Rozdział 17

1.2K 93 12
                                    

Z dedykacją dla JBelive1994, jak obiecałam tak dodaje❤
Miłego czytania wszystkim!😁❤

*Narracja trzecioosobowa*

Przyspieszony oddech i dźwięk wyskakującego serca z piersi roznosił się po pomieszczeniu, przynajmniej Hope wydawało się, że tak jest. Szatynka siedziała w pustym pomieszczeniu, czekając na policjanta, który miał przyjść zaraz z jej rodzicami i spisać zeznania z dzisiejszego wieczoru. Odbyła już rozmowę z psychologiem, chociaż nie wiem czy można było nazwać to rozmową. Szatynka cały czas powtarzała tylko, że chce widzieć się z rodzicami, że nic nie powie, miała dość ciągłych pytań od natrętnej kobiety, która nie mogła zrozumieć, że wcale jej nie pomaga, tylko jeszcze bardziej ją rozdrażnia i nie pozwala przestać myśleć o ojcu Justina.

Na zegarze wybiła już dwudziesta druga trzydzieści pięć. Minęły już prawie cztery godziny, a jednak dziewczyna dalej nie mogła uspokoić swojego ciała, ręce mimowolnie jej się trzęsły, a każdy migot światła powodowało u niej drgawki. Chciała już wrócić do domu, przytulić się do Leo i Anastazji, powiedzieć jak bardzo im dziękuje, jak wiele dzięki nim zawdzięcza, chciała również przeprosić za masę kłopotów jakie na nich sprowadza. Kochała ich i nie wyobrażała sobie życia bez tej dwójki. Jednak niedługo, ta dwójka będzie musiała sobie wyobrazić życie bez niej.

Siedząc tak i myśląc o wszystkim uznała również, że to najwyższy czas by powiedzieć o wszystkim Justinowi. Opowiedzieć mu całą prawdę, ich historię, od początku do końca, mimo, że miała świadomość że ona nie jest za ciekawa i chłopak będzie miał pełne prawo do odtrącenia i przekreślenia jej osoby. Jednak w głębi serca liczyła na to, że blondyn ją zrozumie, że zamiast kłótni i niepotrzebnych pytań, podejdzie do niej i ją przytuli. Przytuli ją tak mocno, jak w czasach kiedy oboje byli dziećmi i powie, że rozumie i zawsze z nią będzie, tak jak obiecał jej dwanaście lat temu.

*

Śnieg. Biały, mokry, pokrywał swoją puszystą kołdrą cały Nowy Jork, a nocą wyglądał jeszcze piękniej. Przez szklane okno nie można było podziwiać jego piękna. Dwójka dzieciaków dobrze o tym wiedziała, jednak nie przejmowała się tym, cieszyli się, że cą ze sobą. Oboje świetnie się ze sobą dogadywali, byli od zawsze najlepszymi przyjaciółmi.


- Nie! Justin, to nie jest niedźwiedź polarny!- zaśmiała się szatynka- To przypomina plamę, nie niedźwiedzia.

- Ja ci mówię, patrz tam głowa, nogi..

- Jakie nogi?- popchnęła go delikatnie dziewczyna i zaczęła się znów radośnie śmiać, a jej chichot roznosił się po całym pomieszczeniu. 

- Justin, Hope, nie powinniście już spać!- z drugiego pokoju usłyszeli głos starszej siostry pięciolatki.Obydwoje, słysząc kroki zbliżające się do ich pokoju, szybko zeskoczyli z parapetu i podbiegli do łóżka, od razu wskakując na jego miękki materac i okrywając się puszystą kołdrą, która była ozdobiona poszewką z wróżkami z jej ulubionej bajki. Oboje szybko zanurzyli się pod kołdrę i starali się zatamować falę śmiechu jaka ich ogarnęła.

- Oh. Chyba nie ma tu moich ulubieńców- usłyszeli załamali głos Angeli i zaczęli chichotać, a następnie jedno przez drugie się uciszać- A może jednaj- kołdra się podniosła, a Justin i Hope pisnęli radośnie i już nie powstrzymywali radości, głośno się śmiejąc- Czy nie jest już za późno? Hm?- powiedziała szczupła kobieta i okryła nakryciem dwójkę swoich podopiecznych- Pora spać, dobranoc siostrzyczko- ucałowała czoło dziewczynki- Dobranoc Justin- a następnie to samo zrobiła z czołem blondyna.

- Dobranoc Angela!- krzyknęli wesoło i czekali aż szatynka zgasi światło w pokoju i ponownie zemknie drzwi. Dziś pierwszy raz od jakiegoś czasu mieli wolne, wolne od kłótni, nieprzespanych nocy i siniaków. Ich ojcowie wyszli dziś rano, mówiąc, że idą na imprezę do kolegów, cała trójka zdawała sobie sprawę, że pod ich słowami kryła się impreza, która będzie trwała do następnego dnia, wieczorem.

- Justin- dziewczynka, przysunęła się do chłopca, dzieliło ich kilka centymetrów. Patrzała prosto w jego duże oczy, których tęczówki swoim kolorem przypominały karmel i mimo, że było ciemno Hope potrafiła sobie przypomnieć jego twarz, jego zawsze szczere spojrzenie.

- Tak Hope?- blondyn delikatnie podniósł się na łokciu i spojrzał na swoją przyjaciółkę, pytającym wzrokiem.

- Obiecasz mi coś?- zapytała cicho.

- Co takiego?- odpowiedział pytaniem na pytanie i uśmiechnął się delikatnie.

- Że nieważne co się stanie, zawsze będziemy sobie mówić prawdę, że zawsze ze sobą będziemy?

What Do You Mean?Where stories live. Discover now