chapter 25

354 50 14
                                    

był wieczór, gdy luke wracał do swojego, oczywiście pustego domu.
nie zauważył, gdy godziny leciały i trwały niczym zwykłe minuty.
zbyt dobrze rozmawiało mu się z michaelem, a jeszcze lepiej z jego własną matką, z którą znalazł wspólny język. chociaż tak bardzo bał się tego spotkania, wypadło ono nawet jeszcze lepiej niż mógłby sobie to wyobrazić.

w czasie drogi poczuł jak jego telefon wibruje dwa razy i cichnie.
wyjął urządzenie z kieszeni i odblokował je.

michael clifford:

dziękuję za dzisiaj, mama jest tobą zachwycona

pierwsza wiadomość sprawiła, że po całym jego ciele rozeszło się dziwnie przyjemne ciepło, którego logicznie nie umiał wytłumaczyć.
cieszył się, że w końcu ktoś uważa go za ciekawego człowieka. bardz rzadko spotykał się z komplementami w swoją stronę, dużo częściej były to kpiny i różnego rodzaju wyzwiska. dlatego wiadomość od michaela wywołała u niego szeroki uśmiech na twarzy.
jednak druga widomość spowodowała, że jego uśmiech zbladł, a w żołądku powstał nieprzyjemny ścisk.

nieznany:

myślisz, że zadając się z cliffordem staniesz się kimś? jesteś jeszcze bardziej żałosny niż mówią. rzygam, gdy na ciebie patrzę, śmieciu. jesteś nikim, zerem i popychadłem. nawet clifford tego nie zmieni.

luke był przyzywczajony do takiego traktowania, ale zawsze takie docinki go bolały. wtedy uświadamiał sobie, że jest jednak bezwartościowym śmieciem, który nie potrafi nic zrobić dobrze i nie zasługuje na uwagę nikogo.
wchodząc do domu po jego policzkach zaczęły swobodnie płynąć łzy, ale równie szybko przetarł wilgotne oczy.
nie chciał płakać.
nie chciał pokazywać samemu sobie, że jest słabym i bezbronnym dzieckiem, które tak naprawdę potrzebuje tylko chwili uwagi i odrobiny miłości, by poczuć się choć lekko docenionym.
może osoba, która do niego napisała miała rację, że nawet michael nie jest w stanie go zmienić? że zawsze już będzie zerem i popychadłem?
gdy wszedł do swojego pokoju, rzucił się całym ciałem na łóżko i zapłakał głośno.
czuł, że jest słaby i zawsze taki będzie.
z każdą chwilą cichy szloch zamieniał się w prawdziwe wycie.
luke zwinął się, przytrzymując swoje kolana ramionami i płakał.
nie pamiętał kiedy ostatni raz zdarzyło mu się mieć coś na kształt załamania.
zazwyczaj radził sobie z tymi durnymi komentarzami ze strony ludzi ze szkoły, ale czasami dopadał go iście depresyjny humor.
miał dość i liczył, że w którymś momencie wszystko się zmieni i z frajera hemmingsa stanie się kimś więcej. marzył o tym, ale wiedział, że sam nie da sobie z tym rady.
musiał znaleźć sobie kogoś, kto pomoże mu wydostać się poza ramy frajerstwa.

luke zaśmiał przez łzy na nowe słowo, które stworzył w swojej głowie.
podniósł się do siadu i wytarł mokre policzki. musiał wziąć się w końcu w garść.
nie mógł wiecznie grać fajtłapy, chociaż czasami mu się to podobało.
jednak widząc wszędzie panujące podziały nadal chciał być inny i wychodzący poza standardy.
chyba zaczynał gubić się w tym co czuje i myśli.
luke był dziwny, wiedział to, ale nadal cholernie mu się to podobało.

— nie jesteś żadnym frajerem, hemmings. wiesz to.

blondyn podniósł się i skierował do łazienki, by obmyć opuchniętą twarz.
patrząc w lustro widział żałosny obraz jakiegoś gościa, który mimo prób nadal był w tym samym miejscu i nie widać było perspektyw na żadną zmianę.
w ciągu kilku chwil luke zdecydował się na radykalny krok. biegiem rzucił się do swojego pokoju i w amoku zaczął szukać telefonu, który w czasie jego małego załamania znalazł się pod łóżkiem.
szybko wystukał wiadomość i w zniecierpliwieniu czekał na odpowiedź, która zdawała się nie nadchodzić godzinami.

z każdym kolejnym momentem luke zaczynał czuć, że jego pomysł być może jest zbyt szalony i dziwny, ale wiedział, że z tą jedną odpowiednią osobą wszystko stawało się nadzwyczaj normalne i dobre.













{...}

a może jakiś maratonik by zrobić?

teenage dirtbagWhere stories live. Discover now