Rozdział VI

1.1K 218 6
                                    

Spędziłam trzy dni w łóżku, nie wpuszczając do pokoju nikogo. Brian odpuścił po dwóch dniach prób przemówienia mi do rozsądku. Mama co godzinę próbowała ze mną porozmawiać, a tata ani razu tutaj nie przyszedł. Słuchałam ich wywodów, kiedy stali po drugiej stronie drzwi, ale nic sobie z nich nie robiłam.

Mnie naprawdę zabolały słowa ojca. Po kilkunastu latach nauki tego samego, te lekcje dawały w kość. Ale robiłam to dla niego. Aby był ze mnie dumny i żebym w przyszłości godnie go zastąpiła.

Jego to nie obchodziło. Od ponad dwóch lat nie usłyszałam, żeby powiedział, że jest ze mnie dumny. Potrafił mnie tylko ganić jak małe dziecko. I przez niego tak się czułam. Jak krnąbrna pięciolatka.

Był późny wieczór, a ja miałam zamiar pójść spać. Właściwie, nawet nie musiałam się wysilać, bo nie opuszczałam wygodnego łoża. Robiłam to tylko wtedy, gdy musiałam iść do toalety lub otworzyć służbie, która przynosiła mi do pokoju posiłki. Gdybym mogła to przyrosłabym do tego mebla.

Leżałam na brzuchu, próbując zasnąć, ale tej nocy wszystko wydawało mi się za głośne. Szum drzew za oknem, tykanie zegara czy skrzypiąca podłoga na korytarzu. Każdy, najcichszy dźwięk działał mi na nerwy. Zamknęłam oczy i zaczęłam głęboko oddychać. Pomogło. Odpływałam już do krainy snów.

To ten stan, kiedy jesteś pomiędzy jawą, a snem. To cię pochłania, ale ty jeszcze się opierasz i słyszysz, co dzieję się dookoła ciebie. Ale powoli się temu poddajesz. Stopniowo, aż w końcu przepadasz.

I nagle usłyszałam, jak coś uderzyło w okno mojego pokoju. Parsknęłam zirytowana i przekręciłam się na plecy. Jestem osobą, która ma bardzo lekki sen i jeżeli coś lub ktoś mnie obudzi – już nie zasnę. Przede mną interesująca noc.

Miałam zamiar zignorować ten incydent.

Wstałam i podeszłam do półki, szukając pomiędzy książkami mojej aktualnej lektury. Chwyciłam ją w dłoń w chwili, kiedy coś ponownie uderzyło w szybę. Westchnęłam i niewzruszona wróciłam do łóżka. Wygodnie usadowiłam się w miękkich poduszkach i zaczęłam czytać. Odrobinę przeszkadzała mi ciemność, ale wolałam nie zapalać światła. Może natrętny osobnik próbujący mnie zezłościć, odczepi się.

Zanurzałam się już w świat romansu i irytującego trójkąta miłosnego, kiedy moje okno zaatakowała głośna fala uderzeń, która już do reszty wytrąciła mnie z równowagi. Cisnęłam książką w kąt pokoju i zirytowana podeszłam do okna, które nie było napastowane.

Miałam zamiar policzyć się z żartownisiem.

Mój pokój był duży, ale w pałacu należał do jednych z mniejszych. Był zbudowany na planie prostokąta, bez żadnych krzywizn czy skosów. Był perfekcyjnie równy, jak moje życie.

Ściany były białe, a na jednej z nich, ktoś bardzo uzdolniony namalował malutkie, różnokolorowe kwiaty. Na tej ścianie wisiały obrazy oraz półka z rodzinnymi pamiątkami. Znajdowały się tam również drzwi, które prowadziły do mojej prywatnej łazienki. Przeciwległą ścianę zajmował regał na książki, z których się uczyłam i biurko, na którym panował nienaganny porządek. Dwa okna prowadzące na zewnątrz były umiejscowione na dłuższej ze ścian, a pomiędzy nimi ustawione było moje dwuosobowe łóżko. Przy drzwiach wejściowych znajdowała się ogromna, biała szafa, pełna moich ubrań.

Stałam przy regale z książkami, wyglądając na zewnątrz. Było ciemno i nie widziałam za wiele, poza sylwetką upartego osobnika. Z westchnięciem przeszłam przez pokój i sięgnęłam po swój różowy szlafrok, przewieszony przez drzwi prowadzące do łazienki. Ponownie wróciłam do okna i tym razem je otworzyłam.

– Kimkolwiek jesteś, wiedz, że zaraz zawołam straż – powiedziałam, pewna siebie.

– Księżniczko – usłyszałam w odpowiedzi i wywróciłam oczami. To tylko Cathal, a jego obecność pod moim pokojem to na pewno sprawka Briana. – Jest problem.

– Rozwiążcie go sobie razem z moim bratem i nie mieszajcie w to mnie – fuknęłam, zła do granic możliwości.

To na pewno pomysł Briana. Gdyby stało się coś poważnego, zapukaliby do drzwi jak cywilizowani ludzie, a nie jak małpy.

Mojemu bratu niekiedy było bliżej do goryla, a niżeli człowieka.

Usłyszałam, jak się przemieszcza, najpewniej w moją stronę.

– Sęk w tym – zaczął i na chwilę umilkł – że jego nie ma. Brian zniknął.

Poczułam się, jakby ktoś uderzył mnie pięścią w brzuch. I zabrał serce. Wyrwał je i uciekł z nim w bezkresną noc. A ja nawet nie miałam jak za nim pobiec.

Brian był moim sercem. A bez serca nie można żyć.


Nowy rozdział już jest. Obiecuję, że to był jedyny, tak krótki. Kolejne będą standardowej długości - dwie strony :)

All my love,

V.

SpringWhere stories live. Discover now