Rozdział 10

40 5 0
                                    




Pęd dławi oddech. Cienie drzew mieszają się z plamami słońca, tworząc rozmazaną mozaikę mroku i światła. Powietrze świszcze w potępieńczym jęku. Palce zaciśnięte na rzemieniu wodzy tak mocno, że krew zdaje się nie dopływać. Usta zaciśnięte w geście determinacji.

Byle dotrzeć w góry. Jak najszybciej.

Lilli słabo zna teren na północ od Misisiwii. Bliżej Wielkiej Rzeki rozciągają się mokradła, bardziej na wschód płynie górski potok nazwą Aglow. Pomiędzy nimi natomiast chyba były jakieś dwa szczyty, przedgórze pasma Mrocznych Gór, zwanych przez miejscowych, których zresztą było niewielu, Ypla. Niewiele dróg, jeszcze mniej wiosek, a miast żadnych. Ogólna dzicz. Lilli jeszcze nie zwiedzała tych wspaniałych pod względem natury, a gorszych zważając na warunki do życia, terenów.

Lecz mimo to pędzi na złamanie karku jakąś słabo wydeptaną dróżką na północ. Jakaś niewyjaśniona siła pcha ją w kierunku gór. Tam nikt jej nie znajdzie, zgubią ślad wśród wiecznie zamarzniętych wzgórz. Ponadto jest coś jeszcze. Drgania tak delikatne, że niemalże niewyczuwalne. Drgania magii. W Ypla obudziło się coś magicznego, coś, czego wcześniej nie mogła wyczuć. Najprawdopodobniej owa „zła moc", o której opowiadał Wren. Dlatego wyjazd w góry był potwierdzony podwójnym powodem.

Czarny koń gna, lecz jego skóra nadal nie jest mokra. Lilli jednak trochę zwalnia, nie chce go zamęczyć, ponadto nie słyszy odgłosów pościgu od dobrej godziny. Wciąż muszą mieć problemy z jej zaklęciem. Ciekawe kto poradził sobie pierwszy... - Lilli śmieje się w duchu.

Gdy nadchodzi zmierzch, las się kończy, ukazując dziewczynie puste, zmarznięte wrzosowisko. Horyzont zamykają dwa niewysokie, lecz strome szczyty. Między nimi a górami należącymi do pasma Mrocznych, po prawej stronie, jest wąski przesmyk, lecz Lilli dostrzega tam również niewielki, bo niewielki, ale zamek, kontrolowany zapewne przez wojsko króla. A faktem bardziej przerażającym były sylwetki kilku jeźdźców zbliżających się do bramy warowni. Skurczybyki pojechały skrótem – Lilli nie może pohamować frustracji – pewnie się rozdzielili i myślą, że wpadnę im w łapy z powodu braku innej drogi.

Lecz królewscy żołnierze nie znają tajnych szlaków Gildii Sów. Nie wiedzą, że między owymi dwoma szczytami biegnie zadeptana i przykryta śniegiem dróżka, we wrześniu jeszcze przejezdna.

Dziewczyna pogania konia i kieruje się przez wrzosowisko, dokładnie w stronę dwóch gór. Mija kilka pagórków i po chwili ze zdziwieniem stwierdza, że czuje na twarzy płatki śniegu. Ech, ten wrzesień. Wygląda na to, że o tej porze tak daleko na północy zaczyna się zima.

Zamarznięte wrzosy chrupią pod kopytami. Jazda ciągnie się niemiłosiernie. Zaciśnięte palce zaczynają marznąć i drętwieć. Dziewczyna powoli przestaje czuć swój nos i z przykrością wyobraża sobie jego wygląd. Pewnie jest czerwony jak burak – myśli, lecz nie zwalnia biegu.

Na noc zatrzymuje się u podnóża gór. Nie może ryzykować tak niebezpiecznej przeprawy w środku nocy. Wyciąga z pakunków wszystko, co może ją ogrzać, lecz nie rozpala ognia. Owija się kocem i stara zasnąć, ale każdy dźwięk wydaje się przerażającym odgłosem pogoni albo szelestem kroków. Koń również wydaje się zaniepokojony.

Lilli wpatruje się w rozgwieżdżone niebo i myśli, a to nigdy nie owocuje niczym dobrym. Zaczynają się wyrzuty sumienia, a wspomnienia wyłażą na wierzch jak potwory spod łóżek w dziecięcych koszmarach. Dziewczyna nie śpi tej nocy.

Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaWhere stories live. Discover now