Rozdział II

1.9K 269 24
                                    

– Czyś ty do reszty ogłupiał?! – krzyknęłam, idąc za Brianem. Chłopak odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie znudzony.

– Wyluzuj. Wszyscy chodzą do lasu i nie robią z tego afery.

– A czy ty wiesz, ośle, że to jest zakazane? – Na pewno nie wiedział. A nawet jeżeli, dla niego nie istniały nakazy i zakazy. To Brian i może robić wszystko, co mu się żywnie podoba.

Blondyn wzruszył ramionami.

– Jakoś nikt nie przestrzega tego zakazu.

Prychnęłam.

– Wiesz, co zrobi tata, gdy się dowie, że tam chodzisz? – zapytałam, zakładając ręce na piersi.

– Jak mu nie wypaplasz to się nie dowie – stwierdził, a ja poczułam lekkie ukłucie w sercu.

To, co o mnie myślał, zabolało. Nie byłam tak szalona jak on, ale nie byłam też sztywna jak miotła. Nie raz go kryłam, kiedy narozrabiał. Nie byłam aniołem i on o tym wiedział. Daleko mi było do ideału, nie przestrzegałam wszystkich zakazów rodziców, bo niektóre wydawały mi się bezsensu, ale las to była nieprzekraczalna granica.

Odwróciłam głowę, aby nie widział w moich oczach łez.

– Brian! – usłyszałam znajomy męski głos i zamrugałam kilka razy, aby żaden z nich nie widział, że coś było nie tak.

Zerknęłam na brata, który witał się ze swoim przyjacielem – Cathalem. Był w wieku Briana i szkolił się na strażnika pałacu. Tak jak wszyscy w Krainie Wiosny miał blond włosy.

Osobiście tego nienawidzę. Tego, że wszyscy wyglądają prawie identycznie. Brakuje mi tej różnorodności i inności.

– Księżniczko – zwrócił się do mnie Cathal, kłaniając się. Dygnęłam i znowu się wyłączyłam.

Bycie córką króla jednej z czterech krain Królestwa Årstider byłoby przyjemne, gdyby nie dwie rzeczy: trzymanie mnie pod kloszem i obowiązek odnalezienia swojej specjalizacji.

Według zasad, kończąc piętnaście lat, powinnam wiedzieć, jaka moc jest dla mnie odpowiednia. Aktualnie mam siedemnaście lat i jestem... no właśnie, gdzie jestem? Nie znalazłam swojej specjalizacji i raczej w najbliższym czasie jej nie odnajdę. Brian panuje nad ogniem. Mój ojciec także. Matka ma moc nad ziemią. A ja... jestem księżniczką bez specjalizacji.

Chłopcy ruszyli przed siebie, więc dołączyłam do nich, trzymając się na uboczu. Zawzięcie o czymś dyskutowali, nie zwracając na mnie uwagi. W sumie, to lepiej. Byłam zła na mojego brata. Może nawet, nie tyle co zła, a raczej – rozczarowana.

To zabawne, że zawiodłam się na nim, kiedy mną jest rozczarowany cały dwór. Przed moimi piętnastymi urodzinami, wszyscy uważali, że to ja obejmę władzę, a nie Brian. Do szesnastego roku życia jeszcze pokładali we mnie nadzieję, a potem się poddali. Widziałam ich spojrzenia pełne wyrzutu, ale ja nie potrafiłam z tym nic zrobić. Po prostu, nie czuję, że powinnam władać tą konkretną mocą. Z moją nauczycielką próbowałyśmy już wszystkiego. Ta kobieta swoim wiecznym optymizmem sprawiała, że chcę jeszcze próbować, ale i ona straciła wiarę. Przez to – ja także.

Nie mieć oparcia w najbliższych osobach to najgorsza rzecz na świecie.

Byłam bardzo zafrasowana użalaniem się nad własnym losem. Tak pochłonięta, że nie zauważyłam, kiedy moi towarzysze zniknęli w gąszczu drzew i plątaninie krzewów. A może to ja się od nich odłączyłam?

Rozejrzałam się, łudząc się, że oni tylko stroją sobie ze mnie żarty i gdzieś się schowali. Nie widziałam nigdzie ich sylwetek, więc przez chwilę nasłuchiwałam. Być może mnie szukali. Niestety, nic takiego nie nastąpiło.

– Brian! – krzyknęłam spanikowana, po czym zakryłam usta dłonią. Nie mogłam się wydzierać. Ktoś mógł mnie usłyszeć i mielibyśmy wtedy kłopoty. Bardzo duże kłopoty.

Przez kilka minut stałam w miejscu, licząc, że mój brat i jego przyjaciel będą tędy wracać. Byłam zdeterminowana, aby pozostać bez ruchu. Objęłam się ramionami, kiedy zawiał wiatr. Mimo, że miałam na sobie suknię wykonaną z grubego materiału, nawet najmniejszy podmuch wiosennego wietrzyku przyprawiał mnie o dreszcze i gęsią skórkę.

