Rozdział dziesiąty: Szczęściary

997 71 20
                                    


Kiedy motorówka dobiła do kei, nie czekała, aż chłopaki uwiną się z przywiązywaniem łódki, tylko wyskoczyła na pomost, wędrując po wybielałych od słońca deskach do portu.

Czuła na sobie spojrzenia tubylców. Dobrze wiedziała, że wyróżnia się z tłumu ze swoimi blond włosami, niebieskimi oczami i jasną karnacją. Nawet nie czuła się z tego powodu źle. Od zawsze była swego rodzaju dziwą, dlatego nie obchodziło ją, czy nadal szokuje ludzi. Wręcz przeciwnie, nawet lubiła to. Bycie podziwianą, bycie inną, bycie l e p s z ą.

- Szczęściaro! – krzyknął za nią któryś, ale nie obejrzała się nawet za nim, wspinając się po wygłaskanych stopniach, które prowadziły z małego portu do miasteczka osadzonego na skale pośrodku oceanu.

Kiedy znalazła się na ulicy, uśmiechnęła się, przyglądając się pokolonialnym budynkom, które pamiętały XIX wiek i od tego czasu nic się nie zmieniły. Nawet ulice były zrobione z tej samej kostki wyślizganej od wielu stóp, które przemierzyły je przez prawie cztery stulecia. Niebo zapewne też było tu takie same od wieków. Jedynym znakiem postępu były wszechobecne talerze satelitarne. Nawet taka wyspa na samym końcu świat potrzebowała dostępu do informacji, a ścisła współpraca z siatką przestępczą nie karmiła głodnych wiedzy wyspiarzy. Jedynie podżegając ich pragnienie poznawania nieznanego, odległego i niedostępnego zjawiska życia na kontynencie.

Dogonił ją ten Turek, Mustafa, czy jak mu tam było. Jego orientalna uroda, nawet jeśli miał ciemne włosy, ciemne oczy i złocistą skórę, to wyróżniała go jeszcze bardziej niż jej blond kosmyki, czy niebieskie spojrzenie. Ruszyli w stronę, w którą wydawały się zmierzać wszystkie ulice - do dawnej twierdzy górującej nad miasteczkiem.

- Jesteś idiotką. Może ci coś się stać – burknął, gdy minął ich jakiś mężczyzna, przystając, by się im przyglądnąć – Te dzikusy mogą być niebezpieczne.

- Najniebezpieczniejszą osobą na tej wyspie jestem ja. Nie bez powodu jestem Mlecznym Dzieckiem – prychnęła, nawet nie przerwawszy marszu – Kimkolwiek jest ten cały Jamie Torcido, gorzko pożałuje, że załamał płynność ruchu na rynku.

Im więcej osób ich mijało, tym bliżej niej szedł jej ochroniarz, chociaż z satysfakcją mogła stwierdzić, że nie miał chronić jej, ale przed nią.

Nie mogła zrozumieć po cholerę Gwiezdna Dziewczynka zawsze wysyłała z nią kogoś do pilnowania. Nawet jej to ubliżało momentami. Jakby była małym dzieckiem, które trzeba pilnować, czy wypełnia swoje obowiązki. Chociaż wiedziała, że tak naprawdę nie chodziło o same wypełnianie ich, tylko właśnie jej naturalną nadgorliwość. Jakby Weslerówna nie mogła zrozumieć, że można czerpać radość ze swojej pracy.

- Sądzisz, że mówią po angielsku?

- Nie oczekiwałabym tego – odpowiedziała – Ale ja znam podstawy hiszpańskiego.

Muhammed spojrzał na nią zaciekawiony.

- Właśnie, zawsze mnie to zastanawiało. Czemu im wyżej w hierarchii, tym więcej języków znacie? Gwiezdna Dziewczynka zna ich chyba z trzydzieści, jak nie więcej.

- Trzeba rozumieć język swojego wroga – odpowiedziała, powtarzając za Ruską, gdy ta wbijała jej do głowy podstawy jednego z dekielskich języków – Wtedy nie może cię oszukać. A w naszym zawodzie wszyscy będą próbować.

- Gwiezdna Dziewczynka tego nie robi.

- Gwiezdna Dziewczynka jest nadal dziewczynką. To jeszcze dziecko.

Korpus ZbawicielaWhere stories live. Discover now