Rozdział 11

23.2K 1.4K 370
                                    

Ashton.

Rzuciłem ze złością gitarą na małą wersalkę przede mną. Złapałem się za głowę obiema rękami i podniosłem je chwile później do góry. Tego było za wiele stanowczo za wiele jak na moje nerwy. Co za idioci.

- Czy wam alkohol wykastrował słuch muzyczny? – rzuciłem ze złością, patrząc na swoich przyjaciół. Cała trójka stała ze spuszczonymi głowami, opierając się o swoje instrumenty. Byliśmy beznadziejni, nie mięliśmy harmonii, Michael co chwila gubił rytm, Luke nie mam pojęcia co robił momentami, a Calum udawał, że umie grać na basie, chociaż trzymał go może trzeci raz w życiu. To jakaś dziecinada.

- Sam lepszy nie jesteś – warknął Luke, stając przede mną z założonymi rękami. Był ode mnie o dwa lata młodszy, a jednocześnie o pół głowy wyższy, co mnie niezwykle bawiło. Był też chyba jedyną osobą, którą w tym gronie mogłem nazwać przyjacielem, ale to nie jest jakoś istotne. Chociaż może właśnie dlatego tylko on potrafił mi się przeciwstawić. – Nie trafiasz we wszystkie struny. To też rozprasza.

- Mówiłem, że ja i gitara przyjaźnimy się tylko z przymusu – bąknąłem, opadając na kanapę. – Dobrze wiecie, że perkusja to mój drugi dom. Tylko, że wśród nas jest księżniczka, a ja kobietom ustępuje.

- Wypchaj się – odezwał natychmiast Michael. Jego fioletowe włosy wyblakły, teraz przypominały sprany róż, mniej więcej taki, jak głupie matki pchają na swoje nowonarodzone bękarty. Ohyda. – Mówiłem ci, że nie oddam ci bębnów. Są moje. Ciesz się, że ojciec Luke’a w ogóle pozwala ci używać swojej gitary, bo tak, to byś nawet nie był nam potrzebny.

Zmrużyłem oczy. Clifford był najbardziej irytującym człowiekiem, jakiego dane było mi poznać. Był po prostu dupkiem, który ruchał wszystko, co się rusza. Nie, żebym sam jakoś sobie szczędził, ale to, w co on pakował swojego penisa czasami nawet mnie odpychało. Czekałem tylko na wiadomość, że złapał jakieś gówno po kolejnym nocnym wypadzie. Jeśli ktokolwiek na tej planecie zasługiwał na etykietkę „myśli chujem, a nie mózgiem” to zdecydowanie należała się ona Michaelowi.

- Gdybyś jeszcze umiał na nich grać, a nie napierdalał w przypadkowy gar, to może bym ci odpuścił – prychnąłem, ignorując uwagę o pożyczonej gitarze, wyginając palce i zakładając je za głowę. – Ale że nawet nie wiesz, do czego który służy, to niestety, ale jesteś gówniakiem.

Michael poczerwieniał na twarzy i zacisnął ręce na pałeczkach, by chwilę potniej cisnąć nimi we mnie, z całej siły. Zakryłem oczy dłońmi, chroniąc się przed uderzeniem.

- Dobra – burknął, wyraźnie zdenerwowany – Bierz swoją jebaną perkusję, mi ona nie jest więcej potrzebna. Rezygnuję, nie nadajecie się w sumie i tak do niczego. Nawet piosenki nie potraficie napisać.

- Nie mamy też nazwy – mruknął Calum, opierający się o przeciwległą ścianę pokoju. – W sumie to i tak nie istniejemy. Technicznie rzecz biorąc.

- Bo przecież nazwa jest najważniejsza – zacząłem ironizować. Luke przyglądał mi się, a potem wzruszył ramionami, podchodząc do Caluma i szepcząc mu coś na ucho. Ten spojrzał na niego zaskoczony i tylko skinął głową. Obaj spojrzeli wymownie na Michaela, który uniósł brwi. Chrząknąłem. – Halo ja tu jestem?

- Wiemy, kretynie – wywrócił oczami Luke, podchodząc do drzwi piwnicy, w której się znajdowaliśmy. – A teraz chodź ze mną po piwo, człowieku. Schnę.

Kąciki moich usta uniosły się do góry. – W końcu ktoś w tym pomieszczeniu powiedział coś mądrego.

Ruszyliśmy po schodach na górę, do kuchni Hemmingsów. Jak zwykle nikogo nie było w domu, magicznym sposobem starsi Luke’a ulatniali się na nasze próby. My mogliśmy drzeć kurwy, a oni spędzali czas gdzieś tam, w sumie niewiele nas to obchodziło. Luke tylko dostawał uprzedzające wiadomości tekstowe piętnaście minut przed ich powrotem, dając nam czas na zwinięcie interesu i pochowanie dowodów zbrodni. Matka młodego nie lubiła alkoholu w domu, ale zdawała sobie sprawę, że jej synalek dzieckiem już nie jest. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

Trouble / Ashton IrwinWhere stories live. Discover now