vi. night train to lisbon.

548 103 5
                                    

─ Od razu znajdujemy hotel i bierzemy prysznic ─ mówię, kręcąc się na (o dziwo) wygodnym fotelu.
─ Bierzemy prysznic ─ powtarza nieco zamyślony, przyglądając mi się z uwagą ─ razem?
─ Oszalałeś? ─ pytam, wybuchając tym samym niekontrolowanym śmiechem.
─ No ale co w tym dziwnego? Wyszłaś za mnie, musisz spełniać moje fantazje.
─ Ależ skąd ─ odpowiadam rozbawiona.
Od przeszło dwóch godzin znajdujemy się już w pociągu, który mknie z dworca głównego w Porto do Lizbony i szczerze mówiąc mam już dość tutejszych linii kolejowych. Wiem, że czeka nas pojutrze podróż do Barcelony, ale mam nadzieję, że uda mi się przekonać Michaela na lot samolotem. Potem wcale nie będzie łatwiej.
─ To jest dopiero podróż życia ─ mówi, przeczesując palcami włosy, które rozwiał mu wiatr, dochodzący przez otwarte do połowy okienko. Przyglądam mu się z uwagą i oboje milczymy. Ma rację.
Decyzja o wyjeździe tego typu była słuszna, to podróż naszego życia.
─ Wiesz, Michaelu Gordonie... Bardzo się cieszę, że cię poznałam ─ mówię, gdy dostrzegam, że i on mi się przygląda.
─ A nie, że za mnie wyszłaś?
─ Może trochę ─ dodaję, wskazując na palcach niewielką odległość.

Lizbona budzi we mnie jeszcze więcej pozytywnych odczuć niż Porto. Kiedy docieramy na miejsce jest co prawda noc, ale już mi się podoba. Wiem, że za dnia jest jeszcze piękniejsza, ale jestem naprawdę pod zachwytem.
─ Rano kupujemy bilet na tramwaj 28 ─ mówi podekscytowany ─ przepraszam. Ty kupujesz, po hiszpańsku.
─ Spadaj ─ dźgam go w bok gdy wchodzimy do pierwszego lepszego hotelu. Nie przywiązujemy wagi do standardu.
Czym taniej tu, tym więcej pieniędzy zostaje na podróż do następnego państwa. Tym bardziej, że naprawdę spędzamy w hotelach średnio kilka godzin na spaniu, by nabrać sił. A przynajmniej mamy taki zamiar.
─ Honey Jones ─ zaczyna oficjalnie i przepuszcza mnie w drzwiach.
─ Chyba Clifford ─ mówię a mężczyzna uderza się otwartą dłonią w czoło.
─ Honey Clifford, a więc taki jest plan. Śpimy do czwartej i idziemy na lizbońską imperzę, podegustować portugalskiego jedzenia ─ oświadcza. Kiwam głową niechętnie.
─ Michaelu Gordonie, wstajemy o piątej i jemy portugalskie śniadanie o wschodzie słońca. A potem jedziemy tramwajem 28 ─ mówię a on klaszcze w dłonie.
─ Skąd ja wziąłem tak mądrą żonę ─ dodaje, uśmiechając się pod nosem i obejmuje mnie ramieniem.
─ Nowożeńcy? ─ pyta płynnym angielskim recepcjonistka. Kiwamy głowami a ona uśmiecha się jeszcze szerzej. ─ To od razu widać. Mamy specjalną ofertę.
─ Gdzie można zjeść portugalskie śniadanie o wschodzie słońca? ─ pyta w końcu Michael. Śmieję się pod nosem, wtulając w jego bok.
─ Ma pan mapę?

─ To co, wspólny prysznic?
─ Spadaj ─ mamroczę i rzucam w niego poduszką. Śmieje się i sięga do swojej walizki po ręcznik. Chwilę potem odrzuca poduszkę z powrotem na łóżko, gdzie leżę.
─ Ale obiecałaś ─ wydyma dolną wargę i zabiera także resztę rzeczy.
─ Idź już ─ macham ręką a Clifford zrezygnowany znika w łazience.
Wyjmuję więc telefon i widząc, że mam zaledwie tzy procent baterii wstaję z łóżka i szukam w plecaku ładowarki. Podłączam telefon. Po jakiś dziesięciu minutach odłączam i wybieram jeden z numerów. Pierwsza w nocy jest idealną porą na to, by zadzwonić do Any.
Kobieta odbiera po zaledwie dwóch sygnałach a ja wychodzę na korytarz, ponieważ tym razem, w naszym standardzie nie zmieścił się balkon. Wyglądam przez okno na końcu korytarza i wsłuchuję się w jej głos.
─ Boże Honey! Jak się macie? Dotarliście cało?
─ Cześć, Ana. Jest naprawdę świetnie. Jesteśmy aktualnie w Lizbonie. Od dwóch godzin. Jechaliśmy pociągiem z Porto, ale jest naprawdę... Nie potrafię nawet ubrać tego w słowa ─ mówię cicho i przykładam dłoń do policzka.
─ A jak tam Michael?
─ Także super. Czuję, jakbym go znała od lat. Nigdy nie spotkałam takiej osoby. Rozumiemy się bez słów. Przedwczoraj wieczorem wyrzuciliśmy obrączki na moście w Porto, uwierzysz? ─ mówię, czując ogarniające mnie podekscytowanie. Zdecydowanie będzie o czym opowiadać.
─ Na ile zostajecie w Lizbonie? Pamiętaj o magnesach dla mnie! ─ śmieje się a gdy słyszę czyjeś mruczenie sama zaczynam się śmiać.
─ Pozdrów Sterlinga! Pamiętam o magnesach. Dziś mamy w planach śniadanie o wschodzie słońca i zwoedzanie. A potem ruszamy do Barcelony.
─ Nie masz pojęcia jak ci zazdroszczę ─ mamrocze a potem opowiada mi co słychać u nich. Wsłuchuję się w jej głos dopóki ktoś nie owija swoich rąk wokół moich bioder.
─ Już się bałem, że uciekłaś. Chodź spać ─ mamrocze mi do ucha i opiera podbródek na moim ramieniu. Żegnam się z Aną i wracam do pokoju. Ponieważ brałam prysznic wcześniej idę prosto do łóżka i od razu zasypiam. Budzę się dopiero, gdy dzwoni budzik. Michael ani drgnie, więc szturcham jego ramię.
─ Wstawaj śpiochu, czas na śniadanie ─ mamroczę a on, wciąż mając zamknięte oczy uśmiecha się od ucha do ucha.
I tak zaczyna się nasz dzień w Lizbonie.
Jemy śniadanie w małej, portugalskiej knajpce portugalskie śniadanie, które niczym nie różni się od innych śniadań i podziwiamy słońce, które zaczyna górować nad Lizboną. Potem kupuję, za pomocą języka francuskiego bilety na tramwaj 28 i robimy masę zdjęć. Nagrywam też filmik, który wysyłam Anaelle. W końcu dojeżdżamy do centrum, gdzie pijemy zwyczajną kawę i wyruszamy w stronę oceanarium, w którym spędzamy kolejne godziny świetnie się bawiąc. Mimo to postanawiamy wyjechać z samego rana.
Michael decyuduje się więc wypożyczyć auto i przejechać wybrzeżem Hiszpanii aż do Barcelony.
I tak właśnie robimy. W staromodnym kabriolecie. Ja z apaszką, niczym dama z filmów i mój zielonowłosy, szalony kompan, który obiecał mi taniec na placu w Barcelonie.
I wtedy wiem, że to wszystko zdecydowanie było tego warte.



Dziś krócej, ale spróbuję dodać do końca dnia Barcelonę!

{ widowers } • clifford.Where stories live. Discover now