Rozdział XV

928 161 5
                                    

Miałyśmy się zmienić, ale nie doczekałam się momentu, kiedy Blaithin miała mnie obudzić. Zrobiły to za to ostre promienie słońca. Leniwie podparłam się na łokciu i spojrzałam na dziewczynę, która siedziała niedaleko mnie, zapatrzona w drzewa. Obserwowałam, jak marszczy nos, intensywnie nad czymś myśląc. Ręce miała zaciśnięte na materiale spódnicy.

Była bardzo ładna. I zadbana. Zawsze wydawało mi się, że mieszczanie chodzą brudni i przygarbieni. Zmęczeni pracą, nie mający sił nawet na to, aby się przebrać.

Byłam w wielkim błędzie. A Blaithin była tego chodzącym przykładem.

Włosy miała nienagannie związane w ciasnego koka, który odrobinę ucierpiał podczas naszej szaleńczej wyprawy. Biała bluzka była wykrochmalona i dobrze na niej leżała. Spódnica również była w sam raz. Nie była za krótka, ani zbyt długa i nie wisiała na niej, jak worek. Nieraz zdarzały się sytuacje, kiedy dzieci chodziły w za dużych łachmanach, odziedziczonych po starszym rodzeństwie lub kimś innym. Albo za małych, bo rosły, a rodziców nie było stać na nowe.

Ale to w innych Krainach.

Kiedy pytałam o to mamę, odpowiadała, że u nas jest dobrze. Nie wszystkim się przelewa, ale nikt także nie żyje w skrajnym ubóstwie. Nie widziałam przeszkód, aby jej nie ufać. Była moją mamą i co jak co, ale ona zawsze chciała dla mnie dobrze.

- Dzień dobry.

Drgnęłam przestraszona, kiedy Blaithin się odezwała. Spojrzałam na nią, a ona uśmiechnęła się blado.

- Mogłaś mnie obudzić – powiedziała z wyrzutem, lekko ochrypłym głosem.

Machnęła na mnie ręką.

- Nie było potrzeby. Glastenen cię zastąpił.

Pokiwałam głową, a dziewczyna wstała i spojrzała na mnie z góry. Uniosła jedną brew, a potem parsknęła śmiechem. Zmrużyłam oczy i zaczęłam intensywnie myśleć.

Jeszcze nie do końca przywykłam do traktowania mnie na równi z innymi. Ciężko się do tego przyzwyczaić, kiedy przez siedemnaście lat wpajali ci, że jesteś lepsza i wymagasz specjalnego traktowania.

Chwilę zajęło mi zrozumienie, co tak rozbawiło Blaithin. Dotknęłam ręką swoich włosów i wreszcie to pojęłam. Moja czupryna zawsze z rana sterczała na wszystkie strony, a spanie na trawie na pewno jej nie pomogło. Próbowałam jakoś zapanować nad tą katastrofą, wygładzając ją palcami, ale to tylko nasiliło śmiech szatynki.

- Poczekaj – powiedziała, łapiąc mnie za rękę. Odsunęła ją od mojej głowy i usiadła za mną. – Pomogę ci.

Nie protestowałam. Fryzury nigdy nie były moją mocną stroną, więc z wdzięcznością przyjęłam jej pomoc.

Blaithin delikatnie rozczesała moje włosy palcami i zaczęła je zaplatać. To było przyjemne, w odróżnieniu od pracy pałacowych fryzjerów, którzy wyrywali mi garściami włosy, swoimi narzędziami.

- Jak myślisz – zaczęłam, skubiąc trawę – dziewczyny wrócą?

Odchrząknęła i chwilę zwlekała z odpowiedzią.

- Jestem przekonana, że do nas dołączą. Odchyl trochę do tyłu głowę.

- Dokąd mogły się udać? – zapytałam, wykonując jej polecenie.

Blaithin westchnęła.

- Nie mam zielonego pojęcia. Derry żyje w swoim świecie, a Caireann zna ten las jak własną kieszeń. Gotowe – powiedziała, wstając.

Dotknęłam swojej fryzury, przekonując się, że zrobiła mi warkocza i upięła mi go wysoko, tworząc koka, którzy przypominał trochę ul. Miałam długie i gęste włosy, więc fryzura była całkiem pokaźnych rozmiarów.

- Dziękuję – odpowiedziałam i również się podniosłam.

Stanęłam przy jednym z drzew i zaczęłam błądzić palcem po wypukłościach na pniu. Ostrzejsze krawędzie sprawiały, że przez opuszki przechodził ból do całego ciała, sprawiający, że się krzywiłam. Ale mimo tego, nadal to robiłam, zastanawiając się, jak coś tak niepozornego może sprawić tyle bólu.

