Rozdział 2

24 1 5
                                    

- Chyba nie są zadowoleni z mojej obecności - skomentowała Annie, niepewnie stawiając kroki w głąb pokoju.

W przeciwieństwie do pomieszczenia, w którym przed chwilą się znajdowali, to było znacznie przytulniejsze. Ściany miały kremowy kolor, z kolei umeblowanie stanowiły dwa czerwone fotele, kanapa w tym samym kolorze, a także drewniane szafa oraz stolik, na którym stały ekspresy do gorącej czekolady, kawy oraz herbaty, do wyboru do koloru. Słusznie nazywano ten pokój salonikiem. O dziwo, mimo iż tworzył przyjemną i ciepłą atmosferę, rzadko kiedy członkowie departamentu go używali.

- Chwilowo. Nie mają zbyt wiele do gadania. Rozkaz dowódcy wyraźnie mówił: jeśli znajdziemy kogokolwiek przytomnego, mamy go zabrać ze sobą. Kiedy już przekonają się, że nie masz żadnego powiązania ze sprawcami, zmienią nastawienie. Bo nie masz, prawda? - podał jej kubek z gorącą czekoladą, samemu zajmując miejsce na drugim końcu kanapy. - Oczywiście, że nie - odpowiedział za nią, po czym oparł kostkę na udzie. - Przechodziłem obok tego zbiorowiska, wśród którego potem cię znalazłem. Prawdopodobnie wtedy jeszcze spałaś jak aniołek. Gdybyś hipotetycznie była zamieszana, wtedy to, co uśpiło ludzi, na ciebie raczej w ogóle by nie działało. Oni tego nie wiedzą, bo ze mną nie byli. Mógłbym im od razu powiedzieć, ale... - w tym momencie wzruszył ramionami, robiąc krótką pauzę. - ...mam wrażenie, że znaczna część, a w szczególności ruda wiedźma nadal mi nie ufa, więc pozwolę sobie o tym napomknąć tylko dowódcy, jeśli on też będzie miał jakiekolwiek wątpliwości co do twojej niewinności.

Dziewczyna po chwilowym zawahaniu upiła kilka łyków napoju, patrząc we wnętrze kubka. Z jednej strony z każdą kolejną minutą pobytu w odrzutowcu cisnęły jej się na usta nowe pytania, ale z drugiej czuła dziwny lęk przed zadaniem ich. Albo raczej przed odpowiedziami, jakie może uzyskać. Gdy już się przymierzała, dopadał ją mocny ścisk w żołądku i szybko rezygnowała. Strach zazwyczaj równa się chęci ucieczki, a przecież teraz nie miała dokąd biec. Odkąd chwyciła wyciągniętą dłoń Alexa, podjęła decyzję o zdaniu się na ich wolę. Mimo wszystko powinna wiedzieć jak najwięcej o ludziach, z którymi przyjdzie jej obcować w najbliższym czasie.

- Dlaczego mieliby ci nie ufać? - zapytała w końcu, podnosząc wzrok na chłopaka.

- Mamy odmienne poglądy - uniósł kąciki ust jeszcze wyżej. - Dostałem się do departamentu w inny sposób niż cała reszta, więc nic zaskakującego. Oni od małego byli przygotowywani do tej pracy przez specjalny trening, a mnie to wszystko ominęło. Poza tym, twierdzą, że jeśli cały czas się uśmiecham, coś musi być ze mną nie tak. Z kolei ja uważam, że śmiertelna powaga świadczy o nich to samo - podniósł palec, którym zakręcił parę razy obok głowy. - Niedługo sama się przekonasz. Niektórzy są momentami wręcz niezdrowo poważni, ale znajdą się też sympatyczne osoby. Chociaż może nie powinienem cię bardziej straszyć. Nadal wyglądasz na nieźle wstrząśniętą jeszcze poprzednimi sytuacjami - przechylił głowę w bok.

- Dziwisz się? - opuściła dłonie trzymające kubek w dół. - Wszystko, co się wydarzyło, wyglądało jak koszmar, a co gorsza, nie mogę się z niego wybudzić. I wy... Jak możecie być tacy opanowani? Jakby w ogóle was to nie ruszało - spojrzała na chłopaka wręcz z niedowierzaniem wobec braku mocniejszych reakcji na całą sytuację z ich strony.

- Po prostu wszyscy już przywykliśmy - szatyn wzruszył ramionami. - Mówiłem ci, że każdy członek przechodzi wcześniej specjalne szkolenie. Jacy byliby z nich żołnierze, gdyby tracili trzeźwość myślenia na widok krwi? Te i inne drastyczne obrazy mogą się przytrafić na niemalże każdej misji. Co prawda, każdy z nich na początku służby miewał chwile załamania i po powrocie do samolotu lub jeszcze wcześniej zaczynał rozpaczliwie szlochać, ale po kilku razach idzie się przyzwyczaić. Wiesz, dlaczego? - tu zmienił wyraz oczu na wnikliwy, jakby chciał nimi wejść wprost do umysłu dziewczyny. - Bo na własnej skórze uczą się przede wszystkim tego, że ocalenie jednego życia zawsze oznacza odebranie go komuś innemu. Ofiary są nieodłącznym elementem niesienia ratunku innym.

Cel: PrzeżyćWhere stories live. Discover now