Rozdział 36

14.1K 776 81
                                    

Trzy tygodnie później - 25 grudnia 2020

-Raven tylko wróć punktualnie!- Panna Mallard usłyszała za plecami głos matki, kiedy już chciała zamknąć drzwi. 

-Wrócę! - Odpowiedziała krótko i wyszła z domu. 

Było kilkanaście minut po siedemnastej i zaczęło się już ściemniać ale Raven nie chciała siadać do świątecznej kolacji dopóki nie odwiedzi jednego miejsca. Po kilku minutach dotarła na przystanek idealnie mieszcząc się w czasie, bo autobus przyjechał dosłownie po trzech minutach. Całe Portland było otulone grubą warstwą śniegu, który spadł tydzień temu, doprowadzając do dość poważnego zamieszania na drogach. 

Raven zajęła miejsce, poprawiła materiał płaszcza i skupiła wzrok za szybą. Równo miesiąc temu jej ojciec odebrał sobie życie. Już albo dopiero, minął miesiąc, który okazał się dla Raven zaskakująco ciężki. Wciąż była wściekła. Sądziła, że z czasem to paskudne uczucie będzie zanikać, a w tej chwili ma nieodparte wrażenie, że z dnia na dzień jest coraz gorzej.

Czuje złość do samej siebie, bo zrozumiała jak słabą ma cierpliwość. Jak ciężko jest jej przyzwyczaić się do samotności na którą przecież sama się zgodziła. Czuła tak ogromną pustkę w sercu, że czasami naprawdę była bliska, by wsiąść w taksówkę i jechać prosto do niego. Powstrzymywało ją jedynie jej - może głupie - postanowienie, że zobaczy się z nim, tylko wtedy, kiedy on sam będzie na to gotowy. Choć w gruncie rzeczy chodziło też o jego słowa... "Kiedy patrzę na ciebie widzę jego"  właśnie to wyznanie zasiało w niej największy strach.

Bała się, że jeśli to znowu ona wyciągnie pierwsza rękę to Regan znowu będzie udawał. Że przez swoją desperacką chęć zatrzymania jej przy sobie, znowu zamiecie swoje uczucia pod dywan byleby tylko, Raven została. 

Brunetka wysiadła na odpowiednim przystanku i powolnym krokiem ruszyła w stronę cmentarza. Śnieg pod ciężarem stawianych przez nią kroków cicho skrzypiał, a powietrze które opuszczało jej usta zamieniało się w białe obłoki. Rozejrzała się po okolicy, by kąciki jej ust mimowolnie powędrowały ku górze w delikatnym uśmiechu, gdy zauważyła drzewa i domy ozdobione milionem kolorowych lampek. Mimo, że te święta są jednymi z najsmutniejszych w jej życiu to wciąż, cieszyła się jak dziecko na widok tych wszystkich ozdób i światełek. 

Raven przekroczyła wejście cmentarza i ruszyła na małe wzgórze, bo właśnie tam znajdował się grób. Drogę oświetlały latarnie, które rzucały pomarańczowe słupy światła na pobliskie nagrobki. Po kilku minutach w końcu zatrzymała się przy pomniku. Dłonią zgarnęła cienką warstwę śniegu, który przykrył zdjęcie przedstawiające Travisa. To samo zrobiła z małą ławką na której po chwili przysiadła. 

Wsunęła dłonie do kieszeni i wpatrując się w nagrobek, mruknęła cicho:

-Wesołych Świąt, tato. 

Jej dolna warga zadrżała, a oczy zeszkliły się od łez. Jednak nie pozwoliła im uciec. Przez ostatni miesiąc płakała prawie codziennie i miała już tego serdecznie dość, więc wysiliła się na słaby uśmiech, chowając nos w białym szalu. Potem jej wzrok niechcący zatrzymał się na małym bukiecie. Był świeży. Dziewczyna podniosła kwiaty, słysząc, że coś upadło na kamienną płytę. 

Niepewnie sięgnęła po przedmiot i momentalnie wstrzymała oddech. Ktoś zostawił w  wiązance, drewnianą figurkę czarnego jak smoła, kruka. Wzięła w płuca drżący wdech i gdy już chciała się rozejrzeć...

-Raven? - Jej serce stanęło. Zatrzymało się, kiedy usłyszała męski głos. Potem śnieg zaskrzypiał pod ciężarem stawianych przez niego kroków.

Lost in Lust [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz