Rozdział trzydziesty pierwszy: Nieśmiertelnik Sashy Lijowicz

375 51 20
                                    

  👽 WISH THAT YOU WERE HERE - FLORENCE&THE MACHINE👽 

Louisa zdjęła z siebie przepocony fartuch lekarski, w którym asystowała przy operacji Nubiry. Nawet w czasach używania nanotechnologii w medycynie, tak poważne złamania będą wymagały długiej rekonwalescencji. Złamany palec wystarczyło nastawić, unieruchomić i podać serum Nano. Kilka dni później kość jak nowa.

Ale nie tym razem. Obrażenia podpułkownik były bardzo poważne. Przeszła dwie transfuzje krwi. Ze śpiączki farmakologicznej mieli ją wybudzić najwcześniej wieczorem. Zbliżała się czwarta nad ranem.

– Pani doktor?

Podniosła głowę, zdając sobie sprawę, że wpatrywała się w ścianę przed sobą, otępiała ze zmęczenia i bólu schowanego gdzieś tam w duszy. Straciła dwie siostry. Rodzoną i tą nową, dopiero poznawaną, ale równie bliską przez swój naukowy zmysł, zawadiacki sposób bycia i dziecięcą szczerość.

– Słucham?

– Em, to są wyniki... Sashy Lijowicz. Badań, które zleciła pani wczoraj rano... – Jej asystentka podała jej komunikator, na którym wyświetlała się morfologia i badanie moczu Rosjanki.

– To chyba żart. – Lucky podniosła głowę, a urządzenie wypadło jej z rąk. Zaczęła się trząść. Poczuła, jak kolana jej miękną. Świat zawirował dookoła, podłoga zafalowała jak może, a ściany odgięły się pod jakąś nieznaną siłą. Poczuła, że woda, którą dopiero co wypiła, podchodzi jej gardła. Oparła się ciężko o blat stołu.

– Pani doktor! – Młoda dziewczyna złapała ją pod ramię, próbując pomóc. Zaczęła wołać o pomoc i zbiegli się pielęgniarze. Wszyscy wyciągali do niej ręce, proponując wodę, wachlując kartkami i próbując ją położyć z nogami w górze. Nie miała ochoty na wodę, ledwo była w stanie zrozumieć, co do niej mówią, wciąż analizując, co właściwie zaszło na wyspie. Czy Sasha...?

– Zabieraj mi to! – warknęła na jakiegoś gówniarza, który podetknął jej pod nos sole otrzeźwiające. O dziwo podziałały.

Odepchnęła wszystkich i zgarnęła z ziemi nieszczęsny komunikator. Przeczytała jeszcze raz wszystkie wyświetlane dane. Nie mogła się mylić.

– To pewne? – zapytała, odwracając się do zaskoczonej asystentki, przerywając jej perorowanie. Dziewczyna próbowała ją zmusić, by chociaż usiadła.

– Nawet jeśli uryna by się nie zgadzała, morfologia mówi wszystko – odpowiedziała wreszcie Inez.

Louisa kiwnęła głową i odwracając się na pięcie, ruszyła w stronę wyjścia. Zignorowała zaaferowanych ludzi, którzy próbowali przywrócić ją do porządku. Wyszła na korytarz i ruszyła do windy. Potem przeszła cały zamek, który nareszcie zasnął po akcji Korpusu i dotarła na szczyt Południowej Wieży, gdzie mieszkał dowódca formacji.

Nie kwapiła się zapukać, ani się zapowiedzieć. Po prostu otworzyła drzwi.

Pułkownik Wesler siedział na łóżku, ściskając w rękach jakieś łańcuszki. Wciąż nie przebrał się z zakrwawionych ubrań. Twarz miał umazaną zakrzepnięta posoką i sadzą. Nie dał sobie jeszcze oczyścić drobnych ran na twarzy. Pod lewym okiem robił mu się siniak.

Doktor Lucky zamurowało.

Ten potężnie zbudowany mężczyzna, niezastąpiony dowódca i prawdziwy bohater miał miękkie spojrzenie, kiedy wreszcie niebieskie oczy podniosły się na nią. Wyglądał jak mały chłopiec zaklęty w ciele dorosłego człowieka, w dodatku zbyt zagubiony, by prosić o pomoc.

Korpus ZbawicielaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz