Rozdział 2

98 4 0
                                    

Tydzień później.

- Nie k'cę – marudziło dziecko w foteliku – zupa ble

- Jak będziesz niegrzeczny, to nie poczytam ci bajki – odpowiedział Bieliński – Zjedz proszę tą zupę.

- bawa – powiedział Gabryś – Opa!

Olga stała w drzwiach i się uśmiechała oglądając przeprawę wojskowego lekarza z jej małym synkiem. Po raz pierwszy od prawie trzech lat czuła się taka spokojna. Jako młoda studentka została sama z dzieckiem. Owszem rodzice jej pomagali – finansowo i w opiece, ale teraz musieli być w sanatorium i potrzebowali spokoju. Nie mogła im tego odebrać. Westchnęła ciężko. To przykuło uwagę Alberta, który zastanawiał się , czy nie wysłać Małego do przedszkola wojskowego. Wprawdzie nie istniały takie, ale Bieliński zrobiłby wszystko aby takie powstały.

- Wstałaś? – spojrzał na nią badawczo – Powinnaś odpoczywać.

- No sam mówiłeś, że powinno się ruszać, by uniknąć zakrzepów – odpowiedziała – A ta torbiel była wyjątkowo niewinna...

- No nie wiem, czy taka niewinna skoro wylądowałaś na stole – powiedział z powątpiewaniem.- Jak ty sobie z nim radzisz? – spojrzał na nią z powątpiewaniem

- To TYLKO dziecko – powiedziała Olga z uśmiechem i ją zakłuło.

- Połóż się. My tu sobie poradzimy, - odparł Abert i zwrócił się do chłopca – Prawda?

- Prawda – odparł rezolutnie Gabryś – Bawa? – spojrzał TYMI swoimi oczami na Bielińskiego

- Skończymy zupę – tak po prawdzie sam nie lubił zupy mlecznej, ale wiedział, że dzieci niby powinny ją jeść. Przynajmniej pamiętał to o czym mówiły mu matrony w jego rodzinie.

- ble – odparł Gabryś i zacisnął usta.

- No to leci samolocik – powiedział zrezygnowany Major – Do czego to doszło... Za mamusię. – chłopiec otworzył buzię i ...połknął.

- Za tat...- chłopiec zacisnął usta – No dobra, za babcię. – po wymienieniu członków rodziny Bieliński zobaczył, że został ostatnia porcja. Młody przyglądał się mu z rezerwą – Za Mnie – młody zjadł i patrzył zadowolony na Alberta. I...o dziwo i to połknął.

Stan kuchni pozostawiał wiele do życzenia. Zostawił młodego w foteliku i poczynił porządki. Następnie napełnił wannę i usadził w niej delikwenta. Wolał go nie zostawiać samego po tej „przygodzie" nad Wisłą. Po zakończonej kąpieli przebrał małego i zdecydował się iść z nim na spacer. Wyszedł na osiedle, gdzie Monitoring Osiedlowy już zaczął obserwację. O dziwo, nie przeszkadzało mu to, a nawet odmachał z cynicznym uśmieszkiem paniom. „No co jak co, ale gdyby szukano kandydatów na snajperów, to mamy tu niewykorzystane talenty wśród cywili". Młody tymczasem dokazywał w wózku. Mężczyzna schował książkę do torby. „Pierwsza pomoc na polu walki" będzie musiała poczekać. TU mamy większe wojny...

- opa – zażądał Gabryś

- dobrze, opa. – westchnął - zobaczysz, jak pójdziesz na medycynę to znajdę cię na uczelni i będziesz biegał dodatkowe pięć okrążeń. I kolejne pięć.

- pfff – spojrzał na niego z zadowoleniem brzdąc – koniś!

- dobrze koniś – potaknął – gdyby chłopaki mnie teraz widzieli, nie dali by mi żyć. Przez rok...albo dwa.

Albert jako lekarz był dość wymagającym wobec żołnierzy powierzonych mu w opiekę więc miał ksywę „Żelazny Albert". Generalnie jako lekarz był szanowany, ale jako kolega....Dość ostrożnie do niego podchodzono. Nie wiadomo dlaczego. Teraz major Bieliński był zajęty zabawianiem na huśtawce małego brzdąca. Żaden nie wiedział, że ponad 2 dekady później będą na linii szef-pracownik. W tym momencie liczyła się tylko zabawa i śmiech dziecka. To dziwne jak śmiech takiego malucha może wpływać na faceta, który widział wojnę, walki i umieranie. Oraz załamania wśród żołnierzy. W zasadzie to było dla niego odświeżające. Albert zauważył, że mały znów był głodny, bo robił słodkie oczy do budki z lodami. Postanowił działać.

- ammm – machał rączką chłopiec – ammm

- Będzie amm, ale po obiedzie – na co spotkał pochmurne spojrzenie chłopca – Bez dyskusji.

Chłopiec zmarszczył brwi i w swojej maleńkiej głowie zaczynał kombinować jak przetestować wytrzymałość tego pana. Z drugiej strony czuł się przy nim bezpiecznie, a on sam bywał zabawny. Wyjątkowo zabawny jak na dorosłego oczywiście. Czuł się powoli senny więc po obiedzie, który jednak zjedli w pobliskim barze mlecznym, odpłynął na pół godziny. Wywołali przy tym trzy oplucia herbatą, jedno oparzenie drugiego stopnia i jedno zakrztuszenie. Oczywiście wśród niewiast tam obecnych...

W końcu mężczyzna zajmujący się w dzisiejszych czasach dzieckiem to coraz częstszy widok. A jednak dalej to ewenement. A co dopiero w końcówce lat 90 w trakcie której wielu ojców robiło na czarno albo przechodziło z zmiany w zmianę i widziało dzieci na zdjęciach. 

Całość drzemki kontrolował oczywiście major, który pomny doświadczeń sprzed kilku dni, wiedział, że lepiej nie pozwalać na zbyt długie spanie po obiedzie, bo potem kończy się to szaleństwami do nocy. Po powrocie do domu i zaserwowaniu Oldze marchwianki zdecydował się wziąć brzdąca i mu poczytać. Młody miał jednak inne plany. Indianie. No to Bieliński usadził młodego na sobie a mały go ujeżdżał jak konia wydając z siebie piski szczęścia i radości. Olga uznała, że musi tą chwilę uwiecznić, bo nigdy nie było wiadome, kiedy znów będzie dane im się spotkać. Po wyjeździe Bielińskiego na misję wywołała to zdjęcie, ale nosiła je zawsze w kalendarzu. Przy sobie. Miała później różnych adoratorów, ale do Alberta czuła szczególny sentyment. I on do niej też jak się okaże w dalekiej przyszłości.

Przyjaźń kiedyś może stać się miłościąWhere stories live. Discover now