Rozdział VII

1.2K 207 20
                                    

Chwyciłam się parapetu, zaciskając na nim mocno dłonie, by nie upaść. W tamtej chwili nie marzyłam o niczym, jak rzuceniu się na łóżko i rozpłakaniu się. Ale nie mogłam. Nie potrafiłam.

Może i według moich rodziców nie nadawałam się na królową, bo nie potrafiłam zapanować nad magią, jednak umiałam coś, co zajęło najpotężniejszym władcom kilka lat intensywnej nauki – trzymałam na wodzy emocje. Opanowałam to już do tego stopnia, że najbliżsi nie zawsze wiedzieli, czy nic mnie nie obchodzi, czy tylko udaję. Rozpierała mnie nieokreślona duma, że tego dokonałam.

I teraz, zamiast szlochać w poduszkę, patrzyłam chłodno na Cathala, chociaż moje serce pękało.

– Jesteś pewien, że zniknął? Szukałeś go wszędzie? On jest jak kot i łazi gdzie chce.

– Wasza wysokość – zaczął. – Nie ma go cały dzień. Jutro rano zaczną go szukać.

Westchnęłam.

– Ale co ja mam z tym zrobić? Nie mam nic do gadania w tym miejscu.

– Nie martwi cię, księżniczko, że twój brat zniknął?

– Oczywiście, że mnie martwi! – krzyknęłam, ale natychmiast się opanowałam. Ktoś mógłby nas usłyszeć. – Ale ja nie mam możliwości mu pomóc. Nie mam takiej mocy.

– A mi się wydaje, że możesz.

Uniosłam brew, chociaż wiedziałam, że on tego nie zobaczy.

– Miło, że tak we mnie wierzysz, ale rozmawiasz z niewłaściwą osobą.

– Nie – zaprzeczył, a ja jęknęłam zrozpaczona. – Brian zawsze mi powtarzał, że gdyby coś mu się stało, mam przyjść do ciebie. Nigdy nie wspominał o nikim innym. Tylko o tobie, Isolde.

– Wierzysz mojemu bratu? Temu, którego znaleźliśmy kiedyś w stodole, śpiącego w sianie? Który wpuścił do pałacu świnie? – zapytałam.

– Wierzę w ciebie, księżniczko.

Mój wizerunek oschłej następczyni tronu właśnie legł w gruzach. Cztery słowa zburzyły wszystko, w czym utwierdzała mnie moja rodzina. Osiem sylab wypowiedzianych przez zwykłego strażnika, miało większą moc od słów króla i królowej.

Zrobiłam dwa kroki do tyłu i zaczęłam głęboko oddychać, aby się nie rozkleić. Nie przy nim i nie przez niego. Tak nie przystawało królewskiej córce.

Byłam pełna sprzecznych uczuć. Z jednej strony chciałam pomóc szukać Briana i pokazać, że jest ze mnie pożytek. Ale zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że mogę tylko narobić sobie kłopotów i wyjść na kogoś, kto tylko przeszkadza, wtrącając się we wszystko.

Ale jednak, to był mój brat. Ten nieznośny, irytujący dzieciak w ciele dorosłego mężczyzny. I jedyna osoba w rodzinie, która chciała, abym została królową. Nie ważne, że robił to po to, aby sam nie musiał objąć tronu. Byłam jego młodszą, sztywną siostrzyczką, której uwielbiał dokuczać, ale kiedy trzeba było – stawał w mojej obronie. Pod tym względem byliśmy typowym rodzeństwem, ale Brian nie był tylko moim bratem. Był moim powiernikiem, kumplem, a kiedy trzeba było – najlepszą przyjaciółką. Zajmuje specjalne miejsce w moim sercu, którego nikt inny nie dostanie. Bez niego, jakaś cząstka mnie umierała.

Nikt nie liczył się dla mnie tak, jak mój brat.

Wygładziłam ręką niesforne włosy i ponownie podeszłam do okna. Cathal chyba wiedział, jaką decyzję podjęłam.

– Przy wyjściu od strony kuchni wartę mam ja i Finn, który uciął sobie drzemkę. Spotkajmy się tam za dziesięć minut, wasza wysokość.

Nie odpowiedziałam, tylko natychmiast podeszłam do szafy, z której wyciągnęłam ciemnozieloną suknie. Zważyłam ją w dłoniach i stwierdziłam, że nada się do poszukiwań. Przeszłam do łazienki, gdzie zrzuciłam z siebie koszulę nocną i włożyłam wybraną sukienkę. Była skromna, a jedyną ozdobą był kremowy kołnierzyk. Rękawy sięgały mi do łokci, a dół delikatnie szeleścił przy każdym moim ruchu.

Sprawnie zapięłam znajdujące się z tyłu guziki, dziękując w duchu, że mama mnie tego nauczyła. Inaczej nie dałabym sobie rady. To było mozolne zajęcie, wymagającego nie lada wprawy i cierpliwości.

Byłam bardzo cierpliwa. Tego wymaga się od królowej i moja matka była dla mnie pod tym względem wzorem.

Rozczesałam swoje blond włosy, upinając spinką, wpadającą do oczu grzywkę. Nigdy nie radziłam sobie z fryzurami. Ubrałam buty na płaskiej podeszwie i rzuciłam ostatni raz okiem na swój pokój. Podeszłam do swojego łóżka, przetrzepałam poduszki i odłożyłam je na miejsce. Cicho westchnęłam i wyszłam z pomieszczenia, zamykając za sobą drzwi.

Kuchnia znajdowała się na parterze, więc miałam do przejścia spory kawałek drogi. Cichutko zeszłam na dół, nie napotykając żadnego ze strażników. Na moje szczęście. Inaczej od razu poszliby zawiadomić rodziców, że pałętam się po nocach.

Miejsce docelowe znajdowało się na końcu długiego korytarza, który nie był jakoś pilnie strzeżony. Znajdowały się tu głównie pomieszczenia gospodarcze, pokoje służby, a jedyną częścią używaną przez rodzinę królewską była jadalnia, która teraz była zamknięta na cztery spusty. Wiecie, gdyby ktoś chciał ukraść srebrne sztućce, czy coś.

Śmieszyła mnie ta nieufność względem pracowników, ale ja tutaj nie miałam nic do powiedzenia. Jeszcze.

Na moje szczęście, kuchnia była otwarta. Drzwi otworzyły się bez większego problemu, a ja wślizgnęłam się do środka. Poruszałam się po omacku, nie chcąc zapalać światła. Ktoś ciekawski mógłby chcieć sprawdzić, kto urzęduje o tej porze w tym miejscu, a tego chciałam uniknąć.

Wielokrotnie bywałam tutaj w dzieciństwie, chowając się z Brianem przed naszą nianią. Szef kuchni nas uwielbiał i zawsze pozwalał wejść nam do specjalnej windy, którą przewozili na górę jedzenie i tam przesiadywać.

Na to przyjemne wspomnienie zrobiło mi się smutno. Minęły już czasy, kiedy uciekaliśmy przed grubszą panią, ale lubiliśmy tutaj przebywać. To miejsce tętniło życiem, w przeciwieństwie do większości pałacu, który zawsze był cichy i ponury.

Złapałam się blatu wyspy kuchennej i nachyliłam się. Nie bardzo wiedziałam, gdzie są drzwi wyjściowe i chciałam się rozejrzeć. Uniosłam głowę, mniej więcej wiedząc, w którą stronę powinnam ruszyć. Jednak zamiast tego, uderzyłam głową w garnek, wiszący nade mną. Ten, odbił się od jeszcze kilku naczyń, co poskutkowało nieprzyjemnym hałasem. Skrzywiłam się, próbując złapać rondelek rękami, ale zamiast tego, ponownie strąciłam coś z haka. Rozległ się kolejny huk, upadającej na podłogę patelni.

Schyliłam się po nią i chciałam odwiesić ją na miejsce, kiedy drzwi się otworzyły. Zamarłam, a potem odetchnęłam z ulgą, widząc Cathala.

– Co się stało, wasza wysokość? – zapytał przerażony, zanim zdążył obeznać się w sytuacji. Zapalił światło i rozejrzał się. Zmarszczył brwi, ale z grzeczności nic nie powiedział.

Szybko położyłam trzymaną w rękach patelnie na blat, a ręce schowałam za plecy. Odchrząknęłam zmieszana.

– Idziemy? – spytałam, próbując zachować resztki godności, które jeszcze nie upadły tak nisko, jak garnek, który zrzuciłam.

– Tak – powiedział szybko, potrząsając głową. Zapewne jeszcze nie otrząsnął się z szoku, jak siostra jego najlepszego przyjaciela może być aż tak fajtłapowata. – Chodźmy.

Pokiwałam głową i przeszłam przez drzwi, wychodząc na dwór. Powietrze było zimne. Zadrżałam i przygryzłam wargę. Noce i poranki w Krainie Wiosny nigdy nie należały do przyjemnych. Były przeraźliwie zimne. Taki już urok tego miejsca. Po chwili obok mnie znalazł się chłopak.

– Od czego zaczynamy poszukiwania? – zapytałam, odwracając głowę w jego stronę.

– Od lasu – odparł, a ja poczułam się jak w kiepskiej telenoweli.

Dlaczego wszystko musi się zaczynać od tego piekielnego buszu?

SpringOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz