Rozdział 3

84 10 1
                                    

Otwiera oczy i z wielką ulgą stwierdza, że nad jej głową rozciąga się czyste, pełne gasnących gwiazd niebo. Dookoła szumi las. Obok słychać spokojny oddech Wrena. Nagle Lilli stwierdza z niemałym zdziwieniem, że posłanie chłopaka znajduje się znacznie bliżej jej własnego niż było to zamierzone wieczorem. Dziewczyna niemalże dotyka jego ciała.

Wzdryga się i siada. Przeciera oczy, ziewa, otrząsa z siebie resztki potwornego snu. Rozkopuje posłanie, wstaje z zamiarem ubrania się. Najpierw rozgląda się wokół. Chyba będzie ładna pogoda. Wyciąga z sakw potrzebne ubrania i powoli ściąga swój obecny przyodziewek. Najpierw zakłada koszulę, Później wciąga długie, czarne spodnie. Na wierzch ubiera bordowy kubraczek, a na nogi zakłada jasnobrązowe buty. Dookoła szyi zawiązuje czerwoną chustę. No i oczywiście jej nieodłączna czarna peleryna z kapturem.

Po chwili namysłu Lilli decyduje się na coś, czego normalnie by nie zrobiła, a fakt ten dziwi ją niezmiernie. Mianowicie nakłada makijaż. Delikatnie obrysowuje swoje oczy czarną kredką, którą chwilę później pogrubia. Dodaje trochę czarnego cienia i stwierdza ze zdziwieniem, że dawno tak dobrze nie wyglądała.

Uśmiecha się do swojej pięknej w zwierciadełku twarzy i odwraca się w stronę Wrena. Budzi chłopaka i już po chwili jedzą śniadanie. Szybko kończą posiłek i wsiadają na konie. Wyruszają dalej na zachód. Gdy wyjeżdżają z lasu, słońce wesoło oświetla łąkę delikatnie odbijając się w kałużach. Lilli spogląda na chłopaka wyzywającym wzrokiem i proponuje mu mały wyścig. Do skraju lasu gnają jak szaleni, lecz dziewczyna ze zgrozą stwierdza, że na horyzoncie widać pędzących jeźdźców. Przeklina w duchu swoją lekkomyślność i krzyczy do Wrena pokonując opór powietrza:

- Jedź sam, ja ich zatrzymam – patrzy mu w oczy – kiedyś się jeszcze spotkamy.

- Chwileczkę, zaczekaj jeszcze - zatrzymuje na sobie jej wzrok – pięknie wyglądasz – mówi oglądając ją od stóp do głów. Lilli pod tym spojrzeniem jest gorąco, policzki jej płoną. Szybko zakłada kaptur i chowa się w sobie – dziękuję. Za wszystko.

Ostatnie słowa docierają do niej już w biegu, gdy na swym wierzchowcu pędzi z wiatrem w zawody na spotkanie ścigających. W drodze wyciąga miecz i mocno zaciska na nim nagle pobielałe palce. Jeszcze szybko ogląda się za siebie i oddycha z ulgą – Wren zniknął już za szczytem wzgórza.

Jeźdźcy są już blisko. Lilli dostrzega ich twarze. Nagle zastyga w niemym przerażeniu i niedowierzaniu. Żołnierze mają na napierśnikach godło tak znajome, a jednocześnie wzbudzające strach. Herb czarnej róży w złotym polu. Znak rodzinny jej ojca.

Dziewczyna zamiera, a wraz z nią zatrzymuje się jej koń. Stoi więc pośrodku gołej łąki pełnej suchych traw i polnych kwiatów. Żołnierze zbliżają się do niej. Lilli silniej zaciska dłoń na rękojeści miecza, a w koniuszkach palców drugiej dłoni gromadzi magię.

Gdy rycerze są już tylko kilka kroków od niej, ogień wędruje jaskrawym strumieniem wzdłuż całej ręki dziewczyny. Mężczyźni wyciągają broń i szykują się do ataku. Ona więc wyciąga dłoń przed siebie i płomienie buchają najbliższym mężczyznom prosto w twarze. Lilli słyszy krzyki bólu. Prycha pod nosem. To tylko obrona własna – myśli, jakby na usprawiedliwienie – sami się prosili.

Następni ruszają bardziej zacięcie, mimo że dziewczyna dostrzega w ich oczach panikę. Zadaje kilka ciosów, które są niezbyt zręcznie odbijane i wytrąca miecz najbliższemu żołnierzowi. Wznosi miecz do ostatecznego cięcia, gdy popełnia błąd. Patrzy w oczy ofiary. I kiedy widzi te piwne tęczówki i rozszerzone ze strachu źrenice niemłodego mężczyzny, waha się. O sekundę za długo. Zdąża się jeszcze tylko obrócić i widzi lecącą w jej stronę śmierć pod postacią bełtu. Zamyka oczy i przygotowuje się na ból rozdzieranego ciała. Zamiast tego słyszy huk i bełt dosłownie rozsypuje się na niewielkie drzazgi, rozpryskując się na zielonkawej sferze, która powstaje dookoła Lilli.

Wtedy głos zabiera dowódca oddziału, zatrzymując podwładnych przed kolejnym atakiem.

- Stój – krzyczy do Lilli – kim jesteś? Odsłoń twarz.

- A niby czemu? – dziewczyna unosi brew, lecz nikt nie zauważa tego przez okrycie głowy.

- W imieniu prawa oraz pana tych ziem, nakazuję ci przedstawić się oraz okazać ważny glejt – mówi stanowczo mężczyzna, ale Lilli z mogłaby przysiąc, że jego głos drży.

- Sam nie wiesz do kogo mówisz, chudopachołku – cedzi przez zęby dziewczyna – gdybym chciał, mógłbyś mi co najwyżej buty wyczyścić. Jestem dziedzicem tych ziem – tu częściowo kłamie. Dziedziczyła te ziemie, ale była raczej na szarym końcu kolejki, tuż przed ulubionym wierzchowcem ojca oraz psem stryja. Zresztą i tak już została wyklęta.

Mimo wszystko, zrzuca kaptur i dumnie prostuje głowę. Nie umie ukryć uśmiechu satysfakcji widząc, zmieszanie żołnierzy. Pokonała ich dziewka. I to niespełna szesnastoletnia. Lilli uśmiecha się wyzywająco, lecz po chwili mima jej rzednie.

W oczach niedoszłej ofiary, mężczyzny, nad którym się zlitowała, widać błysk rozpoznania. Ona też już go poznaje. Kiedyś był stajennym w jej rodzinnym zamku. No cóż, awansował.

- Panienka Liliana...? – wytrzeszcza się ze zdumienia – To panienka żyje?

- Zamilcz – Lilli jest bliska furii.

- Słuchajcie wszyscy – krzyczy mężczyzna odwracając się do reszty żołnierzy – to córka pana Schwarzingera, Liliana!

Dowódca przygląda się ze zmarszczonymi brwiami i chyba wymyśla coś, czego Lilli nie nazwałaby mądrym.

- Pojedziesz z nami – mówi i wydaje rozkazy swoim podwładnym, którzy ją natychmiast otaczają. Robią to jednak ostrożnie. Lilli parska tylko i unosi brew.

- W sumie, czemu nie? – stwierdza przygryzając zadziornie dolną wargę – czas złożyć panu ojcu wizytę – uśmiecha się złośliwie i rusza cwałem w kierunku zamku.


Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now