Rozdział 10

24K 1.4K 240
                                    

Moje palce zaciskały się na pękatym kubku, coraz ciaśniej, ignorując parzące ścianki. Wdychałam powoli zapach unoszącej się herbaty, słodkiego, lepkiego karmelu z gruszką. W błyszczącej tafli odbijało się moje zmęczone odbicie, ślad po ledwo przespanej nocy. Zasnęłam nad ranem, raptem na dwie godziny, żeby obudzić się zlana potem, przestraszona koszmarem, który się pojawił. Nienawidziłam siebie w tym momencie tak bardzo.

Herbata skończyła już parować, każdy kolejny łyk coraz mniej ranił język. Skrzywiłam się nieznacznie; ból był jedyną rzeczą, którą chciałam wtedy czuć. Odchyliłam się na krześle w kuchni i zamknęłam oczy.

Emocje, które mną targały, nie zniknęły, ku mojemu przerażeniu rozpierały moja klatkę piersiową coraz mocniej. Było jeszcze gorzej, bo analizowałam każdy fragment minionej nocy. Przerażało mnie, że chciałam jednego, a robiłam dokładnie drugie. No bo naprawdę? Irwin? Musiałam na głowę upaść. Jedyne racjonalne wyjaśnienie nie to takie, że oszalałam. Bo inaczej tego się nie da nazwać.

Ashton spał jeszcze na kanapie, kiedy jakieś pół godziny wcześniej na palcach przeszłam przez mieszkanie. Nie chciałam go budzić, nie chciałam konfrontować naszej dwójki. A co, jeśli był trzeźwy? A co, jeśli uknuł z Hemmingsem jakiś dziwny plan?Zaczynałam mieć paranoję.

- Widziałaś moją koszulkę?

Moje ciało przeszedł dreszcz i wróciłam do pozycji pionowej, spoglądając na Ashtona, który wszedł do pomieszczenia. Jego wzrok błądził po kuchni, szukając czegoś z irytacją.

- Zrobiłam z niej shake’a – parsknęłam, podnosząc kubek, który trzymałam, do góry. – Uwielbiam ten aromat potu. Jest niezwykle kuszący.

Ashton wywrócił oczami, a na jego ustach zagościł ten głupi uśmieszek, który zawsze wyłaził gdy tylko zaczynaliśmy się ze sobą drażnić. Co za irytujące stworzenie.

- Wiesz, mogłaś poprosić żebym się rozebrał, zamiast ściągać koszulkę z nieświadomego niczego człowieka – chłopak przekręcił głowę w bok, spoglądając na mnie z ciekawością. Wstałam, nie odpowiadając na zaczepkę, podchodząc do zlewu, żeby wymyć naczynia po śniadaniu. Ashton zaczął w tym czasie grzebać w lodówce. Starałam się ignorować fakt jego nagiego torsu, ale to było cóż… trudne.

- Gapisz się na mnie – zwrócił mi uwagę, w jego głosie można było dosłyszeć rozbawienie. Zagryzłam wargę i przekręciłam, opierając plecami o blat za mną. – Chcesz żebym jeszcze bardziej się rozebrał?

- Chciałabym żebyś się zamknął – założyłam ręce na piersi i pokręciłam głową, udając zdegustowaną. Gdyby nie fakt, że jakieś siedem godzin wcześniej całowałam się ze swoim współlokatorem, prawdopodobnie ta rozmowa nie robiłaby na mnie większego wrażenia.  Bo przecież tacy byliśmy, to właśnie robiliśmy: kłóciliśmy się, wyzywaliśmy, bezpiecznie flirtowaliśmy na odległość. Nikomu się nie działa krzywda, póki ja znajdowałam się po drugiej stronie stołu, a on po drugiej. Ale stół zaczął znikać, a cała relacja stała się gorzej niż niebezpieczna. Prawie jak seks bez kondoma i pigułek antykoncepcyjnych – niedopuszczalna.

- Jak znalazłem się w domu? Obudziłem cię? – zapytał Ashton, zamykając w końcu lodówkę. Wyjął z niej butelkę mleka i zaczął mocować z zakrętką, jak dziecko. Przytknęłam rękę do ust, żeby powstrzymać chichot.

- Hemmings mnie obudził – powiedziałam szybko, nadal przyglądając się bezradnemu chłopakowi. Mięśnie jego rak napięły się, gdy podniósł butelkę do ust. – Wyglądałeś jak gówno.

- Nie mogłem wyglądać jak gówno, ja nigdy nie wyglądam jak gówno – zaprzeczył Ashton, zezując na mnie. Przyłożyłam rękę do czoła, która chwile później zjechała na moją szyję, podpierając ją. Och czemu nie powiedzieć mu, co zrobił? – Gapisz się na mnie. Znowu.

Trouble / Ashton IrwinWhere stories live. Discover now