xii. stay in london, forever.

368 70 2
                                    

Rejs o wschodzie słońca poprzez kanał La Manche dodał mi sił i obudził zdecydowanie lepiej niż ta pierwszorzędna kawa w Barcelonie.
Na początku to Bruksela zajmowała pierwsze miejsce, jeszcze przed Londynem, w którym nawiasem mówiąc oboje już byliśmy wcześniej. Mimo to postanowiliśmy się nie cofać ani nie skreślać tej pozycji i zwiedzić stolicę Anglii jeszcze przed stolicą Belgii.
─ Przysięgam, że jeśli dostanę herbatę z mlekiem puszczę pawia ─ mówi o pół tonu Ciszej, by nie obudzić pasażerów z tyłu.
─ Ja bez tego to zrobię ─ odpowiadam, spoglądając na zegarek. Do samego Londynu udało nam się złapać autobus, w którym spędzamy trochę czasu zanim kierowca pozostawia nas na pastwę losu na dworcu. Hotelu szukamy przez następne pół godziny, ale gdy w końcu go znajdujemy decydujemy się przespać na kilka godzin.
Budzę się około szesnastej i biorę prysznic w zimnej, miękkiej, angielskiej wodzie. Śpiewam pod nosem piosenkę, którą podsłyszałam w radio i zastanawiam się czy przedwczorajszy dzień a raczej noc w Paryżu miała jakiekolwiek znaczenie, jakikolwiek sens. Z transu budzi mnie hałas i przekleństwa z ust Clifforda. Owijam się ręcznikiem i formuję turban z tego na głowie. Uchylam drzwi a widząc Michaela na podłodzie chichoczę pod nosem.
─ Miałem straszy sen, okej? Goniły mnie pszczoły. Wyglądały jak Britney Spears i do tego śledziła mnie Shakira, śpiewając... I wtedy spadłem z urwiska ─ mówi z przejęciem.
─ Cholera, a ja co noc śnię tylko o romansie z Martinem Garrixem, choć jest dla mnie za młody ─ mamroczę, a Clifford śmieje się pod nosem i w mgnieniu oka podnosi z ziemi.
─ To boli ─ mówi w końcu i kładzie dłoń na swojej odsłoniętej klatce piersiowej. ─ Jakaś część mnie miała nadzieję, że śnisz o mnie.
─ W ostateczności mogłabym. Kim chciałbyś być? Astronautą, mięśniakiem, twardzielem? ─ pytam rozbawiona, gdy sięga po świeżą koszulkę z walizki.
─ No nie wiem, w ostateczności moglibyśmy wyruszuć w jakąś szaloną podróż po Europie. I o, uśmierć we śnie moją żonę ─ mówi, na co odpowiadam śmiechem.
─ Załatwione.
─ Ubierz się, bo ten widok będę odtwarzał przed zaśnięciem przez najbliższe dwa tygodnie ─ mamrocze, więc posłusznie zamykam drzwi od łazienki i pozostawiam go samego. Kiedy wracam do środka spoglądam w zaparowane lusterko i przecieram je dłonią, wpatrując w swoje odbicie. Wcześniej nie myślałam o nim aż tyle. Nie był osobą, o której myślałam przed tym jak zasnęłam, czy zaraz po przebudzeniu. Nawet jeśli towarzyszył mi dwadzieścia cztery godziny na dobę.
Ale teraz było odrobinę inaczej. Dziwniej.
Myślę też o Dixonie i Annie. I o Sterlingu, rodzicach, rodzicach Dixona... A raczej o jego matce, która była i jest niczym wrzód. Od mojego wylotu dzwoniła chyba z dwadzieścia razy, ale nie odbierałam, zwlekałam z oddzwonieniem do niej aby finalnie uznać, że już tego nie zrobię, ponieważ jest za późno. I wtedy słyszę głos Clifforda. Jestem pewna, że rozmawia przez telefon, bo mówi jakby sam do siebie i często waha się nad odpowiedzią.
W końcu ubieram bieliznę i zwiewną sukienkę. Czas oddać rzeczy do pralni i zadzwonić do siostry. Zdejmuję turban i rozczesując wilgotne kosmyki włosów wychodzę z łazienki. Michael jakby zamarł w bezruchu. Siedzi na łóżku w pozycji nazywanej popularnie "po turecku" i z telefonem przyciśniętym do ucha słucha tego, co ma mu do powiedzenia jego rozmówca.
─ Mam się dobrze, Honey o mnie dba. Nawet każe mi jeść fasolę. Okazuje się, że w Europie to popularny produkt, uwierzysz? Tak, zrobiłem kilka zdjęć. Tak, pokażę, tak zaproszę ją na święta ─ odpowiada niemalże jak automat, albo telemarleter. ─ Nie mamo, nie wymyśliłem jej.
Mamo. Więc rozmawia ze swoją mamą.
Nagle odwraca się w moim kierunku i macha ręką abym podeszła. Robię to i siadam tuż obok niego. Odsuwa telefon od ucha i klika coś na ekranie a następnie wysuwa dłoń przed siebie.
─ Widzisz? ─ pyta i dopiero wtedy orientuję się, że to wideo rozmowa. Macham kobiecie z ekranu a ona jedynie się uśmiecha.
─ Jaka ty jesteś ładna, a Mike nie chciał wysłać mi zdjęć z tobą! Na wszystkich jest sam, albo nie ma żadnego z was ─ skarży się, więc tylko nieśmiało się uśmiecham.
─ Uparcie twierdzi, że jest za gruba na zdjęcia. Ewentualnie za gorąca ─ tłumaczy jej syn, za co uderzam go w ramię.
─ Proszę go nie słuchać ─ odpowiadam a kobieta z ekranu przusuwa telefon bliżej siebie.
─ To bawcie się dobrze dzieciaki. Zadzwonię potem, pewnie chcecie pozwiedzać.
─ Miło było panią poznać pani Clifford ─ decyduję się wtrącić, więc kobieta nieznacznie bardziej się uśmiecha.
─ Ciebie też Honey, dużo o tobie słyszałam ostatnio.
─ Pa mamo ─ Michael przerywa jej wypowiedź, macha do niej i kończy rozmowę, naciskając czerwoną słuchawkę na ekranie zanim się oglądam.
Odkłada telefon, aby pięć sekund później schować go do kieszeni spodni i ostatecznie wysunąć dłoń w moim kierunku.
─ Umieram z głodu, Jones ─ mówi pod nosem, więc wstaję i zakładając w pospiechu buty, wychodzę za nim, gdy ciągnie mnie za dłoń.
─ Gdybyś był tak miły mówić mi Markley ─ odpowiadam, ale chłopak kręci przecząco głową. Ostatecznie wzdycha.
─ Nie sądzę, przywykłem do Honey Jones ─ dodaje, gdy schodzimy do restauracji
Tam jemy prawdopodobnie najlepsze burgery i równie dobre bataty. Mike decyduje się na piwo, więc spędzamy tam jeszcze kilka minut i dopiero potem idziemy na miasto. Robimy zdjęcia pod Big Benem, Parlamentem, London Eye, a nawet decydujemy się na przejażdżkę. Potem idziemy do muzeum Madame Tussauds. Pieszo, w towarzystwie wybitnych żartów Michaela przechodzimy przez ulicę Baker Street i zwiedzamy muzeum Sherlocka Holmesa. Z niego wracamy pięknym, czerownym autobusem, wprost pod pałac Buckingham. Potem jedziemy uroczą, czarną taksówką, oglądając nasze zdjęcia z rodziną królewską, Willem Smithem czy Beckhamami. A dzień... Pomimo wielu rzeczy zaliczam do trójki najlepszych.

{ widowers } • clifford.Where stories live. Discover now