Rozdział XLIII

5.6K 442 194
                                    

Rey po raz piąty okrążyła swój pokój. Już ponad pół dnia gnieździ się w tym pomieszczeniu, umierajac z niedosytu rozmowy. Nie chciała nigdzie wychodzić, bo samotność w pewnym stopniu jej odpowiadała. Większość czasu rozmyślała, czy robi dobrze. Miała jedynie wyjechać na misję, by przywrócić Bena Solo, a nie zakochiwać się w nim! Całe życie spędziła na Jakku, czekając na kogoś, kto jest dla niej ważny. Może nie czekała na rodziców, a właśnie na niego? Na Kylo Rena - bestię galaktyki, która sama nie potrafiła oddawać żadnych emocji.

Ze złością rzuciła się na łóżko i przyciskając poduszkę do twarzy, wykrzyknęła wiele niecenzuralnych słów. Czy go kochała? Jeżeli tak, to dlaczego? Czy znowu chciała tego jakaś głupia przepowiednia? Rey pokręciła stanowczo głową i zaczęła wpatrywać się w sufit. Za krótką chwilę zamknęła oczy, zanurzając się w Mocy, jak nauczył ją Skywalker. Myślała, że to rozwiąże wszystkie jej problemy. Błagała, aby coś połączyło ją i młodego Solo. Kiwała się w przód i w tył, oddychając coraz ciężej.

"Niech już nic nas nie rozłączy" pomyślała. Tak, kochała go. Moc ją w tym wszystkim upewniła. Poczuła dziwne ciepło, bijące od jej serca. Przeszyło całe jej ciało, zatrzymując się na klatce piersiowej. Uśmiechnęła się. Czuła się lekka. Medytacja sporo jej dawała. Uspokaja ją, jak śpiew matki dziecko. Nawet jeżeli Ren jej nie kocha... Musi mu to wyznać.

Wybiegła szybko z pokoju, potrącając droida, który przynosił jej obiad. Zawartość talerza wylądowała na podłodze, jednak Rey się tym nie przejmowała. Może kiedyś by przeprosiła, ale teraz rzadko okazywała innym wdzięczność i skruchę. Podążała przed siebie, zapominając, że nie wie, gdzie jest Ren. Podobno był na jakimś spotkaniu, na które prawdopodobnie jej nie wpuszczą. Zresztą, i tak nie wyznałaby mu miłości przy wszystkich oficerach. Podążyła w stronę pokoju dowodzenia, ignorując wszystkie uwagi szturmowców. Zaczęła zwalniać, rozmyślając, jak zacząć rozmowę. Westchnęła ciężko. Dalej nie wiedziała, gdzie jest. Niedaleko jednak przemknęła jej sylwetka admirała Mitaki. Szedł on sobie beztrosko, prawdopodobnie na obiad. Czyli zebranie się już skończyło.

- Admirale... - Krzyknęła, podbiegając do zdziwionego mężczyzny. Ten starał się udawać, że jej nie zauważył, jednak w ostatniej chwili przypomniał sobie, że Renów nie da się oszukać. Przystanął prosto, próbując zachować spokój.

- Słucham? - Odpowiedział z pełną powagą, choć jego twarz była nienaturalnie blada.

- Gdzie znajdę mistrza Ren? - Zapytała, przeskakując z nogi na nogę. Musiała go szybko znaleźć, bo za krótką chwilę może zmienić zdanie. Mitaka cofnął się o krok.

- Niestety nie mogę udzielić tej informacji bez pozwolenia mistrza. Przykro mi, do widzenia. - Wycedził, odwrócił się na pięcie i zaczął szybko odmaszerowywać. Rey się wściekła. Wyciągnęła przed siebie dłoń, a już za chwilę trzymała Mitakę na gardło. Wisiał bezwładnie w powietrzu, próbując uwolnić się od uścisku dziewczyny. Był trochę przestraszony, jednak także zażenowany.

- Znowu..? - Wykrztusił.

- Mów, gdzie go znajdę. - Zagroziła, a w jej oczach zaświeciły iskierki wściekłości.

- W ja... ja... - Wydusił, a Rey poluzowała uścisk. W końcu znalazł grunt pod nogami i odetchnął z ulgą. - W jadalni, w towarzystwie generała Hux'a. - Odpowiedział, a kiedy Aischa go puściła, poleciał na kolana. Ile razy jakiś Ren go już poniżył? Dziwiło go, że Hux jeszcze żyje. Przecież tyle razy darł koty z mistrzem zakonu, że to aż niemożliwe... Jeszcze nikt mu się nie postawił. Oprócz, właśnie, generała.

- Dziękuję. - Zacmokała słodko Rey i zawróciła w stronę jadalni. Mitaka patrzył na nią, dopóki nie zniknęła z pola widzenia. Wstał i przeklął wszystkich Renów.

Kochaj Albo Giń - Reylo ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz