Rozdział 4

10 1 3
                                    

Nie odchodź, nie zostawiaj mnie znowu, nie rób tego... Te oraz inne prośby jako jedyne przelatywały przez jej myśli, gdy powoli wysuwała się z jego ramion. Powoli dla niego i wszystkich innych, ale dla niej zdecydowanie za szybko. Nie chciała znowu się z nim rozstawać. Nie po tylu latach, gdy w końcu ponownie się spotkali. Niczego w życiu nie pragnęła bardziej, jak tylko zostać z nim na zawsze. Pokonali razem tyle trudności właśnie po to, by nic ich już nie odseparowało. I co z tego wyszło? Los cały czas rozdzielał ich drogi.

- Michael! - krzyknęła błagalnie, wyciągając rękę w jego stronę, kiedy oddalił o parę kroków.

Mimo, że najchętniej pobiegłaby za nim, protestując na wszelkie sposoby wobec jego decyzji, nie zrobiła ani kroku. Nigdy nie potrafiła sprzeciwić się jego poleceniu. Po prostu stała w miejscu, patrząc na niego z niemym błaganiem o inne wyjście z sytuacji. A on? Tylko zatrzymał się i odwrócił w jej stronę z ciepłym uśmiechem.

- Czy kiedykolwiek cię oszukałem? Jeszcze się spotkamy, obiecuję. Do zobaczenia, Annie - pomachał jej dłonią na pożegnanie.

Dziewczyna gwałtownie uniosła powieki, wybudzając się ze snu i zaraz podniosła do siadu z cichym "aua" na ustach, gdy poczuła lekkie pieczenie w oczach. Wiedziała, że o czymś wczoraj zapomniała i niestety dopiero teraz przypomniała. Nie zaprzestając mrugania wygramoliła się z łóżka, a następnie szybkim krokiem podreptała do łazienki, by usunąć małych sprawców problemu. Nie nosiła soczewek z powodu wady wzroku, ale przez zwykły kaprys zmiany szarej barwy oczu na niebieską. Jednak teraz natychmiast wyrzuciła je do kosza, nawet nie myśląc o tym, jak bardzo je kiedyś chciała. Poza tym, nie miała tu ani pudełka na nie, ani płynu do przemywania ich, ani dalszej potrzeby czy choćby chęci maskowania szarości w tęczówkach. Odetchnęła głęboko i oparła rękami o umywalkę, spoglądając w lustro. Czyli jednak zdarzenia z Waszyngtonu nie były jedynie koszmarnym snem, podobnie jak wspomnienia z ostatniego spotkania z Michaelem. Niestety.

- Ale ty jesteś beznadziejna - zmrużyła oczy, wpatrując się zawiedziona w platynowowłosą dziewczynę naprzeciwko siebie.

Doskonale zdawała sobie sprawę, jakie pierwsze wrażenie wywarła wczoraj na innych. Odkąd pamiętała, nieprzyjemne niespodzianki nigdy nie wyprowadzały jej z równowagi ani nie paraliżowały do szpiku kości. Potrafiła w kryzysowych lub niebezpiecznych sytuacjach zachować zimną krew i szybko przeanalizować wszystkie możliwe rozwiązania, by wybrać jej zdaniem jedno najlepsze. Nie panikowała łatwo. Więc dlaczego wczoraj zachowała się tak nieporadnie, jak nigdy?

Doskonale znała odpowiedź na to pytanie.

Bo to był pierwszy raz, gdy znalazła się w takiej sytuacji sama. Zawsze u jej boku był ktoś, kto dodawał jej pewności siebie lub, jeśli ten ktoś był przerażony, właśnie ona poczuwała się w odpowiedzialności by robić za opanowaną. A wczoraj? Nie było nikogo, dla kogo powinna być stabilną podporą. Nie było też nikogo, kto mówiłby "Poradzimy sobie!". Wtedy była pozostawiona sama sobie. Bez wsparcia i bez powodu do bycia wsparciem. Nie wspominając o przerażeniu, jakie wywołała w niej cała sytuacja. Jeszcze nigdy nie widziała takiego pogorzeliska oraz ogromnej ilości ludzi wymagających natychmiastowej pomocy, której wiedziała, że nikt im nie udzieli.

Ponadto, jej niepewność odnośnie przyszłości po raz pierwszy sięgnęła naprawdę wysokiego poziomu. Jednak wszyscy dookoła szczerze wierzyli... Nie, oni wiedzieli, że przywrócą dawny porządek. I ona gdzieś w głębi czuła, że powinna im zaufać, zamiast bazować na swoich niepewnościach oraz "a co, jeśli". Nie byli bandą dzieciaków, którzy ot tak sobie wymyślili, że uratują świat, ale zorganizowaną grupą, która doskonale wypełniła swoje zadania w ramach pierwszej interwencji.

Cel: PrzeżyćWhere stories live. Discover now