J E D E N / いち

2.3K 200 219
                                    


Tik-tak. Tik-tak.

Krew rozprysła, a widok karmazynowych wstęg wypalił mu oczy. Ciecz utworzyła osobliwe wzory na jego skórze, komponując się wręcz idealnie z bladą cerą. Wyglądał jak męska wersja Królewny Śnieżki; nawet włosy miał czarne jak heban. Zamiast jednak wpaść w głęboki, przyjemny sen, trafił do krainy koszmarów.

Przez jego ciało przeszedł obezwładniający ból. Niszczycielski wewnętrzny ogień nie chciał zgasnąć i, rozprzestrzeniając się jeszcze bardziej, płynął razem z krwią do głównego narządu. Poczuł, jak jego serce zostaje roztrzaskane na malutkie kawałeczki, a następnie zdeptane i spopielone.

Upadł głucho na ziemię. Dłonie drżały mu przeraźliwie. Umysł tonął w chaosie. Był jak bezwolna marionetka, którą coś zaczęło wypełniać. Podchodzić do gardła. Dusić. Zaraz miało rozsadzić mu płuca.

Łzy pojawiły się zupełnie nieproszone, dodając jego twarzy udręki.

Tik-tak. Tik-tak.

Powtarzający się dźwięk tykania wwiercał się w jego uszy, odmierzając czas pozostały do wybudzenia. Wiedział, że tkwił w eterycznym świecie wykreowanym przez swój umysł, przeżywając najstraszniejsze wspomnienie, jakie posiadał. Pragnął się obudzić równie mocno, co tamtego feralnego dnia, ale jawa była dla niego tak samo bezlitosna, jak rzeczywistość.

Krwawe zawiłe wzory pozostawione przez opony samochodu, który chwilę później wjechał do rzeki, prowadziły do ciała leżącego na brunatnoczerwonej trawie. Przy odrobinie wyobraźni wydawać by się mogło, że była to nić przeznaczenia łącząca jego przybraną siostrę ze śmiercią. Wymagałoby to jednak zaakceptowania skutków niefortunnego wypadku, a on nie potrafił tego uczynić.

Nagle otoczenie zawirowało. Przez chwilę myślał, że los postanowił zakpić z niego doszczętnie i kolejny niezrównoważony kierowca znalazł się w pobliżu. Nie miałby nic przeciwko, gdyby ktoś postanowił wymazać jego istnienie, zniszczyć ciało i unicestwić duszę. Wtedy świat stałby się piękniejszym miejscem. Znacznie piękniejszym.

Tik-tak. Tik-tak.

Metaliczna woń wymieszana z perfumami o zapachu jaśminu sprawiła, że skręciło go w żołądku. Oddychanie zaczęło mu ciążyć, podobnie jak patrzenie na zwłoki okrutnie i niesprawiedliwie uśmierconej siostry. Próbował sobie wmówić, że to nie ona leżała w kałuży krwi. Przecież jeszcze chwilę temu z nim rozmawiała i była ucieleśnieniem życia. Kwintesencją światła. Odłamkiem spadającej gwiazdy. Najpiękniejszym diamentem spośród kamieni szlachetnych. To coś na ziemi nie mogło nią być.

Tik-tak. Tik-tak.

Przyglądał się zastygłej w bezruchu klatce piersiowej i zaciskając zęby, wyciągnął do przodu dłoń, zamykając delikatnie jej powieki. Oszalałby do reszty, gdyby przyglądał się dłużej martwym oczom, wyglądającym dziwnie obco bez figlarnego błysku i dobrotliwego ciepła, jakie widział w jej tęczówkach przez szesnaście lat.

Użycie formy przeszłej względem jej osoby zniesmaczyło go bardziej niż widok zmasakrowanego ciała. Przełknął gulę żółci i krzyknął na całe gardło. Wrzask przesycony gorzką rozpaczą rozsadzał mu bębenki, dopóki groteskowa sceneria nie utonęła w mroku.

Tik-tak. Tik-tak.

Otworzył oczy i – w odruchu bezwarunkowym – zrzucił budzik ze stolika nocnego, który zniósł upadek z cichym stukotem i dalej rytmicznie tykał. Chłopak przetarł dłonią zaspaną twarz, odgarniając włosy do tyłu. Z jego ust wydobyło się tak głębokie westchnienie, jakby wstrzymywał oddech przez całą noc. Śmierć we śnie byłaby dla niego zbawieniem, gdyby zapomniał o obecności osoby znającej prawdziwy powód doskwierającego mu bólu i posiadającej wiedzę o rzeczach wykraczających poza granice ludzkich możliwości.

【Oczy, które mówią】Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz