Rozdział 26

4.4K 228 15
                                    

Kręciłam się jeszcze przez chwilę od stolika do stolika. Czułam, jak nadmiar alkoholu daje się we znaki. Miałam zawroty głowy i czułam, jakbym miała zaraz zwymiotować. Dlatego też, kiedy podjęłam decyzję o wyjściu z klubu musiałam jeszcze cofnąć się na jego tyły do łazienki, gdzie pozbyłam się zawartości różnego rodzaju jedzenia.

Melody, rada na przyszłość: jak już chcesz rzygać, zrób to w domu podczas jakiejś okropnej choroby.

Kiedy w miarę mi przeszło zabrałam swoją torebkę i opuściłam klub. Nie bardzo wiedziałam dokąd mam iść. Na pewno nie mogłam w tym stanie wrócić do domu. Musiałam gdzieś się zatrzymać.

Wyciągnęłam telefon i zaczęłam przewijać listę kontaktów. Będąc przy literze 'B' natknęłam się na Beck'a. Dlaczego jeszcze nie usunęłam jego numeru? Kliknęłam śmietnik i już miałam potwierdzić usunięcie Beck'a z kontaktów, kiedy w mojej głowie narodził się pomysł, który był jednocześnie przestrogą na przyszłość. Nie znam na pamięć jego numeru telefonu i gdyby zechciał do mnie zadzwonić, odebrałabym. A nie mogę tego zrobić. Nie po tym, jak mnie potraktował. Muszę o nim zapomnieć. Choć to będzie bardzo trudne zadanie.

Stanęłam na środku parkingu i poczęłam rozglądać się dookoła. Dokąd mam teraz iść?  Wciąż nie obrałam celu mojego powrotu. Nie mogę zostać na ulicy, może być tutaj niebezpieczne. Czy powinnam jednak do kogoś zadzwonić?

Ponownie otworzyłam listę kontaktów i przewinęłam palcem po ekranie na sam koniec. Tam bowiem znajdował się numer do Harry'ego, który zapisał mi w telefonie po jednej z naszych kolacji.

Kliknęłam raz jeszcze w nazwisko Stylesa.

Poczekałam do pierwszego sygnału.

CHOLERA, NIE!

Rozłączyłam się. Nie mogę. Będzie na mnie wściekły. Wiem to, a chcę tego uniknąć.
Schowałam więc urządzenie do kieszeni spodni i ruszyłam przed siebie. Dokąd? Myślę, że w trakcie drogi będę wiedziała, gdzie zmierzam.

~*~

10 godzin później, dzień następny - wtorek.

Jestem w szkole już drugą godzinę. Za kilkanaście minut, po przerwie, mam godzinę wychowawczą. Umówiłem się na tę lekcję z mamą Melody. Muszę jej wszystko przekazać. Kobieta rzadko pokazuje się w szkole, na wywiadówki też nie chodziła.

Jestem wściekły na Melody. Przez nią mam jeszcze problemy i końcówkę mojej pracy w tej szkole będę musiał zapamiętać, jako rozstrzygania: uczeń vs nauczyciel + niczego nieświadomy rodzic. Eh...

Dlaczego ja muszę mieć zawsze pod górkę? Czy nie odpłaciłem  już wystarczająco za swoje błędy? Już od jakiegoś czasu czuję, że kara za popełnione grzechy wciąż nade mną ciąży.

Ale skoro już jestem zamieszany w to bagno, muszę zrobić to, co należy w takiej sytuacji.

~*~

Po pierwszej lekcji zostałem wezwany do gabinetu dyrektora, w którym raz jeszcze przedstawiono mi, obrazowo, bo przy pomocy ocen sytuację Melody.

- Jest zagrożona z póki co dwóch przedmiotów.

- Jak to? Przecież ja wiem tylko o jednym.

- Doszła jeszcze chemia. Nie zaliczyła ostatniego sprawdzianu i sytuacja zrobiła się nieciekawa. - Wyraz twarzy dyrektorki wywołał u mnie ciarki.

- To dobra dziewczyna... - Mówiłem to, co mi ślina na język przyniosła.

Dobra, ale w jakim sensie?

- Niech Pan coś z nią zrobi, Panie Styles. Najlepiej pogadać z rodzicem.

- Tego się spodziewałem. - Tymi słowami zakończyłem naszą rozmowę i wyszedłem z gabinetu.

Długim, wąskim korytarzem udałem się na lewe skrzydło szkoły, gdzie mieściła się moja klasa. Korzystając z wolnej godziny między lekcjami wyszukałem w dzienniku mojej klasy numer kontaktowy do rodziców Melody. I zadzwoniłem. Odebrała jakaś kobieta... Chyba. Ktoś po drugiej stronie słuchawki miał strasznie cichy głos i chrypę. W tle słyszałem jakieś dźwięki, jakby ktoś krzyczał, ale nie byłem tego pewien. Zdążyłem tylko umówić się na spotkanie w szkole, które miałoby się odbyć na najbliższej godzinie wychowawczej.

Moim kolejnym krokiem było skontaktowanie się z Melody, ale ta nie odbierała. W końcu po kilkunastu nieudanych próbach poddałem się, co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało. Dziewczyna nie powinna olewać szkoły. Ba! Nie powinna w ogóle wciągać mnie w takie sprawy.

~*~

Obudziłam się na ławce w parku. Jakkolwiek to nie brzmi nawet nie pamiętam, jak tu się znalazłam. Film urwał się w momencie, kiedy dotarłam do klubu. Reszty po prostu nie pamiętam. Nieco zmarznieta i wyczerpana z głodu ruszyłam wolnym krokiem przed siebie, kierując się do domu. Musiałam tam wrócić bez względu na reakcję moich rodziców. I tak dowiedzieliby się prawdy, ale najgorsza byłaby ich reakcja. A w szczególności ojca. Pragnę, by przestał nas krzywdzić i odszedł.

A gdyby miał pieniądze, zrobiłby to natychmiast.

Mniej więcej w połowie drogi dostrzegłam po drugiej stronie ulicy znajomą sylwetkę. Długie blond kosmyki delikatnie opadły na ramiona... Stacey?!

Już chciałam krzyknąć i dać znać, że tu jestem, kiedy ona mnie wyprzedziła i dosłownie przeszła obok mnie ignorując moją osobę.

- Dlaczego taka jesteś?! - Zdążyłam z siebie wydusić.

Ale Stacey kompletnie mnie zignorowała.

Czyżbym już na zawsze straciła swoją przyjaciółkę?

...

Witajcie po długiej przerwie! Rozdział jest okropny, tak wiem, ale właściwie miał być on taki przejściowy i niewiele wnosić do wątku. Ale zapewniam was, że w następnym rozdziale będzie się działo.

Kissy! Xx.

Former teacher || h.sWhere stories live. Discover now