Rozdział 37: Szare Miasto

15 0 0
                                    

- Szkoda, samemu będzie nudno... - zasmucił się chłopak – musisz zostać?

- Muszę. – Wren był stanowczy – na pewno masz jakiegoś dobrego przyjaciela wśród szlachty, poza tym możesz kogoś poznać – roześmiał się – zresztą nudno nie będzie w całą pewnością, nie będziesz narzekać na brak rozrywki. Wyruszysz pojutrze z samego rana, kiedy już wszystko zorganizuję i ustalę. Na szczęście u nas, nie tak jak w Serinie, nie muszę pytać szlachty o zgodę, zwoływać sejmu i innych cyrków. To ułatwia wiele spraw, nie wiem po co pradziadek obecnie panującego króla Arreda wprowadził taki system.

- Być może zmuszono go do tego – odparł Albrecht – to nie twoja sprawa, nie twoje państwo i nie twój problem. Nie zastanawiaj się nad przeszłością, planuj swoje dni, które dopiero nadejdą – wesoło skończył wypowiedź.

- Ja już nie mam przyszłości – królewicz nagle posmutniał i odszedł w stronę pałacu powiadomić wszystkich urzędników o swoich zamiarach. Młodszy brat musiał mu o tym przypomnieć, nie mógł pozostawić dobrego humoru. Wredny dzieciak. W głowie następcy tronu myśli krążyły znów wokół nie żyjącej już ukochanej. Rzeczywiście nie miał przyszłości, gdyż umarła ona razem z ostatnim oddechem Lilli.

* * *

Szare budynki budziły odrazę. Dawno nie bielone ściany pokrywała pleśń, błoto i różnego rodzaju brud. Szyby były zbyt drogie dla mieszkańców tej dzielnicy, więc okna wypełniały typowo wiejskie rybie pęcherze, przez które nic nie było widać. Niebo kolorem przypominało zgniłe resztki leżące na ohydnych uliczkach, jakby podporządkowywało się ogólnemu nastrojowi zaułków. W powietrzu czuć było stęchliznę, biedę i coś jeszcze, nieuchwytną lecz dobrze znaną woń.

Zapach strachu.

Eliza spojrzała w górę, na bury, zamglony nieboskłon. Ona bała się bardzo. Nie była przyzwyczajona do chodzenia po takich miejscach. Znajdowała się niedaleko jednej z największych siedzib lokalnej gildii zrzeszającej wszystkich wyjętych spod prawa. Wyślizgnęła się z domu jakąś godzinę temu, nie mogła znieść panującej atmosfery. Jej prawdziwy ojciec spierał się z baronem Karlo, który, jak się okazało, był kiedyś jego rycerzem, ale teraz awansował. Kłótnia była zażarta, ojciec nie odpuszczał, był sfrustrowany faktem, że najwierniejszy sługa ukradł mu córkę. Baron bronił się równie nieskutecznie co jego dawny pan atakował. W końcu obaj się pogodzili i ustalili kto, co, jak i gdzie zrobił źle, więc teraz przesiadywali przy przywiezionym z południa nieznanym naparze zwanym kawą, który wyjątkowo zasmakował baronowi i gawędzili wesoło. Elizie nie było do śmiechu, dręczyły ją wyrzuty sumienia i coraz silniejsza, wciąż rosnąca moc w niej samej. Całkowicie nie panowała nad swoimi zdolnościami, zakrywała dłonie rękawiczkami, ponieważ magia przenikała właśnie przez nie.

Bała się strasznie. O wszystko. Obawiała się końca świata, zagłady ludzi, ale też tego miejsca. Lilli opowiadała jej o istocie zagrożenia. Istota ta, o ironio, była nadzwyczaj rozmowna i czarnowłosa dowiedziała się wiele, więc przekazała to Elizie. Elf, bo o nim mowa, miał się mścić za dawne ludzkie grzechy, popełnione przeciwko całej starszej rasie. Jednak ona, mimo niezbyt lotnego umysłu, była pewna, że jakiś człowiek wyrządził mu co najmniej jedną osobistą krzywdę. Emocje czuć było w powietrzu. Śnieg zapewne też był wynikiem anomalii związanych z nadciągającą, a w zasadzie już trwającą wojną. Mściciel i jego armia nadchodzili z północnego wschodu, więc Astra była na razie bezpieczna, ale to tylko cisza przed burzą.

Eliza po wyjściu z domu udała się właśnie do tej dzielnicy, najgorszych slumsów stolicy. Lilli opowiedziała jej swoją historię, nawet te mroczne i bolesne strony, więc szlachcianka usiłowała się, bezskutecznie zresztą, skontaktować z dawnymi znajomkami przyjaciółki, jeżeli można tak nazwać dziewczynę, która odebrała jej narzeczonego, a później odmawia wszelkiej pomocy i ginie z jej własnej ręki. Dodajmy, że jedynej takiej w życiu Elizy. Innych bliższych koleżanek nie miała, jako dwórka na dworze musiała oczywiście zadawać się z dziewczętami nie różniącymi się od niej prawie niczym. Do tego właśnie dążyli możni, najbogatsza szlachta. Wszystkie dziewczyny miały być równie ładne, ciche, skromne, posłuszne i zawsze jasnowłose.



Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now