokaje. Pociągnął za klamkę, a ta puściła pod naporem jego ręki, otwierając przed nim wejście. Powoli przekroczył próg, wciąż w głębi serca mając odruch, by trzymać rękę na różdżce. Choć poza Draco wszyscy mieszkańcy od maja nie żyli, strach, ale też i respekt pozostał. Rozejrzał się dookoła, lekko wstrzymując oddech - to ewidentnie nie było to samo miejsce, co w marcu.

Gdy opuszczali ze Zgredkiem, Ronem i na wpół przytomną Hermioną dwór, w środku było przytłaczająco, ciemno, ale elegancko i drogo. Kryształowe żyrandole wisiały przy suficie, drogie mahoniowe meble okalały większość ścian, które zdobiły portrety m.in. wściekłych przodków Malfoyów. W niektórych oknach były przerażające wręcz witraże, ukazujące sceny mordowania, a ciemne tapety i dywany tylko wzmagały uczucie naporu. Tak, miejsce to było przerażające, pozbawiające każdego pewności siebie i wprawiające w zakłopotanie. Nie będąc mieszkańcem, można było poczuć się dosłownie... nikim.

- Draco? Jesteś tu? - krzyknął Harry w pustkę. Odpowiedziało mu jedynie echo.

Jeżeli ktokolwiek miałby mieszkać teraz w tym miejscu, byłby w najlepszym przypadku desperatem, a w najgorszym - samobójcą.

Dziś, podobnie jak na zewnątrz, dwór w niczym nie przypominał tego, czym był jeszcze kilka miesięcy temu. Całe wnętrze było jedynie pogorzeliskiem. "Merlinie, co tu się stało?" - pomyślał Harry. Co prawda słyszał pogłoski, że po ich ucieczce Voldemort wściekł się, ale nie spodziewał, że aż tak. Choć patrząc po tym, co zrobił w Banku Gringotta, Harry mógł się spodziewać wszystkiego. Aż dziw brał, że większość sługów Voldemorta przeżyła pożar, który musiał jakiś czas temu trawić dwór. Do tej pory w pomieszczeniach, przez które przechodził chłopak, dało się czuć swąd spalenizny, charakterystycznej dla popożarowych wnętrz.

- Draco, musimy porozmawiać. Odezwij się, na Merlina! - krzyknął ponownie Harry.

Schody nie wyglądały na zbyt stabilne, by odważył się wejść po nich na górę. Wystarczyło, że próbował przystanąć na pierwszym stopniu, który zapadł się pod naporem jego stopy.

HGSS | Uratuj mnie - SEVMIONEМесто, где живут истории. Откройте их для себя