Rozdział 4

29.4K 1.5K 142
                                    

Lauren miała rację. Irwin decydował się zazwyczaj nie pojawiać w domu, a jeśli już w nim siedział, to późnym wieczorem na kanapie przed telewizorem w salonie. W gruncie rzeczy starałam się nie wchodzić mu w drogę, bo jak to mówią, swojego wroga trzeba najpierw poznać, zanim wymierzy mu się karę. Problem polegał na tym, że jeśli Ashton zaszczycił mnie swoja obecnością, to sprawy przyjmowały… zadziwiający obrót.

To nie jest łatwe żyć w jednym mieszkaniu z dupkiem, którego ego wyrasta na więcej metrów niż Statua Wolności. Przysięgam, to niemal tak samo irytujące jak nierozmieszany cukier w kawie o poranku. Nie wiem, skąd w Ashtonie tyle pychy i samouwielbienia. Potrafię zrozumieć, że człowiek, mający klatę na którą ślini się prawdopodobnie nawet jego najlepszy przyjaciel, może być nieco zadufany w sobie, ale Irwin to beznadziejny przypadek, prawdopodobne nieuleczalny.

Nie zliczę, ile razy w przeciągu naszego pierwszego miesiąca życia razem wydarłam się na niego, żeby założył koszulkę. Albo żeby naciągnął na ten swój „perfekcyjny” tyłek coś więcej niż bokserki.  To było rozpraszające, szczególnie, kiedy starałam się skupić na nauce, do której postanowiłam się przyłożyć jak nigdy. Potrzebowałam tego głupiego papierka z uczelni, od a dzieliły mnie od niego jakieś dwa lata meczących studiów i pewien blondyn w czerwonych slipkach na kanapie.

Czasami miałam wrażenie, że prowokuje mnie specjalnie. Czasami wydawało mi się, że po prostu taka jego natura, że ten typ tak ma. A z czasem odkryłam, że jedynym sposobem było ignorowanie jego zachowań.

- Gdzie jest cukier? – zapytałam dzisiaj rano. – Miałeś kupić cukier.

- Jesteś tak słodka, że mi cukier niepotrzebny – odparł na to Ashton. Wcześniej wyprułabym mu flaki za taki komentarz, tego ranka po prostu wyciągnęłam miód z szafki i posłodziłam herbatę, nawet nie zaszczycając imbecyla spojrzeniem. Jestem niemal pewna, że jego rozczarowany wzrok podążył za moim tyłkiem, a on sam żałował, że nie ma w oczach rentgena.

Chociaż promienie rentgenowskie nie były mu potrzebne, żeby mieć okazje zobaczyć mnie w dwuznacznych sytuacjach. I chyba to mnie irytowało najbardziej, bo o ile głupotę, arogancję i brak ogłady jestem w stanie zdzierżyć, tak bycia chamskim podglądaczem jest poniżej wszelkiego poziomu i krytyki. Jeśli ktokolwiek miałby wystawiać punkty za zachowanie, to Ashton dostałby jakiś milion ujemnych. Chyba nie trzeba nic więcej dodawać.

Nie wiem, co takiego musiało się stać, ale chłopak nie wyszedł nigdzie rano. Całe szczęście, siedział zamknięty w swoim pokoju i widziałam go tyle, co wyszedł po coś do picia do kuchni. Wyglądał na zmęczonego, ciemne kręgi pod oczami sprawiały, że jego twarz sprawiała wrażenie dużo starszej, zwykle ułożone w uśmiechu usta zaciśnięte były w cienką kreskę. Miałam przez chwilę ochotę zapytać go o przyczynę tego fatalnego stanu, ale stwierdziłam, że obchodzi mnie to tyle, ile sok pomarańczowy, który chyba się znowu kończył. Nie cierpię soku pomarańczowego.

Krzesło, na którym siedziałam, było białe, drewniane i niesamowicie niewygodne, ale przynajmniej motywowało mnie do skończenia kolejnego z rzędu nudnego eseju na angielski. Moment, w którym usłyszałam dzwonek do drzwi, był po prostu zbawieniem – jak dzwony z niebios. Podniosłam się i idąc w kierunku przedpokoju, krzyknęłam przez ramię, że ja otworzę. Nie spodziewałam się nikogo oprócz Bay albo rozhisteryzowanego Chrisa, którzy co jakiś czas przecież obiecali wpadać; znajomi Ashtona nie pojawiali się w tym miejscu, a przynajmniej nie wtedy, kiedy ja byłam w pobliżu. Nie ubolewałam, nie jestem zainteresowana w najmniejszym stopniu socjalizowaniem się z nim i jego bandą obdartusów.

Nie patrząc przez wizjer, otworzyłam drzwi na oścież. I to był bardzo zły wybór.

- Ash… CHRISSIE? – chłopak przede mną wyraźnie zachłysnął się powietrzem. Ja sama zrobiłam wielkie oczy i rozchyliłam usta w niedowierzaniu. Mogłam się spodziewać akwizytora, sprzedawcy pizzy, namolnego sąsiada, który stwierdził, że jestem tanią dziwką, ale z pewnością nie przeszło mi przez myśl, że w progu stanie mi nie kto inny, jak Luke Hemmings. Kolejny duch przeszłości.

Trouble / Ashton IrwinWhere stories live. Discover now