Rozdział 184

201 4 13
                                    

Chociaż dokonane odkrycie wstrząsnęło Heleną, to jako osoba z natury rozsądna i opanowana nie pozwoliła sobie na działanie pod wpływem impulsu. Jak na damę przystało, nie uległa swoim emocjom i — mimo że wiele ją to kosztowało — zachowywała się tak, jak gdyby nic się nie stało. Jakby nigdy nic przyniosła mężowi okulary, których potrzebował, po czym wycofała się w głąb domu, żeby poukładać sobie w głowie to, co zobaczyła, a także zastanowić się co dalej. Jedno było pewne — Dobrzańska nie mogła tego tak zostawić. Sprawa była zbyt poważna, żeby zamieść ją pod dywan, a jednocześnie na tyle delikatna, że należało działać rozważnie.

Tyle lat spędzonych razem, westchnęła ciężko, odtwarzając sobie w głowie jak film historię swojego związku z Krzysztofem. To prawda, że różnie między nami bywało — raz dobrze, raz gorzej. Nie uniknęliśmy też poważnych kryzysów, ale wspólnymi siłami je przetrwaliśmy. Sądziłam, że niektóre sprawy oboje zostawiliśmy za sobą i pewne rzeczy nie mają prawa się powtórzyć. Wydawało mi się, że go znam, że mogę mu ufać, że nie mamy przed sobą tajemnic... a jednak się myliłam. Jak on mógł tak postąpić? Tak się nie robi po tylu latach małżeństwa...

Pogrążona w swoich myślach Helena nawet nie zauważyła, kiedy Krzysztof opuścił nie tylko swój gabinet, ale także dom. Dopiero gdy przyszedł czas kolacji, Dobrzańska zorientowała się, że jej męża nigdzie nie było. Odruchowo złapała więc za telefon, by do niego zadzwonić, ale zamiast dobrze znanego jej męskiego głosu w słuchawce odezwała się automatyczna sekretarka.

Mogłam się tego spodziewać, stwierdziła, odrzucając na bok swoją komórkę. Jeśli do tej pory Dobrzańska miała jakieś wątpliwości, które starała się rozstrzygnąć na korzyść męża, tak teraz wszystko ułożyło jej się w spójną całość. Chcąc jednak uzyskać ostateczne potwierdzenie swoich podejrzeń, Helena postanowiła rozmówić się z Markiem, który prawdopodobnie wiedział coś więcej na ten temat. I choć dwa dni weekendu dłużyły jej się niemiłosiernie, to poczekała do poniedziałku, by spotkać się z synem w firmie i przy okazji poczynić dodatkowe obserwacje, które potwierdziłyby to, czego się domyślała. Mimo że Helena planowała zjawić się na Lwowskiej punkt dziewiąta, to poranne korki pokrzyżowały jej plany i dojechała na miejsce dopiero wpół do dziesiątej. Przy wejściu do windy Dobrzańska o mały włos nie zderzyła się z dziewczyną, która biegła przed siebie tak szybko, że zdawała się nie zauważać nikogo wokół.

— O, dzień dobry — powiedziała Ania, uśmiechając się do Heleny.

— Dzień dobry? — odrzekła chłodno Dobrzańska, posyłając jej karcące spojrzenie.

— Bardzo przepraszam... zazwyczaj się nie spóźniam, ale dzisiaj jakoś tak wyszło. Dlatego tak lecę jak na złamanie karku.

— Jakoś tak wyszło — Helena powtórzyła fragment jej wypowiedzi, postanawiając skorzystać z okazji, by pociągnąć Anię za język. — Jak tam po weekendzie?

— Istny tajfun — stwierdziła dziewczyna sprawiająca wrażenie mocno podekscytowanej. — Tyle się działo, że cały czas jestem z głową w chmurach — rozmarzyła się.

— Drogo cię te chmury będą kosztowały — oceniła Dobrzańska groźnym tonem, czując narastającą wściekłość. — Dopilnuję tego — dodała z naciskiem, wprawiając tym Anię w osłupienie. Nim dziewczyna zdążyła otrząsnąć się z szoku na tyle, by cokolwiek powiedzieć, winda zatrzymała się na właściwym piętrze i Helena wysiadła z niej jako pierwsza, po czym jak strzała pomknęła do gabinetu Marka. — Cześć, synu. Musimy porozmawiać — zakomunikowała mu tonem nieznoszącym sprzeciwu, starannie zamykając za sobą drzwi.

— O, cześć, mamo — odparł Dobrzański wyglądający na mocno zaskoczonego jej wizytą. — Nie spodziewałem się ciebie tutaj. Usiądź, proszę — zachęcił ją, wstając zza biurka. — Napijesz się czegoś?

A gdyby takWhere stories live. Discover now