Rozdział XIV

990 175 3
                                    

Wróciłyśmy do dziewczyn, które stały na środku polany, rozmawiając ze sobą. Słysząc, jak się zbliżamy, zaszczyciły nas krótkim spojrzeniem i znowu wróciły do rozmowy.

Dołączyłyśmy do nich. Caireann otaksowała mnie spojrzeniem i spojrzała na Blaithin porozumiewawczo. Dziewczyna kiwnęła głową i zaczęła mówić:

- Zostaniemy tutaj, musimy coś zjeść i trochę odpocząć.

Spojrzałam na nią szeroko otwartymi oczami. Skąd one chciały wziąć jakieś jedzenie? Owszem, byłyśmy w lesie, ale jakoś nie bardzo potrafiłam sobie wyobrazić którąś z nich jako łowcę, polującą na zwierzynę. Ten las sam w sobie jest niebezpieczny, więc sam pomysł jedzenia czegoś z niego, wydaję mi się mocno przesadzony. I głupi.

Powiedziałam im to, ale Caireann spojrzała na mnie bykiem i wywróciła oczami:

- Nie bądź niemądra. Mamy swoje jedzenie.

Wzruszyłam ramionami i przyglądałam się, jak cała trójka zaczyna szukać czegoś pod krzewami. Zwinnie odsuwały od siebie gałązki, a kiedy nic tam nie znalazły, podbiegały do następnej rośliny. Robiły tak przez dobre kilka minut, a z każdym przekopanym krzewem – z mniejszym zapałem. Zwierzęta w końcu mogły wyczuć ich zapasy i je odkopać.

- Znalazłam! – krzyknęła uradowana Blaithin, podążając w moją stronę z zawiniątkiem, przyciśniętym do piersi. Derry i Caireann również do nas dołączyły.

Mimowolnie odetchnęłam z ulgą. Nie musiałyśmy głodować, bo nie pomyślałam o tym problemie, kiedy opuszczałam pałac.

- Mamy szczęście, że nikt tego nie znalazł – stwierdziła szatynka. Usiadłyśmy w kręgu, a Caireann z największą pobożnością położyła na środku pakunek i rozpakowała go.

Nie spodziewałam się zobaczyć uczty dla stu osób, owiniętej w chustkę, jakie noszą na głowach gęsiarki. Wiecie, trzeba liczyć na najlepsze, ale być przygotowanym na najgorsze. Wtedy unikniemy rozczarowań.

W zawiniątku znajdowało się kilka małych bułek, dwie marchewki i jedno jabłko. Caireann wręczyła każdej z nas po jednej sztuce pieczywa, obie marchwi przekroiła swoim nożem na dwie części, a jabłko na cztery i także rozdzieliła je między nas.

Bułki były płaskie i ciemne. Ostrożnie wzięłam mały kęs i skrzywiłam się. To nie była mąka. To nie było nic, z czym miałam kiedykolwiek do czynienia. Smakowało... właściwie to nie miało smaku. Jakby moje kubki smakowe doszczętnie się przepaliły i nie rozróżniały, co jest słodkie a co słone.

- Co to jest? – spytałam, niechętnie przełykając kawałek pieczywa.

- To żołędzie – wyjaśniła Derry, chrupiąc marchewkę.

- Nie każdego stać na wystawne kolacje – rzuciła uszczypliwie Caireann, a ja zignorowałam to.

No, bo co miałam powiedzieć?

- Bardzo dobre – odezwała się Blaithin, ratując mnie. – Ty je robiłaś, Derry? – zapytała, wskazując na bułkę.

- Aha – odparła, wycierając usta wierzchem dłoni. Przyglądałam im się z pytającym wyrazem twarzy. Nie wiedziałam za bardzo, o czym mówią. – Moja rodzina ma piekarnię i w niej często pomagam – wyjaśniła rudowłosa, napotykając moje pytające spojrzenie.

Zaczęłam zastanawiać się, czy jej rodzice nie mają nic przeciwko temu, że przynosi tutaj jedzenie. Jeżeli faktycznie ludzie biedują to chyba każdy kęs powinien mieć znaczenie.

Zapytałam o to, co było dużym błędem z mojej strony. To był początek apogeum.

- Uważasz, że oni pozwoliliby przychodzić jej tutaj, do zakazanego lasu? – zapytała wrogo Caireann. Otwierałam usta, aby coś odpowiedzieć, ale ona wybuchnęła. – Oni by ją wydali w ręce strażników, gdyby mieli o tym wszystkim pojęcie!