A raczej, sytuacja, w której obecnie się znajdowałam. Ja sama w lesie. W miejscu zakazanym.

Spokojnie, Isolde. Oni zaraz tutaj wrócą. Pewnie próbują mnie tylko nastraszyć. Zapewne schowali się kawałek dalej i czekają na dogodny moment, aby wyskoczyć zza drzew i narobić trochę hałasu. Bądź silniejsza. Musisz być. Przygotuj się na to, zaskocz ich.

Zaczynałam się uspakajać. Wzięłam głęboki oddech, a w tym samym czasie usłyszałam donośne wycie. Wilki.

Jak mogłam być tak głupia?! To jest LAS. Tutaj są zwierzęta. DZIKIE zwierzęta. MAGICZNE, DZIKIE zwierzęta. I stojąc tutaj, całkiem samotnie, jestem dla nich doskonałą zdobyczą. Nie mam nawet jak się obronić!

Podciągnęłam moją suknię i ruszyłam przed siebie. Skowyt wilków coraz bardziej dudnił mi w uszach, co świadczyło o tym, że się przemieszczają. Najpewniej w moją stronę. Potrafiły nas wyczuć z bardzo daleka. Czym różniły się od swoich „nie magicznych" pobratymców? Wielkością. Były ogromne. Posturą przypominały niedźwiedzie. Były także o wiele szybsze i silniejsze. A będąc całą sforą, były nie do pokonania. Tylko magia mogła mnie uratować. Ta, której nie posiadałam. Pozostało mi tylko liczyć na łut szczęścia.

Zaczęłam biec, co chwilę potykając się o wystające korzenie. Czułam, jak zahaczając o gałęzie, niszczę swoją suknię. W normalnych okolicznościach najpewniej zaczęłabym o to panikować, ale w chwilach zagrożenia życia u każdego włącza się instynkt przetrwania. Tylko, o ironio – skoro ludzie to także zwierzęta to dlaczego przed nimi uciekamy? Czy my nie powinniśmy żyć z nimi w jakiejś harmonii?

Biegłam przed siebie, ciągle nasłuchując. Wycie na chwilę ustało, ale ja nie chciałam się zatrzymywać. Wilki to inteligentne zwierzęta, zwłaszcza te, które zamieszkują las graniczny.

Zdyszana i przerażona wbiegłam na jakąś polanę, a przynajmniej tak mi się wydawało. Stałam między drzewami, mając doskonały widok na teren, który zewsząd był otoczony drzewami. Delikatne promienie słońca przebijały się przez korony drzew, oświetlając różnokolorowe kwiaty, które bez problemu rozpoznawałam: astry, geranium, babki lancetowate, bodziszki, bylice, chabry. Kiedy byłam młodsza, mama pokazywała mi w książkach rośliny, a potem wspólnie odszukiwałyśmy je w pałacowej szklarni. Teraz ta zabawa pozwoliła mi zająć myśli i nie zwariować.

Przez kilka chwil przyglądałam się łące i kiedy chciałam zrobić krok do przodu, usłyszałam szmer liści.

Odruchowo, cofnęłam się w głąb drzew i zaczęłam obserwować. Wstrzymałam oddech, kiedy na polanę ktoś wszedł. Nie byłam w stanie rozpoznać, kto to taki. Na pewno była to dziewczyna. Miała na sobie długą do ziemi, zieloną pelerynę, a na głowie kaptur. Zrobiłam krok w bok i stanęłam za drzewem, obejmując je ciasno ramionami. W tym momencie przeklinałam swoją burzę blond loków, które w plątaninie drzew i krzewów wyglądały jak znak ostrzegawczy. Za bardzo rzucały się w oczy.

Przyglądałam się nieznajomej, która spacerowała po łące, ale co chwilę gwałtownie się odwracała. Zupełnie, jakby bała się, że ktoś ją może tutaj przyłapać. Zresztą, ja także byłam pełna obaw. Las jest zakazany. To granica wszystkich czterech królestw. Nie powinno mnie tu być. Tak samo jak jej, Briana i Cathala.

Obserwowałam ją spokojnie, do czasu, kiedy nieświadoma mojej obecności, zaczęła kierować się w stronę, gdzie się znajdowałam. To był dla mnie sygnał, aby się wycofać. Najciszej jak potrafiłam, zrobiłam kilka kroków do tyłu i wstrzymując oddech, odwróciłam się. Pierwsze, co poczułam, to pulsujący ból skroni, kiedy odbiłam się głową od czegoś twardego. Jęknęłam i zataczając się do tyłu, upadłam na ziemię. Przetarłam bolące miejsce i spojrzałam w górę. Wydawało mi się, że uderzyłam w drzewo, ale przede mną było pusto.

Może mam jakieś halucynacje?

Opuściłam głowę, spojrzałam przed siebie i pisnęłam. Natychmiast zasłoniłam usta dłonią. Przede mną siedziałam dziewczyna, która także masowała czoło, w które niechcący ją uderzyłam.

Szkopuł w tym, że ona nie była z Krainy Wiosny.

SpringOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz