Rozdział 28: Strzała

21 1 0
                                    

Lilli nie chciała opowiedzieć wszystkiego od razu. Nie miała zaufania do nowopoznanych ludzi, musiała najpierw kogoś zobaczyć również w innym świetle, przejrzeć na wylot. Wolała okryć się woalem tajemnicy. Wzbudzała we wszystkich zainteresowanie, ale też strach przed nieznanym.

Przesiadywała ciągle nad rzeką i wpatrywała się w płynącą wodę. Coś ciągnęło ją ku oceanowi, chciała ujrzeć ten opiewany w pieśniach cud. Odczuwała wielką tęsknotę za tą olbrzymią pustą przestrzenią. Bez ludzi. Wolną.

Ta kobieta, która ją uratowała, Sheila, nie pozwalała się jej oddalać zbyt mocno od namiotu. Dziewczyna, zważywszy na jej stan powinna się czuć źle i zostać na posłaniu. Ale tak nie było. Chodziła po całej wiosce podpierając się laską i wszędzie było jej pełno. Przeglądnęła wszystkie namioty, nie przejmując się tym, że narusza prywatność. Musiała zobaczyć, poznać wszelkie zwyczaje ludzi z południa.

Teraz na chwilę zatrzymała się w swoich poszukiwaniach i usiadła na urwistym brzegu rzeki. W dole woda leniwie sunęła ku swojemu przeznaczeniu. Lilli właśnie dostrzegła, że jest zupełnym tego przeciwieństwem. Nie potrafiła się tak poddać i bezczynnie brnąć w stronę, którą wskaże los. Za każdym razem walczyła z jego przeciwnościami. Teraz, tutaj w tej odległej krainie nie odczuwała takiego przymusu. Tu mogła żyć. Panował taki spokój i, co najdziwniejsze, szczęście.

Dziewczyna przymknęła oczy i wciągnęła powietrze przesycone zapachem wody. To przypominało jej dom.

Nagle coś ją zaniepokoiło. Wyczuła swoim bardzo rozwiniętym szóstym zmysłem, że ktoś się zbliża. Wstała nieco zbyt szybko i przeszył ją ból w lewym udzie, a przed oczyma zatańczyły czarne plamki. Zapomniała o tym jak blisko śmierci była. Kostucha zostawiła na niej swe piętno. Rany i wszelkie skaleczenia opatrzone przez, jak go tu nazywają, szamana, goiły się dobrze. Poza głębokim otarciem na policzku, nie pozostanie po nich widoczny ślad. Zresztą dziewczyna o to nie dbała. Jej ciało zdobiły już inne znaki zdobyte w mniej lub bardziej honorowy sposób. Na przykład blizna przecinająca lewą brew i ciągnąca się przez skroń między włosy. Powstała gdy jeden z dawnych kompanów Lilli zrobił sobie z niej tarczę strzelniczą. Oczywiście nie pozostała mu dłużna. To była zabawa, ale chłopak zarobił szramę na policzku, która odebrała mu całą urodę.

Osobą, która przyszła była nowa przyjaciółka Lilli, Sheila. Widząc nagłą bladość dziewczyny odruchowo ją przytrzymała. Była od niej dużo starsza, ale dogadywały się wspaniale. Poza nieufnością przybyszki z północy, wszystko wspaniale się między nimi układało.

- Co robisz? – spytała ciemnoskóra

- Myślę – odpowiedziała Lilli – bardzo dużo – jej głos był cichy i brzmiał w nim smutek oraz bezsilność – i przeważnie nic dobrego nie mogę wymyślić.

- Stało się coś?

- Przecież wiesz, że nie – dziewczyna uśmiechnęła się bez entuzjazmu. – Po prostu zbyt wiele niewyjaśnionych i nierozwiązanych spraw zostawiłam tam, na północy. Tęsknota zabija mnie każdego dnia. Cały mój świat tam pozostał. – nagle odwróciła się pod wpływem nagłej myśli. Uśmiechnęła się szeroko i spojrzała Sheili w oczy – ale nie użalajmy się już nad sobą. Trzeba żyć tym co jest teraz. Chodźmy do wioski. Na pewno jest coś ciekawego do roboty.

Ruszyła w tamtą stronę nie czekając na opinię towarzyszki. Po drodze ujrzała chłopców, którzy strzelali z łuków do tarcz. Przyglądała się im z zainteresowaniem. Umiała dobrze posługiwać się każdym rodzajem broni, w końcu całe dzieciństwo upłynęło jej na doskonaleniu wrodzonego talentu do tego, ale z łuku szyła nadspodziewanie celnie. Podeszła do młodzieńca, który strzelał razem z dziećmi i założywszy ręce do tyłu obserwowała jego poczynania. Szło mu całkiem znośnie. Z daleka wyglądał na skupionego, ale Lilli wiedziała, że kątem oka ją obserwuje i nie przeszkadza mu jej obecność. Popisywał się przed nią, jakby chciał ukazać jacy to ludzie z południa są mężni.

W pewnym momencie strzała wyślizgnęła mu się z cięciwy i poleciała nieszczęśliwie w stronę jednego z chłopców, który właśnie wyciągał z tarczy pozostałe tam pociski. Dziewczyna krzyknęła cicho i znów nie wiedząc jakim sposobem znalazła się przed dzieckiem i złapała strzałę przy grocie, który zatrzymał się kilka centymetrów od głowy przerażonego chłopca.

Wszystko działo się w ciągu ułamków sekundy. Lilli odetchnęła z ulgą i podeszła do osłupiałego młodzieńca.

- To chyba twoja zguba – stwierdziła ze złośliwym uśmiechem podając mu pocisk – następnym razem powiedz zanim zaczniesz strzelać do swoich przyjaciół. Będę miała więcej czasu na reakcję.

- Jak ty... jak ty to zrobiłaś – spytał wpatrując się w nią ze strachem – czy wszyscy na północy tak umieją?

- Nie, tylko ja – spojrzała mu w oczy – a teraz podaj mi tą śmiercionośną broń, a ja pokażę ci jak to się powinno robić.

Wzięła z jego ręki łuk i stanęła w postawie strzeleckiej jednocześnie przyciągając cięciwę do lewego policzka. Szybko wypuściła strzałę, która, tak jak dziewczyna się spodziewała, trafiła w sam środek tarczy. Dookoła rozległy się oklaski. Lilli grzecznie się ukłoniła z promiennym uśmiechem. Uwielbiała być podziwiana.

rvi������F


Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now