Rozdział 29

12.4K 1.1K 244
                                    

Nie było Michaela. Nie było Ashtona. Nie chciałam Caluma. Potrzebowałam Luke'a.

Chciałam od zawsze móc powiedzieć, że jestem niezależna, podejmuje własne decyzje, jestem silną kobietą. Być może jestem, ale nie na tych płaszczyznach, które bym chciała. Nie w sferach uczuć. Tutaj byłam słaba, powiewałam jak chorągiewka.

Potrzebowałam oparcia od przyjaciela. Tyko ci mi pozostali, z całego tego bałaganu zwanego miłością. Trudno się przyznać do takich rzeczy, ale skoro i tak stałam na skraju, tuż nad przepaścią, którą w sumie sama sobie wykopałam, to mogłam równie dobrze zaryzykować.

Podobnie jak Michaela, nie uprzedziłam Hemmingsa o mojej wizycie. Był w domu to był, nie było... To poczekałabym.

Kilka przystanków metrem, lawirowanie w tłumie, manekiny sklepowe, które uśmiechały się do mnie kpiąco zza szyb. To ty, dziwko, ty to zrobiłaś, zdawały się mówić. Odwracałam głowę, za każdym razem gdy mijałam jakiś butik. Zaczynałam wariować.

Kiedy dotarłam do domu blondyna, było już ciemno, dobrze po dwudziestej pierwszej. Jedno małe światełko w salonie tliło się niewyraźnie za firankami, przez co odetchnęłam z ulgą. Nie byłam sama.

Nacisnęłam z wahaniem dzwonek i zrobiłam kilka kroków do tyłu. Czułam, jak ramiona cofają się, ja sama kulę się w sobie. Energia ze mnie uchodziła i potrzebowałam naładować baterie. Albo żeby ktoś mnie kopnął w dupę i kazał ogarnąć życie.

Dudniące, leniwe kroki po drugiej stronie drzwi zbliżały się, aż w końcu ich właściciel uchylił nieco wejście, zaglądając przez szparę kto o tej godzinie dobija się do jego domu. Jego oczy miały nieodgadniony wyraz, tak samo jak twarz, która zobaczyłam chwile potniej w pełnej okazałości.

- Hej - wymamrotałam zdejmując buty i bez zaproszenia idąc po schodach na piętro, do pokoju blondyna.

- Też cię miło widzieć - odpowiedział, idąc za mną. Z jakiegoś, nieznanego mi, powodu zachowywał się jak spodziewał mojej wizyty, prędzej czy później; zamiast rzucić sarkastycznymi uwagami spokojnie szedł za mną, ba, nawet uprzejmie otworzył mi drzwi do swojej sypialni. Usiadłam na skraju łóżka, czując się jak ostatnia sierota.

- Luke... - zaczęłam, chociaż nie do końca wiedziałam od czego powinnam rozpocząć tę rozmowę. - Tak bardzo... Bardzo wszystko popsułam.

Luke patrzył na mnie chwilę w milczeniu, stojąc z założonymi rękami tuż nade mną. - Nic nie popsułaś, Chriss.

- Nawet nie wiesz co się stało - jęknęłam, zamykając oczy i zakrywając twarz dłońmi.

- Mogę się za to domyślać - wzruszył ramionami i odwrócił się do mnie plecami, żeby zacząć szukać czegoś w szufladach swojego biurka.

- Mam wrażenie że cały poprzedni rok, to jakiś mało śmieszny żart. Jakby ktoś chciał mi dać prztyczka w nos za całe moje nastoletnie życie. Jakby nie patrzeć, aniołkiem nie byłam.

- Przynajmniej zdałaś sobie z tego sprawę - zauważył, nadal grzebiąc po szufladach. Zatkało mnie, więc tylko spojrzałam w bok, obserwując jak nocne światła Nowego Jorku budzą się do życia. - Ale nie ma niczego, czego nie potrafiłabyś odkręcić, Chriss. Pamiętaj, że jesteś niesamowitą osobą, która nigdy się nie poddaje.

- Gadasz jak stary dobry, zakochany Luke - wytknęłam mu, uśmiechając się pod nosem, kiedy odwrócił się do mnie i spojrzał z zażenowaniem.

- Stare czasy - mruknął.

- Wiesz, przepraszam - powiedziałam po chwili ciszy, zezując na niego. - Nigdy nie powinnam była cię odtrącać. A już na pewno nie w ten sposób.

Trouble / Ashton IrwinWhere stories live. Discover now