Rozdział 20:Turniej

26 2 0
                                    

Przygotowania do turnieju trwały cały następny dzień. Lilli spędziła go głównie siedząc z Wrenem w pokoju i opowiadając mu różne szczegóły z życia. Teraz uświadomiła sobie, że od zawsze coś w sobie miała. Nie dostrzegała tego po prostu. Na dodatek zauważyła, że nieustannie była obserwowana. Wiadomo przez kogo. Jednak realna moc pojawiła się dopiero później.

- Wiesz, Wren - powiedziała w pewnej chwili - prawdziwa magia jest wtedy, gdy splatamy dłonie, gdy złączamy usta w pocałunku. Kiedy nasze oczy mówią więcej od słów. To moc i niewyczerpalna siła. Gdy cię opuszczę, wiedz, że nie będę szczęśliwa. Zauważ, pierwsze zaklęcie rzuciłam, gdy spotkałam właśnie ciebie. To jest przeznaczenie. W życiu brakuje mi tylko świętego spokoju. Spokoju, aby kochać. A ty teraz nie możesz wyruszyć ze mną w tą ostatnią podróż. Na szczęście po tej podróży nic się nie skończy oprócz zawieruchy i chwil rozłąki.

W jej oczach były łzy, a w głowie jedna myśl - kocham cię.

Na takich sentymentalnych rozmowach, a raczej monologach Lilli, płynął im czas przez ten dzień.

Ale nazajutrz rano zaczynał się turniej. Mimo wszystko dziewczyna postanowiła się na nim pokazać. O czyj pocałunek walczyć będą rycerze, jeśli nie jej? W tej branży była bezkonkurencyjna. Znowu ubrała się w suknię, tym razem z własnej woli. Na wierzch założyła jeszcze czarny płaszczyk obijany futrem i schowała czarny sztylet za pasek. Ten, który otrzymała na obradach podczas widzenia. W jej dłoniach nabierał jakiejś mocy, był ewidentnie z nią związany. Wolała go mieć przy sobie podczas turnieju. Mogło być w końcu niebezpiecznie.

Dotarłszy na arenę została zaczepiona przez króla Arreda. Zaprosił ją na miejsce w loży obok siebie. Lilli z entuzjazmem przyjęła zaproszenie. Miała w sobie trochę kobiecej próżności i chciała, aby wszyscy patrzyli tylko na nią. Istotnie tak było. Po prostu rwała oczy.

Gdy usiadła szranki były już rozpoczęte.

- Co jest nagrodą? - spytała monarchę

- Hm... - zawahał się - królewicz wyznaczył jako nagrodę pocałunek najpiękniejszej damy. Zgodnie z tradycją.

- A kto jest za nią uważany? - dociekała dziewczyna

- Zasadniczo... wszyscy jednogłośnie uznali, że tylko ty na ten tytuł zasługujesz.

- Więc już wiem kto ten turniej wygra - rzekła wpatrując się w arenę. Stał tam rycerz z czerwonym pióropuszem. Była pewna kim jest. Właśnie wygrał pojedynek. Lilli mogłaby przysiąc, że nieuczciwie.

Nagle wstała i bez słowa pobiegła w dół. Miała już plan.

Król o tym nie wiedział i patrzył na nią ze zdziwieniem. W końcu stwierdził, że dziewczyna ta jest nieprzewidywalna i jej poczynań na początku nie można zrozumieć. Później jednak zawsze nabierają sensu.

Tymczasem zawody trwały nadal. Czerwony rycerz tryumfował. Powoli brakło chętnych na pojedynek z nim. Nikt nie chciał zadzierać z niepokonanym. Po kilku chwilach oczekiwania, młodzieniec wzniósł miecz i krzyknął:

- Nagroda jest moja!

- A więc odbierz ją osobiście - usłyszano głos dochodzący z kąta areny. Na ubitą ziemię wjechał gniady koń, głośno stukając podkowami. Na jego grzbiecie siedział rycerz z zasuniętą przyłbicą hełmu. Wyciągnął kopię i ruszył z kopyta na przygotowanego już chłopaka.

Nagle sypnął się kurz, coś błysnęło, huknęło i zamroczyło na chwilę widzów. Następnie zamigotała światłość i wszyscy ujrzeli tak zwycięskiego wcześniej rycerza zmieszanego z błotem. Zaś na koniu siedziała Lilli odrzuciwszy czarne włosy na ramiona i plecy. Spojrzała po zebranych i rzekła:

- Nagroda należy do mnie, więc sama sobie jej udzielę. A tego oszusta możecie stąd zabrać - rzuciła kierując się do narożnika. Za plecami usłyszała głos.

- To skandal! Kobiety nie mogą startować w turniejach. - ojciec Elizy wydarł się z całej siły.

- Masz coś przeciwko? - wycedziła odwracając się Lilli. Zacisnęła pięść i posypały się iskry. Dookoła jej dłoni utworzyła się świetlista, pełna ognia powłoka. Płomienie tryskały dosłownie wszędzie wokół niej. Przymrużyła oczy i wyciągnęła rękę prostując palce. Strumień ognia trysnął w stronę szlachcica, ale go nie dosiągł. Taki był cel. Miał przestraszyć, nie zabić.

- Ktoś jeszcze ma jakieś sugestie co do mojej osoby? - spytała dziewczyna retorycznie zsiadając z konia. Otrzepała się z kurzu i ruszyła w stronę wyjścia.

Nagle poczuła impuls. Nadchodziło zagrożenie. Błyskawicznie odwróciła się i, nie wiedząc jak, znalazła się obok królewicza zasłaniając go przed spadającym z gzymsu kamieniem. Wyciągnęła rękę chroniąc chłopca. Utworzyła się nad nimi jakby tarcza pokryta ogniem i głaz rozprysł się na małe kawałeczki. Po kilku szybkich oddechach wyprostowała się i opuściła dłoń. Powłoka zniknęła.

Ona była chyba najmniej zdziwiona. Wszyscy na chwilę zamilkli z wrażenia. Lilli nie widziała swojego przeniesienia się do królewskiej loży. Zniknęła wtedy przy wybuchu ognia, a jej kontury rozmyły się jak we mgle. W ułamku sekundy pojawiła się obok młodocianego władcy i osłoniła go przed skrytobójczym atakiem. Bo to, że kamieniowi ktoś pomógł spaść było oczywiste.

Dziewczyna nie przerwała milczenia. Znowu przeniosła się na dolny plac. Skry posypały się na ubitą ziemię. Podeszła do „adoratora" wciąż leżącego na ziemi i przyciskając go stopą i wycedziła:

- Dokąd uciekł?

- Nie powiem ci - wyrzęził młodzieniec

- Więc dowiem się sama - szepnęła marszcząc się ze wściekłością Lilli. Przyłożyła mu dłoń do skroni i zamknęła oczy. Słyszała wszystkie jego myśli. Wiedziała już gdzie uciekł czarodziej. Domyśliła się od razu, że jest w to zamieszany.

Wstała i krzyknęła tak, aby wszyscy usłyszeli:

- Łapać królobójcę! Uciekł w stronę slumsów!

Na trybunach się zakotłowało, większość młodych ruszyła, ale starsi nie mieli zamiaru się ruszać. Lilli natomiast spokojnie ruszyła do swojego królewicza opowiedzieć mu o wszystkim.


Tam, gdzie rosną róże ~ KorektaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora