20.Konfrontacja

280 13 11
                                    

Bosymi stopami, stąpałam po rozgrzanym piasku. Przystanęłam na chwilę by zorientować się, gdzie jestem, na pewno w piekle, miejsca jednak nie kojarzyłam.
Sen na jawie nie robił już na mnie wrażenia, przeżyłam kilka takich więc tylko czekałam na rozwój sytuacji. Bałam się tego, co mogę niebawem ujrzeć. Ostatni sen, okazał się proroczy, co tylko bardziej mnie niepokoiło. Starałam się skupić aby zapamiętać jak najwięcej szczegółów, które mogłyby pomóc.

~Czego ten gnojek ode mnie chce?~

Irytowała mnie myśl o tym, że Kroton może tak po prostu narzucić mi wizję, bez żadnych konsekwencji. Nie wiedzieć czemu, wybrał akurat mnie. Może byłam najsłabszym ogniwem?

Maszerowałam naprzód, jak zwykle bez celu w tym wyimaginowanym świecie.
Kawałek dalej, dostrzegłam przewalone drzewo, ruszyłam tam by na nim przysiąść.

~A może tym razem, sama stworzyłam ten sen? Może nic się nie wydarzy?~

Bardzo mocno chciałam w to wierzyć, ostatnie wydarzenie nie dawało mi spokoju. Miałam przeświadczenie, że mogłam zrobić więcej, zapobiegając tragedii.. Tylko jak miałam tego dokonać? Skąd miałam wiedzieć, kiedy sen był proroczy a kiedy Kroton się nade mną pastwił?

Wykopałam dołek, rzucając do niego kamyczki. Musiałam się czymś zająć.
Mijały minuty, godziny a dalej nic się nie działo.

~Okej, po prostu sobie coś wkręcam. Niedługo się obudzę i będzie dobrze.~

Spojrzałam w niebo, dostrzegając spadające gwiazdy.. Westchnęłam z zachwytu.

~Zaraz,gwiazdy?! Przecież tu nie ma gwiazd!~

Dotarło do mnie, że gwiazdy są tak naprawdę kulami ognia.

~Jestem w złym miejscu. Tam pewnie toczy się bitwa.~

Nie myśląc dłużej, pobiegłam w tamtą stronę.
Im bardziej się zbliżałam, tym wyraźniej slyszałam metal uderzany o metal. Oznaczało to tylko jedno- trwała walka.

Nogi odmawiały posłuszeństwa a celu nadal nie było widać.
W snach właśnie to było najgorsze, nigdy nie byłam w stanie przewidzieć jaki dystans dzieli mnie od założonego celu, szybciej się męczyłam i w ogóle to wszystko było dziwne.

Ogień przeleciał obok mojej głowy, w ostatniej chwili zdążyłam się uchylić. Nie działo się to naprawdę więc szansa na to, że mogło coś mi się stać była znikoma ale instynkt, działał prawidłowo.

Schowałam się za skałą, lekko wychylając głowę.
Zmroziło mi krew w żyłach..
Widziałam moich przyjaciół, walczących z potworami.
W pierwszej chwili, rzuciłam się w ich stronę z zamiarem pomocy ale odpusciłam w połowie, gdy zdałam sobie sprawę, że nic nie jestem w stanie zrobić.

Obserwowałam, jak latają miecze odcinające głowy stworom, jak Lucyfer walczy ogniem, jak Alpanu podnosi się z ziemi, po tym jak zaatakowało ją dwóch naraz.
To było straszne- stać i obserwować walkę o życie swoich bliskich.

Raptownie wkroczył ON, uderzając ogromną siłą w ziemię. Wszystko się zatrzęsło, powodując upadek wszystkich- nawet mnie. Z impetem przywaliłam głową w skałę. Przyćmiło mnie.
Drżącą ręką dotknęłam tyłu głowy- krew.

Krzyki wyrwały mnie z zaćmienia.
Zerwałam się z ziemi, podbiegając do reszty.
Clysm nieruchomo leżał na piasku,
Viral i Storm próbowali się podnieść,
Alpanu trzymała się za głowę, majacząc coś pod nosem.
Tylko Lucyfer stał na nogach, mierząc się z tym pajacem.

-Lucyferze, zostaw go!- słowa wyrwały się automatycznie.

On mnie jednak nie słyszał, byłam jak cień.
Z dudniącym sercem patrzyłam, jak Lucek obrywał, niby nieprawdziwe ale bolało strasznie.

Diabelska droga [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz