Rozdział XVIII

865 156 23
                                    

- A co, jeżeli tam nic nie ma? Jeśli Brian jest gdzieś indziej? – Zadałam pytanie, które wisiało nad nami od początku tej misji. Nie miałyśmy awaryjnego planu, a przynajmniej odnosiłam takie wrażenie.

To Cathal i Caireann byli tymi myślącymi. Ale ich tutaj nie było. Przeze mnie. To wszystko moja wina.

- Przestań krakać – upomniała mnie Derry i chyba próbowała zabrzmieć tak ostro, jak Caireann, ale jej to nie wyszło. Przypominało to raczej koleżeńskie docinki. – Chociaż raz pomyśl pozytywnie.

Zwolniłam kroku, zrównując się z Blaithin. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco i pogłaskała po plecach.

- Musimy być dobrej myśli.

Pokiwałam głową, ale jej słowa nie bardzo mnie przekonywały.

Szłyśmy szybciej i starałyśmy się nie odzywać. Byłyśmy też ostrożniejsze. W każdej chwili mogłyśmy wpaść na innych strażników, a wtedy byłoby po nas.

Chciałam jak najszybciej znaleźć się w domu, gdzie będę bezpieczna.

- Jak właściwie wygląda Dębowy Gród? – zapytałam cicho, idąc za Derry.

- Właściwie, to nie wiem – odparła, nie odwracając się. – Każdy wyobraża sobie to inaczej. Dla jednych to podziemne miasto, pełne tajemnych korytarzy, w których można zginąć. Dla innych to polana odgrodzona od lasu magiczną barierą. Ile ludzi tyle teorii.

Pokiwałam w odpowiedzi głową, chociaż ona nie mogła tego zobaczyć. Zaczęłam zastanawiać się, jak wygląda Dębowy Gród. Nie mogłam sobie przypomnieć, jak opisywała go Aimil. I czy w ogóle go opisywała. Ale jej opowieści zawsze wydawały się realne. Jakby rzeczywiście tam była. Jej oczy stawały się wtedy matowe, jakby przenosiła się w zupełnie inne miejsce – nie była już w pałacowej kuchni, ale w Dębowym Grodzie.

W tym momencie byłam prawie pewna, że wiedziała więcej, niż rzeczywiście nam mówiła. Wydaję mi się, że ona chciała nas doprowadzić do tego miejsca, a ja byłam ślepa na jej zabiegi. Zaczęłam żałować, że jej nie ma. Na pewno wiedziałaby, gdzie szukać Briana. Tak naprawdę, to większość otaczających mnie osób miałoby takie informacje.

Sama nie wiedziałam, co o tym sądzić. Cathal powiedział, że tylko ja umiałabym mu pomóc. Ale jeżeli on jest w Dębowym Grodzie – to co mu tam grozi? Teoretycznie to tam spędzał cały swój wolny czas.

O co mu chodziło? Musiałam się dowiedzieć.

Byłam tak zajęta swoimi przemyśleniami, że nie patrzyłam, jak idę. Zanim zdążyłam zareagować, wpadłam na Derry, która się zatrzymała. Dziewczyna lekko się zachwiała, a ja złapałam ją za łokieć, aby nie upadła. Kiedy tak stała – na wpół skurczona zauważyłam, że przed nami zawaliło się drzewo. To nie była jakaś ogromna przeszkoda – wystarczyło je ominąć i po sprawie. Mimo tego, coś nie pozwalało mi przejść obok niego obojętnie. Dziewczynom raczej też nie.

Ostrożnie podeszłam do niego i przykucnęłam, opierając ręce na chropowatej powierzchni pnia. Drzewo było stare, a kora przesuszona. Jej ostre krawędzie wbijały mi się w skórę, ale nie przeszkadzało mi to. Gładziłam rękoma pień, jakbym chciała je uspokoić. Trwałam w tym hipnotyzującym stanie przez dobre kilka chwil, aż palcem wskazującym lewej ręki nie wybadałam małego zagłębienia w pniu. Zmarszczyłam brwi i przycisnęłam go mocniej do wgłębienia.

Poczułam, jak przez moje ciało przepływa jakaś nieznana mi siła, a swe ujście znajduje w opuszku palca. Pulsujący ból przeszył moją lewą rękę, sprawiając, że krzyknęłam i gwałtownie odskoczyłam od drzewa, lądując na ziemi. Złapałam się za rękę i przycisnęłam ją do piersi, płytko oddychając. Skóra lekko mnie piekła, a ja zobaczyłam mroczki przed oczami.

- Nic ci się nie stało? – zapytała przerażona Blaithin, doskakując do mnie. Objęła mnie ramionami i przyciągnęła do siebie. Ukryłam twarz w zagłębieniu jej szyi, wdychając ostry zapach lasu. Kołysała mnie rytmicznie, do czasu, aż ból w dłoni ustał. Wtedy odsunęłam się od niej i spojrzałam na swoją rękę. Wyglądała całkiem normalnie, zważywszy na to, że przeżyła bliskie spotkanie z prądem. – Co to było? – odezwała się szatynka, nie kierując tego pytania do nikogo konkretnego.

Spojrzałam kątem oka na Derry, która przyglądała nam się z entuzjazmem wypisanym na twarzy.

- Wygląda na to, że Isolde znalazła swoją specjalizacje.

- Co? – spytałam równocześnie z Blaithin, nie mając nawet czasu na przeanalizowanie wszystkiego.

O czym ona bredzi?

Rudowłosa machnęła na nas ręką.

- Chodźcie i zobaczcie.

Podniosłam się i podeszłam do dziewczyny, która wskazywała palcem na fragment pnia. W miejscu, gdzie dotknęłam palcem kory, wyrosła malutka gałązka, zwieńczona niewielkim, zielonym listkiem.

Nie mogłam w to uwierzyć. To nie mogłam być ja.

- To niemożliwe – wyszeptałam.

- A jednak – mruknęła Blaithin, gwiżdżąc cicho pod nosem.

Odsunęłam się od powalonego drzewa i przejechałam ręką po włosach. Nie, nie, nie. To nie mogło się wydarzyć. To nie była żadna specjalizacja. Jej musiało się coś pomylić. Wskazała inne miejsce.

- I co, niedowiarku? – zapytała Derry, podchodząc w moją stronę.

Wzruszyłam ramionami, próbując zapanować nad własnym głosem. Nie chciałam, aby zobaczyły, jak bardzo mnie to poruszyło.

- To nie byłam ja. Musiałaś spojrzeć w złe miejsce. Mnie kopnął prąd.

Dziewczyna parsknęła śmiechem i odchyliła głowę do tyłu.

- Twierdzisz, że to prąd? – zapytała, upewniając się. Pokiwałam głową, a ona znowu się zaśmiała. – Drewno nie przewodzi prądu. To izolator.

Jęknęłam i ukryłam twarz w dłoniach. To jakaś pomyłka. To nie jest magia.

Znowu podeszłam do pnia i spojrzałam na lichą gałązkę, aby mieć pewność. Lub dowód zaprzeczenia temu wszystkiemu.

Ale wszystko sprzymierzyło się przeciwko mnie. To urosło dokładnie w miejscu, gdzie przyłożyłam swój palec.

To nie mogła być prawda. To nie jest nic mi znanego. W najmniejszym calu nie przypomina magii żywiołów. Mogłabym pokusić się o stwierdzenie, że to żywioł ziemi, ale to drzewo jest martwe. Nieżywe. Wyrwane z korzeniami. Żywioły nie potrafią ingerować w martwe istoty.

Więc jak ja to zrobiłam?

- Isolde, wiesz, co to za magia? – odezwała się cicho Blaithin, kładąc mi rękę na plecach. Spojrzałam na nią i pokręciłam głową.

- To nie jest magia, jaką znam. To nie ingerencja żywiołów.

- Ależ oczywiście, że to żywioł! – wykrzyknęła Derry, podchodząc do nas.

Założyłam ręce na piersi i prychnęłam, patrząc na nią z wyższością.

- Od małego uczę się magii i wierz mi, że to nie jest żaden z żywiołów.

Dziewczyna spojrzała na mnie z politowaniem.

- Bo to stara magia. I bardzo rzadka.

- Nie, Derry – westchnęłam, opuszczając z bezsilności ręce. – To nie jest magia. To jakiś obłęd.

- Dlaczego ty nie chcesz zaakceptować faktu, że jesteś inna? Że przeczysz wszystkim regułom?

- Właśnie dlatego! – warknęłam, patrząc na nią spod byka. – Bo od tego są reguły – aby się ich trzymać.

- Derry, co to za magia? – wtrąciła Blaithin, ucinając naszą kłótnie.

Rudowłosa uniosła dumnie podbródek i uśmiechnęła się szeroko.

- To duch.

SpringWhere stories live. Discover now