Rozdział VII

8.6K 520 128
                                    


Jakku, odlatujący statek i strach. Samotność. Próbowała zatrzymać gwiezdny pojazd, ale to nic by nie zmieniło. Jednak tym razem zawrócił. To był Sokół Millennium. Tą maszynę poznałaby wszędzie. Okrągły statek wylądował niedaleko niej. Piasek oślepił ją na chwilę. Próbowała zakryć oczy, ale nie potrafiła przestać na to patrzeć. Kiedy silnik statku przestał pracować, wysunęła się platforma. Ze środka wypłynął gęsty, biały dym. Bijące światło dochodzące z kabiny przebijało się przez mgłę. Rey zrobiła krok, ale ujrzała cień i momentalnie się cofnęła. Z Sokoła Millennium wyszedł nie kto inny jak Han Solo. Uśmiechnięty od ucha do ucha. Stąpał luźnym krokiem, trzymając dłonie w kieszeniach skórzanej kurtki, która już swoje przeszła. Rozejrzał się, a kiedy zobaczył Rey od razu oprzytomniał. Dziewczyna nie mogła powstrzymać się od łez.

- Rey. - Powiedział z dumą Han. Kąciki ust dziewczyny momentalnie skoczyły do góry. Zaczęła biec do swojego ojca, którego chciała mieć. Solo wychylił ku niej ramiona. Już miała go przytulić, ale niespodziewanie z samego środka brzucha Hana wyrósł krwistoczerwony miecz świetlny. Rey podskoczyła i nie mogła uwierzyć w to, że ta okropna historia się powtarza. Mężczyzna popatrzył z bólem na dziewczynę. - Pomóż mi... - Wyszeptał. Rey rozglądała się z przerażeniem wokół, szukając jakiejkolwiek pomocy. - To twoja wina... - Zdołał jeszcze powiedzieć. Rey zakryła dłońmi swoje blade usta. Brązowe oczy zaczęły przybierać jasny odcień od malujących się łez. Han upadł na kolana, a za nim pojawiła się bestia galaktyki, Kylo Ren. Szybkim ruchem wyciągnął miecz z ojca, powodując, że niektóre organy wypłynęły z jego ciała. Solo upadł bez tchu. Rey chciała mu pomóc, ale ten zniknął. Podniosła wzrok na młodego Rena. Nosił tą obrzydliwą maskę, która wywoływała uczucie strachu u każdego. Chciała się na niego rzucić, ale niespodziewanie odłożył miecz świetlny. Spojrzał na dziewczynę i chwycił dłońmi za maskę. Rey wiedziała czego ma się spodziewać. Znowu ujrzy tą twarz, której tak nienawidzi. Jednak zamiast kruczoczarnych włosów ujrzała brązowe kosmyki i... swoją twarz. Widziała swoją twarz. To była ona. Patrzyła na siebie z odrazą.

- Morderczyni. - Warknęła Rey w zbroi Kylo Rena. - Gdyby nie ty, to Han by żył. To twoja wina, Rey. Rey. Rey. Rey.

- Rey! - Usłyszała i momentalnie się obudziła. Była cała zlana potem. Ciężko dyszała. Z jej oczu lały się pojedyncze łzy. Skywalker otulił przestraszoną dziewczynę. - Spokojnie. - Próbował ją uspokoić. - Nie bój się. Ja tu jestem i Chewie tu jest. Nic ci nie grozi.

- To ja... To ja zabiłam Hana. - Wyszeptała, chowając twarz w dłonie.

- Nie, Rey. To nie ty go zabiłaś. Twoja słabość próbuje ci to wmówić. Słuchaj lepiej rozsądku. - Nauczył. Rey momentalnie wybuchnęła. Płakała tak, że niekiedy się zapowietrzała. Z zewnątrz usłyszeli charakterystyczny dźwięk, wydawany przez Chewbaccę. - Nie, nie musisz. - Krzyknął Luke, kierując głowę w stronę wyjścia. Spojrzał na załamaną dziewczynę. Siedziała skulona, tym razem twarz miała schowaną pomiędzy kolanami. Skywalker wstał. - Też miewałem koszmary. - Przyznał się. Zdziwiona Rey podniosła wzrok na starca. - Miewałem je codziennie, nie dawały mi żyć.

- I.. I co z tym zrobiłeś? - Zapytała, ocierając nadgarstkiem swoje słone łzy.

- Nic. - Odpowiedział krótko. - One zostają. Jednak to tylko od nas zależy jak będą silne. Trzeba być jedynie odważnym, aby się im przeciwstawić.

- Ale ja próbuję być odważna. - Stwierdziła Rey, wstając z miękkiej posadzki. - Nie boję się. - Łzy z jej policzków zaczęły znikać.

- Odwaga to opanowanie strachu, a nie jego brak. - Upomniał Luke. - Zapamiętaj. A teraz idź nazbieraj owoców i się najedz. Czeka cię dzisiaj dużo pracy.

Kochaj Albo Giń - Reylo ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz