xiv. evening in dublin.

228 23 1
                                    

─ Na tę chwilę mam dość wizyt w muzeum ─ mamrocze Michael, sunąc palcem po ekranie telefonu. Od godziny siedzimy w pokoju hotelowym, bo jest zbyt wcześnie, aby ruszyć na wycieczkę po irlandzkich pubach oraz odwiedzić słynną dzielnicę Temple Bar. W końcu nawet my wiemy, że życie w Dublinie pomimo zapewnień przewodników rozpoczyna się po godzinie dziewiętnastej.
─ A co jeśli powiedziałabym ci, że to muzeum whisky? ─ kładę głowę na jego ramieniu, a mężczyzna uśmiecha się pod nosem i nawet nie stara się tego ukryć.
─ Wtedy odpowiedziałbym, że już dawno powinnaś mieć dla nas bilety ─ oboje się śmiejemy, a ja przyglądam mu się dokładniej. Jego włosy nie są już zielone i nie wyglądają jak splątane wodorosty. Oboje byliśmy u fryzjera tutaj, w Dublinie i obydwoje wyglądamy dziś odrobinę inaczej. On ma odżywione blond włosy, ja zaś nieco krótsze i różowe. Prawdę mówiąc nie chciałam ich farbować, ale Mike miał rację. To był najwyższy czas na zmiany, a wiadomo, że zmiany najtrudniej zacząć od siebie. I od włosów, ale ja dzisiaj stawiłam temu czoła.
─ Zabookowałem nam transport na jutro ─ oznajmia, gasząc ekran urządzenia.
─ Zatem Bruksela?
─ Nie wspomniałem o samolocie ─ odpowiada, wstając z łóżka. Moja głowa opada bezwładnie na poduszkę, tracąc podparcie, ale unoszę ją chwilę później, by złapać pozostawiony przez niego telefon. Odblokowuję ekran i patrzę na stronę, którą pozostawił otwartą.
─ Ford mustang. Dokąd jedziemy?
─ Do Irlandii Północnej ─ oznajmia krótko i podchodzi do okna, tkwiąc przez dłuższą chwilę w bezruchu.
─ Mój organizm nie zniesie więcej alkoholu ─ mówię ze śmiechem, wyszukując w internecie wiadomości na temat Belfastu, ale Michael zabiera mi telefon z rąk.
─ Kto tu mówi o Belfaście. Jedziemy do Ballintoy ─ mamrocze, stukając w ekran, a gdy oddaje mi telefon patrzę na niego jak zahipnotyzowana. Od czasu do czasu spoglądam tylko na zdjęcie, które mi pokazał. ─ Szykuj leginsy, Jones. Czeka nas trochę ruchu. Trzeba spalić ten alkohol.
Śmieję się, obserwując go jak chodzi po pokoju hotelowym. Do twarzy mu w blondzie. Mogłabym się przyzwyczaić do tej wersji Michaela Clifforda. Szybko jednak moje myśli zajmują inne rzeczy, a mianowicie zastanawiam się nad dwoma rzeczami. Na samym początku nad tym dlaczego Crystal go zdradzała. Michael z całą pewnością jest tym typem człowieka, z którym nie można się nudzić. Choć udaje, że nie, to wiem, że jest nieuleczalnym romantykiem. Dba o mnie. I to wcale nie dlatego, że Sterling mu pogroził przed naszym wylotem. Po prostu taki jest. To sprowadza mnie do drugiego tematu, do rozmyślań odnośnie tego jak to się stało, że zaczął mnie do siebie przyciągać. Doskonale pamiętam nasze pierwsze spotkanie pod domem pogrzebowym. Nigdy nie powiedziałabym, że jest w moim typie i z całą pewnością nigdy bym się z nim nie umówiła, ale teraz wszystko wygląda inaczej. Zwłaszcza po tamtym wieczorze w Paryżu. Jeśli miał on jakiekolwiek znaczenie.
Michael ubiera buty i rzuca w moim kierunku kurtką jeansową. To sprowadza mnie na ziemię.
─ To będzie pasowało. Czekam w holu ─ mówi, puszczając oczko.
Przez chwilę spoglądam na kurtkę, a potem podnoszę się i staję przed lustrem. Biała koszulka na krótki rękaw z kieszonką i krótkie, czarne spodnie. Kurtka wszystko dopełnia, tak jak wspomniał. Przeczesuję palcami włosy i postanawiam sięgnąć po eyeliner oraz martensy. Dawno tego nie robiłam, ale daję radę. A potem jest dokładnie tak, jak oczekiwał tego Michael.
Czuję się tak jak w liceum. Zanim poznałam Dixona Jonesa.

