Rozdział 11

3 0 0
                                    

Koszmar, który kiedyś dręczył ją każdej nocy. Ten sam, który przed laty spędzał jej sen z powiek i powodował ogromny lęk przed ponownym zaśnięciem, powrócił.

Mała dziewczynka w kałuży krwi, a niedaleko niej również martwa kobieta. Patrząc na nie czuła rozpacz, ale przecież nie znała ich twarzy. Annie była jedynaczką, w jej domu bywały małe dzieci tylko, jeśli znajomi rodziców je ze sobą przyprowadzili. Nieżywa kobieta nie przypominała ani mamy, ani żadnej z jej koleżanek.

Odwróciwszy się do tyłu, ujrzała stojącego tuż za nią, potężnego mężczyznę o czarnej, przypominającej bezkresną otchłań twarzy i czerwonych oczach. Przed nim dziewczyna czuła niewyobrażalny strach, tak samo niewytłumaczalny, jak emocje na widok kobiety z dzieckiem. Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić, padł na ziemię. Za nim stał jego morderca, włochaty, czarny wilk o takich samych oczach, jak jego ofiara. "Potrafisz tworzyć tylko potwory" powtarzał czyiś robotyczny głos.

Obudziła się, cała zdyszana oraz bliska łez, dokładnie tak, jak kiedyś. Nie wiedziała, dlaczego wszystko wróciło właśnie teraz. Jakby dorwała ją zła wróżka, która postanowiła uprzykrzyć życie młodej dziewczynie. Przyłożyła dłoń do czoła i przez chwilę trwała w tej pozycji, próbując się uspokoić. Dlaczego tutaj? Dlaczego teraz? A może ta zła wróżka leży na drugim łóżku, a na imię jej Raven...? Taka myśl przebrnęła jej przez głowę, ale po dłuższej analizie to nie miało sensu. Przecież nie znały się wcześniej, a przynajmniej zarówno jedna, jak i druga sobie tego teraz nie przypominała.

Po namyśle zdecydowała wstać z łóżka i wyjść z pokoju. Bała się zasypiać. Jeśli kiedyś ten sen potrafił nawiedzić ją kilkakrotnie w ciągu jednej nocy, teraz mogło być podobnie. A ona nie chciała znów ujrzeć twarzy mężczyzny, którego zabijał wilk, ani słyszeć głosów zarzucających jej tak okropne rzeczy. Nigdy więcej.

Zamknąwszy za sobą drzwi rozejrzała się na boki, zastanawiając, gdzie mogłaby pójść. Jedyna ścieżka prowadząca w znane jej miejsca wiodła tym samym szlakiem, którym poruszała się podczas drogi do laboratorium. Postanowiła więc i tym razem ją obrać, ale nie wprost do królestwa Larry'ego, gdzie i tak miała spędzać większość kolejnych dni. Pewnie nawet o tej porze znajdowali się tam pracownicy, a ona chciała pobyć teraz w odosobnieniu. Jej przypuszczenia z resztą szybko potwierdziły się, gdy dotarła do windy. Laboratorium wydawało się niezmienione. Wciąż wszystkie stanowiska były zajęte przez pracowników w białych kitlach, paliły się te same światła, panowała identyczna atmosfera jak za dnia. Z jednej strony to było wręcz trochę niepokojące, ale z drugiej właśnie tak działały wielkie i zdyscyplinowane instytucje. Cały czas pracowały.

Gdzie więc mogła się udać? Pierwsze piętro odpadało. Gabinet dowódcy jak i jego osoba nadal budziły w niej pewnego rodzaju lęk i nie chciała w żaden sposób narażać siebie na niespodziewane spotkanie z nim, zwłaszcza o tej porze. Kto wie, kiedy i czy w ogóle śpi. Drugie piętro również nie budziło w niej poczucia bezpieczeństwa, głównie przez swoją budowę. Nieużywane przypominało trochę izolatkę dla chorych umysłowo. Ale trzecie piętro z pomieszczeniami treningowymi chyba nie było zbytnio uczęszczane o tej porze, a przynajmniej nie powinno. To raczej naukowcy byli tzw. nocnymi markami, którzy o trzeciej godzinie potrafili jeszcze logicznie myśleć oraz robić coś produktywnego.

Wcisnęła więc guzik z numerem trzy i zaczekała, aż winda wjedzie na odpowiednie piętro. Niby liczba ta nie była jakaś duża, ale im wyżej się wjeżdżało, tym łatwiejsze stawało się dostrzeżenie, jak ogromne jest laboratorium, a co dopiero cała baza. Trudno uwierzyć, że o istnieniu tego miejsca wie zaledwie kilka instytucji, a pewnie i tak nie każdy z personelu, tylko ich szefowie. Trochę jak aniołowie stróże ludzkości, którym niestety tym razem zostały podcięte skrzydła.

Cel: PrzeżyćWhere stories live. Discover now