Uzupełnienie rozdziału 4

127 4 3
                                    

Punkt widzenia Lisickiego:

Jechałem dziś 29S z trójką oryginalnych osobowości: Nowak, Alek i Zdzisław. Chyba jako jedyni byli w stanie znieść moją osobę bez żadnych napięć w zespole. A może po prostu się do mnie przyzwyczaili. Wiem, że nie jestem idealnym człowiekiem. Tylko ideałów nie ma. 

I ta załoga też musi sobie z tym faktem poradzić. Po pamiętnym napadzie zacząłem tracić kontrolę nad sobą. W końcu grożono mi bronią. A wszyscy mieli wokół mnie o to pretensje. Że uciekłem. W końcu poprzednio, gdy ratownik znalazł się w niebezpieczeństwie, to prawie umarł. Niby pomogły sesje u Pani psycholog. Przynajmniej mojemu osądowi. Martyna jednak dalej patrzyła na mnie sceptycznie.

Wracając do ratowników....Gabriel Nowak, syn Olgi. Tak, tej miłej uroczej kobiety. Podobała mi się, ale nie zdecydowaliśmy się finalnie na żadne poważne ruchy. W końcu dziwnie mieć pasierba w swoim zakresie wiekowym. Sam w ogóle wyglądał ostatnio jak siedem nieszczęść i wiedziałem, że w końcu coś się stanie. Dziwne, że jego przyjaciele tego nie widzieli. Ja wolałem się nie wtrącać. Byłem odpowiedzialny za pacjentów, których też trzeba było przewieźć od punktu A do punktu B, a nie od zapewniania rozrywki i udzielania się towarzyskiego.

Po otrzymaniu wezwania i pojawieniu się na miejscu nie skupiałem się już na Nowaku, choć coś przykuło moją uwagę. Łapał się za plecy i delikatnie się pocił. Uznałem, że jak wrócimy na bazę wyślę go na SOR. Przed wejściem do ambulansu wziąłem go na bok:

- Co ty odwalasz? Chcesz być zagrożeniem dla pacjentów? – zapytałem się oschle łapiąc go za polar

- O co panu doktorowi chodzi? – skrzywił się Nowak

- Łapiesz się za plecy, robisz się blady i się pocisz. Powinieneś się przebadać. – Nowak zacisnął usta i już miał się odwrócić, gdy spojrzał na mnie – Jak pan doktor jest taki troskliwy, to proszę. Robiłem ostatnio USG nerek. Lekarka z POZ uważa, że przesadzam. Ona tam nic nie widzi. Dlatego idę na nefrologię, by sprawdzić, co jest nie tak.

- No proszę, jednak masz w sobie trochę rozsądku – powiedziałem z cierpkim uśmiechem klepiąc go po twarzy jak niesforne dziecko – Siadaj koło kierowcy. – wskazałem mu miejsce - Ja potrzebuję przy pacjencie sprawnego ratownika.

Pacjenta udało się ustabilizować. Jechaliśmy we względnym spokoju. Ja medytowałem, a ten cały Alek skupiał się na pacjencie, gdy nagle poczułem lekkie szarpnięcie. Zdjąłem wkurzony słuchawki, bo Alek coś próbował mi powiedzieć. I wtedy usłyszałem głos kierowcy:

- Panie doktorze, pan zajrzy do szoferki. Coś się dzieje z naszym Gabrysiem. – powiedział zaniepokojony Tarapata. „Chyba twoim, moim na pewno nie".

Wyjrzałem i śniadanie podeszło mi do gardła. Widziałem krwotok z nosa. Przeszedłem na miejsce pasażera dysponując Alkowi, co ma jeszcze podać pacjentowi. Zmierzyłem ciśnienie, saturację. Niedobrze: 100/60, blada skóra i saturacja 94%. Obmacałem też brzuch. Robił się twardy...Krwotok. Powinniśmy się zatrzymać i wezwać drugi zespół. Zapytałem się jednak pana Zdzisława o czas przejazdu. Powiedział, że już dojeżdżamy. Zadzwoniłem telefonem radiowym do dyspozytora. Wiedziałem, że reaguje na mnie alergicznie, ale to nie było istotne. Przekazałem, co trzeba i liczyłem w duchu, że uda się zorganizować trauma team w tak krótkim czasie. W końcu na dyżurze był Banach, a on miał te swoje moce sprawcze. Poprzednio, gdy ten chłopak był w ciężkim stanie od razu z zimną krwią wydał dyspozycję pielęgniarkom.

Jak ja go wtedy nienawidziłem i czułem, że muszę wtrącić swoje 5 groszy. Dostałem tylko po uszach. I pacjenta ze złamaniem nogi. Nakazano się nim zająć. Nakazano - jak niesfornemu dziecku.

Przyjaźń kiedyś może stać się miłościąWhere stories live. Discover now