Temple Bar jest przepełnione ludźmi, mimo że nie świętuje się dziś dnia świętego Patryka. I  prawdopodobnie tak to po prostu wygląda na codzień. Zamawimy z Michaelem po małym kuflu zielonego, irlandzkiego piwa i siadamy w kącie. Clifford unosi telefon i robi zdjęcie. Orientuje się za późno. Dokładnie wtedy, gdy macha urządzeniem, na ekranie którego widnieje moja twarz.
─ Bardzo zabawne, usuń to ─ mamroczę, ale kilka razy suwa palcem i ponownie macha telefonem. Tym razem moja twarz znajduje się na jego tapecie.
─ Bardzo ładnie, Honey ─ mówi nie mogąc pohamować śmiechu. Wyszłam tragicznie i teraz widzę to wyraźnie.
─ Michael ─ jęczę, wyciągając dłoń w kierunku komórki, ale on cofa  rękę w tył.
─ Od kiedy jesteś taka sztywna ─ unosi brwi ku górze.
Ma rację. Uśmiecham się pod nosem.
─ Powinnam ustawić twoje zdjęcie? To które zrobiłam ci jak spałeś? Z otwartą buzią? Poczekaj, zaraz znajdę ─ tym razem to ja unoszę brwi i udaję, że szukam czegoś w galerii.
─ Blefujesz, Jones.
─ Sprawdź mnie, Clifford ─ mówię, patrząc mu prosto w oczy. Przez moment się nie ruszamy. Wpatruję się w niego, a on we mnie. Aż nie podchodzi kelner, stawiając pomiędzy nami miskę z precelkami. Cholera.
Michael siada wygodnie na kanapie i przeciąga się, obserwując coś przez okno.
─ Mógłbym pokochać Dublin ─ mówi. Kiwam głową ze zrozumieniem.
─ Nadal myślisz o przeprowadzce? ─ pytam cicho. Kiwa głową, potwierdzając.
─ Ale nie do Waszyngtonu. Chciałbym zamieszkać w Europie. Być może we Włoszech albo w Holandii. Kocham te państwa ─ mówi pod nosem.
─ Trochę daleko od Norwood.
─ Nic mnie tam nie trzyma.
─ Co z zatruwaniem wiecznego spokoju naszych małżonków? Obietnica obietnicą ─ mówię bez sensu, ale Michael mimo to się śmieje.
─ No tak. Zatem muszę jeszcze raz rozważyć za i przeciw ─ wyznaje, upijając spory łyk piwa.
─ Drodzy państwo, zaczynamy karaoke ─ krzyczy mężczyzna w białej koszuli. Gdy odwracam wzrok widzę już uśmiech, goszczący na twarzy mojego towarzysza. Już wiem, że to niemal zawsze wróży coś szalonego, niepoważnego, wręcz głupiego. Ale właśnie na ten uśmiech czekałam cały dzień. Michael nie traci czasu. Ciągnie mnie za rękę w kierunku baru, gdzie pijemy szybkiego shota. Nim się orientuję stoimy już na małej scenie, śpiewając jedną z popularnych piosenek. Beznadziejnie popularnych. Clifford wybiera bowiem Britney Spears i oops i did it again. Po dopiciu piwa wracamy i wtedy łaskawie pozwala mi wybrać. Widzę, że świetnie się bawi udając Freddie'go Mercury'ego z Queen. A ja tak po prostu nie mogę oderwać wzroku.
W rozwichrzonych włosach i hawajskiej koszuli narzuconej na czarny tshirt.
Oto mężczyzna, który mnie wybawił.
Mężczyzna, dzięki któremu żyję.

{ widowers } • clifford.Where stories live. Discover now