Rozdział 149

135 3 38
                                    

To był pochmurny, lecz dość ciepły majowy poranek w Bostonie, więc kiedy Ula uporała się z większością domowych obowiązków, postanowiła rozsiąść się na balkonie z herbatą w dłoni i wpatrując się w horyzont, oddać się marzeniom. Choć ze względu na pogodę i liczne zajęcia nie pozwalała sobie na to każdego dnia, to starała się robić to przynajmniej dwa razy w tygodniu. Dzięki temu mogła choć na parę chwil oderwać się od rozczarowującej rzeczywistości i nabrać sił do zmagania się z codziennymi wyzwaniami. Zwykła nazywać to swoimi „świętymi dziesięcioma minutami", nawiązując w ten sposób do przesłania refrenu pewnej starej piosenki, którą często sobie nuciła:

— Jadę w życie Błękitnym Ekspresem, bez przystanku, do celu, przez świat. Chociaż przegram to życie z kretesem, to nie będzie mi nikt sił mych kradł. Dziesięć minut zatrzymam się, gdzie chcę. Dziesięć minut, a potem znów w dal. Dziesięć minut, a wszystko w nich będzie, moja radość, mój spokój, mój żal.

Przy tej okazji Sosnowska miała zwyczaj wyobrażać sobie siebie w innym, lepszym życiu, w którym byłaby piękną, pewną siebie i odnoszącą zawodowe sukcesy kobietą, mającą u swego boku kochającego męża, z którym wychowywałaby gromadkę cudownych dzieci. Ten jedyny miał oczywiście twarz przystojnego bruneta z parku, lecz wyobraźnia Uli wzbogaciła tę piękną powłokę o zestaw cech człowieka idealnego, do złudzenia przypominającego bohaterów z powieści Jane Austen. Z tego też względu Sosnowska nazywała wyidealizowany obraz niebieskookiego bruneta „panem Darcy", bo to to właśnie z tą literacką postacią miał on najwięcej wspólnego. Ula z lubością oddawała się marzeniom o tworzeniu partnerskiego związku z kimś o tak wyjątkowej osobowości. I chociaż rozum podpowiadał jej, że takie wyobrażenia nie mają szansy nigdy się ziścić, to serce pozostawało głuche na te argumenty. Jeszcze do niedawna Sosnowskiej towarzyszyły wyrzuty sumienia, bo bądź co bądź regularnie zdradzała męża w swoich myślach, na jawie i we śnie marząc o innym mężczyźnie. Im dłużej jednak Piotr ją tyranizował, co i rusz uciekając się do przemocy słownej i fizycznej, tym rzadziej sumienie Uli dawało o sobie znać. W końcu wytłumaczyła sobie, że jej wizje innego życia to nic złego, ponieważ stanowiły one dla niej tylko formę autoterapii przez ucieczkę w świat fantazji. A poza tym obróciła zdroworozsądkowy argument o tym, że nic z jej marzeń nigdy się nie spełni, na korzyść pragnącego miłości serca. Skoro nie istniał nawet cień szansy na zrealizowanie czegokolwiek z rzeczy, które sobie wyobrażała, to czemu miałaby nie uznać tego niewinną odskocznię od swojej ponurej egzystencji? Przecież nikogo w ten sposób nie krzywdziła, a raczej na odwrót — naprawiała w ten sposób szkody wynikające z brutalnego traktowania ze strony męża.

Odświeżona po „świętych dziesięciu minutach" Ula weszła z powrotem do domu i przed wyjściem do profesora jeszcze raz sprawdziła skrzynkę mailową. Poprzedniego dnia udało jej się zredagować odpowiedzi na cztery zapytania od klientów, ale z racji tego, że miały one w sobie także aspekt prawny, Sosnowska przesłała je do jednego z zatrudnionych w firmie prawników, który miał dorzucić do nich coś od siebie. Bez tego Ula nie mogła przekazać korespondencji do odbiorców, a co za tym idzie — nie miała możliwości zająć się innymi zleceniami. Takie były reguły. A że płacono jej od ilości wykonanych zadań, Sosnowska starała się wykonać ich tyle, ile się dało. Niestety, na jej skrzynce mailowej nie było żadnych nowych wiadomości, więc Ula musiała pogodzić się z tym, że najwcześniej jutro rano zdoła domknąć te rozgrzebane tematy i wtedy zajmie się czymś nowym.

Z tą myślą wyszła z domu i wskoczyła na rower, którym przy dobrej pogodzie jeździła w odwiedziny do profesora. Chociaż Ula śpiewająco zdała egzamin na prawo jazdy przy pierwszym podejściu, to wciąż nie lubiła prowadzić samochodu, a i Piotr rzadko pozwalał jej jeździć. Na co dzień to on zabierał auto, jedynie w weekendy od czasu do czasu wyrażał zgodę na to, żeby jego żona usiadła za kierownicą. To akurat był jeden z przejawów jego tyranii, który niespecjalnie jej przeszkadzał. Nawet gdyby miała samochód do stałej dyspozycji, to jej niechęć do jeżdżenia i tak najprawdopodobniej spowodowałaby, że korzystałaby z auta tylko okazjonalnie. Zamiast tego wolała poruszać się rowerem, komunikacją miejską, a nawet pieszo, byleby tylko nie tracić pieniędzy na taksówki. Jeśli tylko pogoda na to pozwalała, Sosnowska z olbrzymią chęcią wskakiwała na swoje dwa kółka, dzięki którym nie tylko sprawnie się przemieszczała, ale też schudła i miała dobrą kondycję, a co za tym idzie — lepiej się czuła. Poza tym udało jej się znaleźć trasę, dzięki której mogła przejechać z domu do Tomasza w ciągu kwadransa — co było nieosiągalne nawet, gdyby wzięła samochód. Miało to tylko jedną ujemną stronę — po drodze musiała minąć klinikę leczenia bezpłodności, w której chcąc nie chcąc pojawiała się regularnie.

A gdyby takOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz