Rozdział 7 cz 2

97 4 2
                                    

Spojrzałem na Olgę i wypaliłem wprost:

- Chcę wiedzieć, co z moim synem – powiedziałem– Chyba mam do tego prawo.

- Zrezygnowałeś z tego prawa prawie 30 lat temu – powiedziała Olga ze złością – Zostałam sama w ciąży, a potem z dzieckiem. Sama. Wychowałam go – powiedziała taksując mnie wzrokiem - i ja jestem mu i ojcem i matką.

- No cóż – przyznałem – zrobiłaś dobry kawał roboty. Nie wiadomo, czy byłby skłonny oddać szp... - nie dokończyłem, bo dostałem w policzek. Zabolało. Ale nie fizycznie, tylko moją dumę. Żadna inna kobieta nigdy mnie tak wtedy nie upokorzyła. Ta blondynka jednak stanęła między mną a Olgą. Sam nie wiem, czy powinienem się bać Olgi, czy tej blondynki.

- Pani Olgo, proszę się skupić na Gabrysiu. Może lekarz pozwoli do niego wejść. Właśnie się obudził i potrzebuje wsparcia – powiedziała smutno.

- Nie zostawię Cię samej z nim. – odpowiedziała wściekła Olga patrząc z niechęcią na sprawcę istnienia Nowaka na tym świecie, to jest na moją skromną osobę.

- Poradzę sobie – powiedziała dziewczyna

W międzyczasie podeszli do nas dwaj mężczyźni. Znów ten okularnik. Ja to mam normalnie do niego szczęście. Oraz drugi. Czyżby narzeczony mojej dawnej miłości? Coś mi mówiło, że mogą być blisko. Widziałem go przedwczoraj jak ratował chłopaka a potem przytulał . Wyszli też właśnie lekarze, którzy poinformowali o stanie Gabriela. Że na razie będzie musiał do siebie dojść i że ma unikać sytuacji stresowych. Tu wszyscy spojrzeli na mnie. A co ja mam poradzić, że chłopak jest taki...wrażliwy? Twardym trzeba w życiu być. Coraz bardziej czułem dyskomfort i chciałem stąd iść. Niestety dr Góra, ten okularnik, zastąpił mi drogę i powiedział coś, co mnie wbiło w ziemię. Że młody mnie teraz potrzebuje. ON? Trochę czasu już minęło odkąd wyszedł z etapu dziecka. Olga również nie miała szczęśliwej miny. Poszliśmy więc grupą składającą się z Olgi i jej ukochanego, dr Banacha i dr Góry do tzw. Bazy. Tam w gabinecie szefowej stacji zaczęliśmy rozmowę. Olga znowu wybuchła.

- Po latach zjawiasz się i wprowadzasz w życiu moim i mojego dziecka mętlik! - krzyknęła

- Nie moja wina, że zdecydował się oddać szpik Jankowi – odkrzyknąłem – Wolałbym aby to był ktoś inny. Spokojnie byśmy wrócili do swojego życia bez komplikacji.

- Mojego syna nazywasz komplikacją? – krzynęła kobieta

- Wiesz, że nie to miałem na myśli – zacząłem się bronić, chociaż i tak wiedziałem, że coraz bardziej się pogrążam.

- Ale powiedziałeś – krzyknęła i po chwili spojrzała na Banacha, który nieśmiało na razie próbował nas uciszyć. Ale ja też się nakręcałem, gdy Góra uderzył teczką z dokumentami i krzyknął:

- SPOKÓJ. Kłócicie się jak dwójka dzieci o piórnik! Macie syna, który was potrzebuje. – miałem dość buntowniczą minę, co Artur zauważył i powiedział cierpkim głosem – Tak, pana to też dotyczy.

- Artur, spokojnie – powiedział Banach patrząc przez okno. Trudno było z tego człowieka wyczytać emocje. Po czym odwrócił się do nas i kazał mnie i Oldze usiąść.

- Gabriel ostatnio miał za dużo przeżyć. – Olga westchnęła, bo wiedziała, co jej jedynak ostatnio przeżył – Najpierw nożownik...

- Jaki nożownik? – zapytałem skonfundowany – Kiedy?

- W skrócie. Był na wyjeździe ze stażystą i trafili na agresywnego pacjenta. Był pod wpływem substancji odurzających. Stażysta miał mu pomóc uspokoić pacjenta, ale uciekł i zamknął się w karetce. A Gabriel dostał nożem w brzuch – Olga musiała nagle wyjść i za nią wyszedł Bieliński. Dalej to było dla niej za ciężkie – Na szczęście jak pan widzi przeżył.

- Przeżył, wrócił do karetki i wydawało się, że wszystko jest w porządku. Ale potem wykwitnęła ta sprawa z Jankiem – powiedział Artur - i widać było, że mocno go to dotknęło. W tym Wasza rozmowa w Kroplówce. – Miałem na tyle przyzwoitości w sobie, że spuściłem wzrok – Potem miał spotkanie z psychologiem, bo przestał sobie radzić w pracy. Przez Pana.

- Przeze mnie? A może nie dojrzał do tego zawodu – warknąłem, czym zarobiłem spojrzenia trzech par oczu pełne mordu pod tytułem „weź zamknij się człowieku".

- Finalnie trafił na stół, bo miał torbiel nerki – zakończył opowieść Banach – On teraz potrzebuje spokoju i wyciszenia. Proszę, aby jeśli nie chce pan go wspierać, nie powodował u niego dodatkowego bólu. On się już dość wycierpiał. Naprawdę. Proszę jako ojciec. Też mam dzieci. Córkę – już dorosłą i nastoletniego syna. I chcę aby było im jak najlepiej. Nie zawsze się tak da. Sam też traktuję Gabriela jak syna. Chce Pan go odwiedzać? Co chce pan zrobić?

- Nie wiem – westchnąłem – Ja sobie to muszę jakoś wszystko na nowo poukładać. Na razie faktycznie chyba dam spokój – Albert patrzył na mnie z mieszaniną niechęci i złości a na twarzy miał wypisane „dezerter". Olga odetchnęła z ulgą? Tylko w oczach Banacha nie mogłem nic wyczytać.

- Dobrze, to ustalone. – powiedział Artur. – Daje pan dojść chłopakowi do siebie. Jeśli będzie sytuacja wymagała, to poinformujemy pana, co dalej.

Faktycznie odpuściłem i dałem chłopakowi spokój. Prawdopodobnie dochodził do siebie w szpitalu wśród swoich przyjaciół i otoczony opieką matki i jej nowego partnera. Ciekawość jednak w końcu wzięła górę i zdecydowałem się przyjść i czatować pod jego salą. Wiedziałem od Janka, że wypuścili go z OIOM. Oj przeprawa z Jankiem też była trudna. Miał żal, że mu nie powiedziałem o sytuacji Gabriela. Tylko chciałem chronić go przed stresem. A wyszło jak wyszło. Minąłem na korytarzu rozchichotanych studentów medycyny. Nie wiem, co może tak bawić. I zbliżałem się do Sali w której leżał syn Olgi. I mój. Dziwnie się z tym czułem. Zauważył mnie Banach i stanął mi na drodze.

Przyjaźń kiedyś może stać się miłościąDonde viven las historias. Descúbrelo ahora