Rozdział 7

559 54 5
                                    

Widzę ogień. Ogień który trawi wszystko co wejdzie mu w drogę. Ogień tak gorący, który pozostawia krwiste ślady na moim drobnym ciele. Belki które spadają mi na głowę, ściany które opadają z głośnym sykiem trawiących je płomieni. Mojego ojca leżącego na biurku w swoim gabinecie, krew spływającą na podłogę i ciało do połowy spalone. Moją matkę leżącą na schodach skąpaną we własnej krwi. Musiałem biec dalej nie zważając na wszystko, przeskoczyłem przez martwe ciało matki i biegłem dalej po schodach które stały w płomieniach. U podnóży drzwi leżał mój martwy pies, nóż wbity w jego klatkę piersiową, kałużę krwi plamiącą moje bose stopy, widziałem to wszystko. Słyszałem krzyki, błagania o pomoc, szlochy, ale nikt im nie pomógł. Wydostałem się z domu, opadając ciężkim ciałem na czarną od sadzy trawę. Widziałem ludzi robiących zdjęcia, szepczących między sobą i śmiejących się psychopatycznie. Widziałem ich wszystkich, pamiętam ich twarze. Nikt im nie pomógł. Nikt nie pomógł mi. Nikt nie pomógł mojej rodzinie która paliła się żywcem ! 

                                                              .  .  . 

- Panie Miyazawa. - Ze snu wyrwał mnie ciepły głos. Niechętnie otworzyłem zaspane powieki, by zobaczyć sterczącego nad moim ciałem Yuji-ego. - Nic panu nie jest ? - Zapytał niepewny czy aby na pewno mu wolno. 

- Nie, nic mi nie jest. - Posłałem mu ciepły uśmiech i usiadłem na łóżku. Po moim ciele spływał pot a kołdra pod którą spałem była mokra. Dlaczego akurat teraz przypomniałem sobie o tym zdarzeniu ? To była jedyna rzecz o której chciałem zapomnieć na zawszę, ale przez te dziecko znowu pamiętałem... Próbowałem uspokoić moje walące serce i przyśpieszony puls. Kątem oka dostrzegłem że Yuji uważnie mi się przygląda siedząć naprzeciwko mnie. 

- O co chodzi ? - Spytałem. Po jego minie wiedziałem, że chce się czegoś dowiedzieć. 

- Panie Miyazawa... - Przerwał wypowiedź i spuścił wzrok. Był zakłopotany co było strasznie urocze. 

- Tak ? - Ponaglałem uśmiechając się do niego zachęcająco. - Wiesz Yuj... nie zwracaj na mnie uwagi i nie przejmuj się takimi bzdurami. Bo zdecydowanie bardziej wolę tą pewność siebie malującą się w twoich oczach niż jej brak.

Spojrzał na mnie zaszokowany a na jego twarzy pojawił się lekki rumieniec. Tak wiem Yuji pierwszy raz odpieprzyłem taką wypowiedź. Chyba zaczyna mi odpieprzać. 

- Kim byli ci ludzie o których pan mówił przez sen ? - Wymamrotał pod nosem. 

- Ludźmi którzy doprowadzili do śmierci mojej rodziny. - Odpowiedziałem z rozbawieniem w głosie. Taka była prawda, to wydarzenie było ich winą, to oni podpalili mój dom, to oni zamordowali moją matkę, ojca i psa. Ale mnie oszczędzili. Tylko z jakiego powodu ? 

- Dlaczego ? - Dociekał. 

- Kto wie. - Powiedziałem bardziej do siebie niż do niego i przeczesałem ręką rozczochrane brązowe włosy. - A ty ?

- A ja co ? - Spytał dziwnie zaskoczony moim pytaniem.

- Masz rodzinę ? - Między nami zapadła głucha cisza, którą dopiero po chwili przerwał westchnięciem. 

- Nie, nie mam - Wymamrotał. - Nigdy ich nie znałem. - Dodał uśmiechając się pod nosem. 

- Przykro mi. - Posłałem mu współczujący uśmiech. Widziałem, że coś go boli, ale nie byłem pewny czy aby na pewno chodzi o brak rodziny. 

- Panie Miyazawa, mogę wiedzieć kiedy doszło do tej katastrofy ? -Zapytał nagle. 

Ciekawe czemu aż tak cię to interesuje...

Lalkarz - Oznaczony ♥Where stories live. Discover now