Rozdział 19: Kłamstwo

21 2 0
                                    

Lilli więc poszła podburzać ich pociechy. Była to bardziej owocna praca, ale nie przyniosła oczekiwanego efektu. Młodzi tylko rzucili się do pałacu zgłaszać się na turniej. A ona była coraz bardziej zrezygnowana. Jej głównym problemem było, że nie miała jak uciec. Konia zostawiła w Misisiwii, a innego nie miała skąd wziąć.

Usiadła w końcu na murku i ukryła twarz w dłoniach. Zdążyła się już przebrać i schować sztylet za pas. Teraz wyjęła go i bezmyślnie oglądała jego ostrze. Dookoła niego utworzyła się jakby chmurka z mroku. Dziewczyna jednak nie zauważyła tego.

Po chwili poczuła delikatny, miękki dotyk na ramieniu. Zapachniało kwiatem jabłoni. Zapach wiosny. W październiku? Dziewczyna obejrzała się w bok. Ujrzała wielkie, błękitne oczy o nieco maślanym wzroku. Należały do Elizy, która niewiadomo czemu łaziła za Lilli cały dzień.

Buntowniczka westchnęła. Nie potrzebowała towarzystwa kogokolwiek, a już na pewno nie jej. Ale gdy spojrzała na pełne nadziei spojrzenie szlachcianki zrobiło się jej po prostu żal tej biednej dziewczyny. Coś musiało ją gnębić. Poza tym w tajemniczym liście było wspomniane o niej. Na razie Lilli nie chciała tego ujawniać.

Eliza odezwała się pierwsza.

- Nie podoba mi się to – powiedziała ze szczerością – w tym kraju dziewczyna ma więcej odwagi i determinacji niż najwspanialsi kawalerowie, podający się za bojowników o wolność szlachecką. To nie jest w porządku.

- Skąd wzięłaś się na sali?

- Przyszłam – znowu ta szczerość – chciałam cię przeprosić, Lilli – rzekła ze skruchą – nie wiem dlaczego tak postąpiłam. Wtedy, w ogrodzie. Po prostu strasznie się boję. Ale wybrałam już.

- Naprawdę? – zdziwiła się Lilli

- Nie chcę tu dłużej zostać. Mam tego dosyć. Nie wiem dokąd, nie wiem jak, ale muszę to zrobić. – w jej głosie słychać było szczery żal i ból.

- Wiesz, Elizo, ja uciekłam z domu już bardzo dawno – zaczęła Lilli – i to była najlepsza decyzja w moim życiu. Nigdy nie żałuję tego co zrobiłam, nie waham się.

- Ja chcę być taka jak ty. Odważna, pełna energii. Jest to dla mnie nieosiągalne bez twojej pomocy.

- Tak? – dziewczyna uniosła brwi do góry – to spójrz na to.

Lilli wyciągnęła z kieszeni liścik i podała go szlachciance. Ta drżącą ręką wzięła kartkę prawie nie dotykając jej dłoni. Czytając, zaczęła się trząść z przerywanego płaczu.

- Kto to napisał? – spytała rzucając listem o ziemię.

- Nie mam pojęcia. – odparła dziewczyna wzruszając ramionami.

Wtedy Eliza się rozpłakała. Jej ramiona drżały, a twarz zaróżowiła się od łez. Wydawało się, że jej oczy posiadały ich niewyczerpany zasób i nigdy nie wysychały.

- Jak ktoś może mówić o mnie coś takiego – chlipała – ciebie wszyscy poważają i szanują. To niesprawiedliwe!

- Elizo – rzekła miękko Lilli – życie takie jest. Ja nigdy nie przejmowałam się tym. Zawsze starałam się do sprawiedliwości dążyć. W mojej krwi zawsze coś rwało się do walki, a piękny świat był zamknięty. Tylko dlatego, że jestem kobietą.

- Czyli ja mogłabym żyć tak jak ty? – spytała z nadzieją szlachcianka.

- W sumie... – zawahała się – do tego trzeba mieć charakter, siłę woli. Tego nauczyć się nie można. To jest w twojej głowie zawsze gdy dążysz do celu. Moje zwycięstwo... jest jeszcze daleko. Nawet nie wiem kim dokładnie jestem.

W oczach Elizy znowu pojawiły się łzy.

- Ja nie chcę, aby cały ciężar świata spoczywał na moich ramionach! – krzyknęła ze złością – kto to niby powiedział?! Jakiś jegomość jeden z drugim i co ja mam im się poddać?

- Kto?! – spytała nagle ożywiona Lilli

- Ten człowiek, który dzisiaj próbował cię zabić – powiedziała z westchnieniem – i taki jeden chłopak. Rudy.

- Acha... więc to tak. Znam ich obu. Zaczekaj tutaj Elizo – rzekła jednym tchem i pobiegła w stronę bramy.

Zasadniczo pchało ją tylko przeczucie. Nie miała pojęcia co ma zrobić. Dopiero gdy zdyszana stanęła w bramie pałacu zaświtał jej w głowie konkretny plan. Musiała porozmawiać sobie z tymi jegomościami. Wyjaśnić kilka spraw i sprecyzować poglądy. Nie mogła puścić płazem próby zabójstwa i mącenia jej w głowie. Wiedziała jak ich zwabić. Musiała tylko użyć mocy. Zdawała sobie sprawę z tego, że jest nieustannie obserwowana. Postanowiła pokonać czarodziejów ich własną bronią. Znalazłszy się w jakiejś komnacie wyszła na balkon i zaczęła czarować. Najpierw rzuciła kamieniem leżącym na dnie fosy. Gdy to nie zadziałało, rzuciła mocniejsze zaklęcie. Rozpostarła szeroko ramiona, dookoła których natychmiast pojawił się ogień. Następnie wyciągnęła ręce w górę i rozlała po pochmurnym niebie strumień płomieni. To musiało zadziałać.

Po chwili poczuła puls magii i usłyszała kroki. Tak jak się spodziewała. Ale niestety tylko jedna osoba biegła w jej kierunku. Czyli przeceniła swoją wartość. Był to tylko uczeń. Być może mistrz był już daleko, ale to nie było istotne. Odwróciła się i wpadła na rudego chłopaka. Z chłodną miną odsunęła go od siebie i równie lodowatym głosem rzekła:

- I jak ci idzie podglądanie mnie? Widzę, że niezbyt dobrze skoro dopiero po drugim zaklęciu przybyłeś. Co powiesz swojemu mistrzowi? A może masz mnie zabić?

- To nie jest tak jak myślisz – zaczął zdyszany młodzieniec – nie jestem wmieszany w nic o czym myślisz...

- Więc dlaczego przybyłeś teraz, gdy zaczęłam czarować? – Przerwała mu – Kiepski z ciebie kłamca. A jeszcze gorszy zakochany. Czyż nie powinieneś stanąć w mojej obronie? Mógłbyś nigdy już mnie nie zobaczyć. Masz więcej szczęścia niż rozumu.

- Czyli jesteś mi przychylna, pani? – zapytał z nadzieją

- Nawet tak nie myśl – zgasiła go – moglibyśmy się przyjaźnić, gdybyś nie stał po innej stronie. Ale i tak byłaby to tylko przyjaźń. Nic więcej. Moje serce trzyma w garści ktoś inny, ty wiesz o tym i się nie łudź. Nie chcę pozostawiać ci nadziei, jeżeli wiem, że i tak nie zmienię zdania. Żegnam.

Po tych słowach obróciła się na pięcie i wyszła pozostawiając chłopaka z zaciśniętymi pięściami. Miłość od nienawiści dzieliła cienka, zatarta granica i on ją właśnie przekroczył.

Tymczasem Lilli nie miała zamiaru przejmować się nim. Dopiero po chwili dotarło do niej, że mogła go zranić. Zasadniczo nigdy czegoś takiego nie przeżyła, ale wyobrażała sobie jak można się wtedy czuć. Ale nie było już odwrotu. Zresztą i tak nie mogłaby mu dać tego, czego potrzebował. To nie miało sensu. Ściągnęła na siebie gniew ucznia czarnoksiężnika. Przeszłość pozostaje jednak w przeszłości i czas się nie cofnie.

}>


Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now