Tego nie mogłam porównać do uderzenia w brzuch albo upadku z wysokości. Między tymi bólami - między uderzeniem, a skaleczeniem w palca - była jedna różnica – one działały grupowo. Atakowały w grupie i wiedziałeś, że z nimi nie wygrasz. Z pojedynczym ukłuciem było inaczej. Jest sam. Ty kontra on. I masz cień nadziei, że może wygrasz tę potyczkę. I ciągle w to brniesz, chociaż on wiecznie cię nokautuje.

Tak działa miłość, dopóki nie nauczysz się podchodzić do niej ostrożniej. Najlepiej z parą grubych rękawic.

- Jak się poznałyście? – zapytałam, nie odwracając się. Wiedziałam, że Blaithin mnie słyszy. Jej spódnica zaszeleściła, kiedy się poruszyła i stanęła obok mnie. Czułam na sobie jej wzrok, ale nadal jeździłam palcem po korze, nie mając odwagi na nią spojrzeć.

- Przypadkiem. Najpierw poznałam Caireann. Miałam dwanaście lat, kiedy mama wysłała mnie po jagody na obrzeża lasu. Chodziłam po nie już wcześniej, ale zawsze z kimś dorosłym. To była moja pierwsza, samodzielna wyprawa. Byłam przerażona, ale dumna jak paw, bo obdarzyli mnie zaufaniem. To był pierwszy krok w stronę samodzielności.

Nie musiałam iść nigdzie daleko, ale i tak bardzo się cieszyłam. Miałam na głowie chustkę, a w ręce koszyk, w którym miałam dwa słoiki. Byłam już niedaleko granicy, kiedy usłyszałam straż. Spanikowałam i wbiegłam między drzewa, uciekając. Chciałam ukryć się gdzieś blisko granicy, ale strach mną zawładnął i zanim się zorientowałam – zgubiłam się. Błądziłam po omacku, wchodząc coraz bardziej w głąb lasu. To było lekkomyślne posunięcie, ale byłam tylko dzieckiem. Wszędzie było cicho i kiedy usłyszałam cichy pisk, krzyknęłam. Do tej pory zastanawiam się, jak musiałam być zrozpaczona, żeby przerazić się pisku zająca – zaśmiała się. – I wtedy zza drzewa wyłoniła się Caireann, patrząc na mnie złowrogo. – Tu naburmuszyła się, doskonale naśladując koleżankę. – Zaczęła na mnie krzyczeć, że płoszę zwierzynę i co ja sobie wyobrażam, przychodząc tutaj. Odjęło mi mowę, kiedy tylko zobaczyłam, że nie przypomina nikogo z Krainy Lata. Nie pamiętam, co jeszcze mówiła, ale odprowadziła mnie do granicy, robiąc nożem nacięcia na drzewach, abym już więcej się nie zgubiła. Potem spotykałyśmy się już systematycznie, błądząc po lesie. A właściwie, spacerując. Przy Caireann nie masz prawa nigdzie się zgubić. – Spojrzała na mnie, a ja ośmieliłam się odwrócić głowę. – To dobra dziewczyna, Isolde. Jedyną rzeczą, w jakiej się zagubiła, jest ona sama. Nie oceniaj jej pochopnie – dodała, widząc, że mnie nie przekonała.

Nie odpowiedziałam, bo nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć. Poznałam część ich historii i to powinno mi wystarczyć, aby zaspokoić ciekawość. Ale nie wystarczyło. Jej opowieść tylko bardziej namieszała mi w głowie.

Blaithin odeszła i zagwizdała, przywołując do siebie Glastenena. Puchacz przyleciał na polanę w momencie, kiedy między drzewami pojawiła się Derry. Wyróżniała się na tle otaczającej nas zieleni i z daleka dało się ją zauważyć.

Podbiegła do nas z uśmiechem na ustach i złapała się za bok, ciężko dysząc.

- Ścigałam się z Glastenenem – wyjaśniła pogodnie, kiedy odzyskała oddech. – Znowu wygrał – dodała, a w jej głosie dało się wyczuć zawód.

Blaithin spojrzała na nią i uśmiechnęła się pobłażliwie, łapiąc za rękę.

- Kiedyś wygrasz.

Rudowłosa pokiwała głową i spojrzała na mnie. Zmarszczyła brwi i rozejrzała się po polanie. Dostrzegła coś w trawie i z błyskiem w oku dorwała to w swoje ręce. To był mój wianek, który zrobiła dla mnie zeszłej nocy. Lekko przywiędł, ale nadal był kolorowy. Z namaszczeniem znowu założyła mi go na głowę, a potem dygnęła.

W tamtym momencie to ja byłam zwycięzcą. Nie dlatego, że uważała mnie za księżniczkę i traktowała tak, jak należy, ale dlatego, że je miałam. Przynajmniej na krótką chwilę.

SpringWhere stories live. Discover now