- Caireann! – wtrąciła się Blaithin, próbując ją uspokoić. Spojrzała na nią groźnie, ale ona nic sobie z tego nie robiła.

- Moi rodzice tacy nie są – powiedziała cicho, ale dosadnie Derry, a brunetka prychnęła.

- Caireann, proszę... - szepnęła szatynka, nachylając się w jej stronę.

- O co ty mnie prosisz? Żebym kłamała? – zapytała z wyrzutem. Blaithin spojrzała na nią błagalnie swoimi przenikliwymi, szarymi oczami.

- To, że twoi rodzice cię porzucili, nie znaczy, że moi tacy są! – wykrzyknęła z goryczą Derry, wstając. Caireann także się podniosła, a wraz z nią – ja i zrozpaczona Blaithin, która patrzyła na to wszystko z przerażeniem w oczach.

- Nie masz prawa mówić o moich rodzicach – wysyczała przez zaciśnięte zęby, mrużąc oczy.

Rudowłosa założyła ręce na piersi.

- Nie rób z siebie niewiadomo kogo, Caireann. Myślisz, że ty masz najgorszej, ale tak nie jest. Każda z nas przeżywa swój własny koniec świata, jednak to nie znaczy, że możesz wszystkich oceniać przez pryzmat własnej tragedii! Zachowujesz się jak rozpieszczony bachor!

Po tych słowach pobiegła w głąb lasu, w stronę, gdzie znajdował się strumyk. W mgnieniu oka zniknęła między drzewami, zostawiając nas same.

- Derry! – krzyknęła za nią Blaithin, ale to był tylko zbędny trud. Każda z nas wiedziała, że ona nie zawróci.

Westchnęłam cicho i spojrzałam na Caireann, która stała naprzeciwko Blaithin z założonymi rękami.

- Nie powinnaś była tego mówić – powiedziała spokojnie szatynka, patrząc z wyrzutem na koleżankę.

- Uważasz, że to moja wina? To ona – tu wskazała na mnie – zaczęła ten temat! Nie byłoby tych wszystkich problemów, gdyby nie ona!

Poczułam przemożną ochotę odezwania się i nawrzucania jej – że to ona skomentowała rodziców Derry i to ona udaję teraz hrabinę, nie ja.

Zacisnęłam lewą rękę w pięść i kiedy już miałam coś powiedzieć, poczułam jak ktoś ściska moje ramię. Zerknęłam na Blaithin, która tylko pokręciła głową i cicho westchnęła.

To wystarczyło. Odpuściłam. Zaplotłam ręce za sobą i przymknęłam powieki. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam jak Caireann oddala się w przeciwną stronę do tej, którą podążyła Derry.

Blaithin jęknęła, a sekundę później osunęła się na trawę i ukryła twarz w dłoniach. Nie płakała. Po prostu siedziała tak przez dobrą chwilę, a ja stałam i zastanawiałam się, co mam zrobić. Co powiedzieć.

Zanim zdążyłam cokolwiek wymyślić, ona wyprostowała się i usiadła po turecku, patrząc na mnie swoimi szarymi, smutnymi oczyma.

- Wygląda na to, że zostaniemy tutaj na noc.

Nie odezwałam się. Usiadłam naprzeciwko niej i pokiwałam w zrozumieniu głową. Nie wiedziałam, czy dziewczyny wrócą i nie chciałam o to pytać. To byłoby jak igranie z ogniem. Chociaż z całej tej trójki to ona wydawała mi się najspokojniejsza i najbardziej wyrozumiała. Do Caireann pasowało jej zachowanie i nawet mnie nie zdziwiło. Zaskoczyła mnie za to Derry – ta niska, rudowłosa optymistka. Nigdy nie posądziłabym jej o taki wybuch.

Ale też ją rozumiałam. Co jak co, ale wypowiadanie się na temat najbliższej rodziny przez osoby, które nawet ich nie znają, było świństwem w najczystszej postaci.

- Prześpij się – odezwała się matowym głosem. – Za parę godzin cię obudzę i zmienimy wartę.

Pokiwałam głową i położyłam głowę na kłującej trawie. Miałam do niej tyle pytań i wiedziałam, że to jedna z nielicznych okazji, kiedy będzie mogła mi na nie odpowiedzieć. Ale całonocny marsz i ucieczka wymęczyły mnie niemiłosiernie, chociaż kilka minut wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. Zamknęłam oczy, mimo że tego nie chciałam. Próbowałam walczyć, ale sen był silniejszy.

W tym momencie wszystko było ode mnie mocniejsze.

SpringWhere stories live. Discover now