Rozdział 3

9.9K 516 156
                                    

Helios

- Alfo, już prawie jesteśmy na miejscu- mówi Sylio, mój kierowca

Wow, brawo za spostrzegawczość. Tak jakbym nie widział tej ogromnej tablicy z napisem "Vissalium".

Kiwam mu głową na znak, że rozumiem. Gdyby nie był moim kuzynem, to już dawno bym go stąd wywalił. Wkurzają mnie tacy idioci. Niestety z racji tego, że jest on synem siostry mojego ojca, to nie mogę go wymienić. Cóż, przynajmniej jest najmniej gadatliwy ze swojego rodzeństwa.

Wjeżdżamy do miasta. Widzę zniszczone budynki i tłumy ludzi w łachmanach zmierzających na egzekucję. No tak, w końcu przecież nie na darmo jechałem tu przez ostatnie trzy dni. Tak w ogóle to dlaczego nie mogli zrobić tego powstania gdzieś indziej? Właściwie to nie powstania, a desperackiej próby przejęcia władzy. Kiedy oni się wreszcie nauczą, że z nami nie mają szans, a ich przeznaczeniem jest służenie nam. Ponoć kiedyś to ludzie rządzili światem, jednak ciężko w to uwierzyć. Bo jak takie słabe istoty jak oni mogły być panami świata?

Pamiętam, jak w dzieciństwie słuchałem opowieści o pierwszej wojnie wilkołaków z ludźmi. Chociaż do teraz nie do końca w nie wierzę. Najzabawniejsze była ta, w której ktoś mi wmawiał, że ówczesne wilkołaki bały się ujawnienia i wojny z ludźmi. Ale czego tu się bać? Przecież byliśmy (i dalej jesteśmy) o wiele potężniejsi od nich.

Już prawie zbliżamy się na rynek miejski, czyli do miejsca, gdzie odbędzie się egzekucja. Gdyby to odemnie zależało, to zleciłbym to komuś innemu. Jednak według mojego ojca "powinienem zaznaczyć wszystkim moją pozycję" jak to ładnie ujął. Za to ja uważam, że przyszłemu alfie nie przystoi branie udziału w takim wydarzeniu. Przecież to nawet nie było powstanie! W końcu jakie powstanie trwa tak krótko? Szkoda, że tak szybko się skończyło. Nie miałem nawet okazji, by trochę powalczyć z ludźmi. Szkoda. Mogłoby być zabawnie. A tak to jedyne, co mogę zrobić, to wykonać na nich wyroki. Przecież tym powinien zająć się jakiś beta albo gamma, a nie ja.

Gdyby to chociaż wydarzyło się w jakimś innym mieście, a nie na jakimś zadupiu znajdującym się jakieś kilka dni drogi od stolicy. Przecież to nawet nie jest miasto, tylko jakieś ogromne slumsy. Niestety ta miejscowość zajmuje dość duża powierzchnię, dlatego trochę czasu zajmuje przemieszczenie się z jednego miejsca do innego. Dlaczego nie mogli zrobić tego "powstania" na przykład w Kassellos? Byłoby ciekawiej, a poza tym to całkiem fajne miasto. I przede wszystkim nie jest tak ogromne jak to. Co prawda większość mieszkańców stanowią wilkołaki, więc byłoby to trudne, ale nie niemożliwe. Ale nie, najlepiej się zbuntować w jakiejś nic nieznaczącej dziurze. I potem ja muszę się tutaj specjalnie fatygować.

Dojeżdżamy już na miejsce egzekucji. Widzę już kamery i reporterów z jakiś mało znaczących telewizji. No cóż, zawsze to jednak jakiś rozgłos.

Wysiadam z pojazdu. Nagle wyczuwam najwspanialszy zapach na całym świecie. Zapach szyszek i sosny. To oznacza tylko jedno. Moja mate jest gdzieś w pobliżu. Ciekawe kim ona jest? Może jedną z reporterek, a może strażniczką więzienia? I ciekawe jaką ma pozycję w stadzie. Chociaż czy to jest ważne? Liczy się głównie to, że prawie ją znalazłem. Wreszcie. Ciekawi mnie kim ona jest. To chyba normalne, prawda?

Sylio szturcha mnie w ramię. Jak ten szczeniak śmie szturchać mnie, swojego alfę? Gdyby nie to, że gdzieś tutaj znajduje się moja mate, to już dawno bym go ukarał. Jednak po co psuć sobie tę chwilę i przy okazji zrazić do siebie własną mate? Gdyby nie obowiązki, to już bym jej szukał. Jednak najpierw muszę wykonać wyroki śmierci na "powstańcach". Niestety bycie alfą do czegoś zobowiązuje.

Na rynku jest już platforma z szubienicami. Ciekawe, jak one się tu wszystkie zmieściły? W końcu jest ich dosyć sporo. Przy każdej szubienicy stoją skazańcy, a obok nich po dwóch strażników. No tak, w końcu nie wiadomo, co takiemu może strzelić do głowy. Przecież nie mają już nic do stracenia. Jest też oczywiście mównica z mikrofonem. W końcu nie na darmo przybyli tu ci reporterzy. Czekają oni na moje przemówienie. Wchodzę na mównicę. Dobra, miejmy to już za sobą.

- Zebraliśmy się tu, by skazać te oto osoby za złamanie naszego wspaniałego prawa oraz za brutalne morderstwa naszych braci i sióstr- przemawiam, są to oczywiście standardowe rzeczy mówione przy takich okazjach. Bo po co mam wymyślać coś innego- Dzisiejszy dzień stanowi też ostrzeżenie dla innych, by nie szli tą drogą zła i zatracenia. Niestety nie możemy tolerować takich zachowań. A więc...

- NIEEE! BŁAGAM WAS NIE RÓBCIE TEGO!- ktoś nagle krzyczy z tłumu. Po chwili ta osoba podbiega do mnie. Jest to kobieta mająca około 50 lat.

-Błagam nie zabijajcie mojego dziecka!!! Tylko ono mi zostało na tym świecie! Błagam cię alfo!!!- drze się, jednak trochę ciszej

- Zabrać ją stąd- mówię do strażników znajdujących się dość blisko mnie- i ukarać za zakłócenie tak ważnego wydarzenia- dobra nawet ja w to nie wierzę, ale trzeba ją ukarać. W końcu raz takiej odpuścisz, a następnego dnia buntuje się przeciw tobie. Ojciec był jednak dla nich zbyt łaskawy.

Odwracam się do szubienic. Prawie wszyscy skazańcy mają spuszczone głowy. Prawie, bo jest jedna osoba w oddali wpatrująca się we mnie. Jest to jeden ze skazańców, a właściwie jedna, bo to dziewczyna. Patrzę jej w oczy. W najpiękniejsze oczy, jakie kiedykolwiek widziałem. Po moim ciele przebiegają iskry. Widzę właśnie najpiękniejszą istotę na świecie. Mam ochotę ją przytulić i nigdy nie wypuszczać z moich ramion. Jest taka piękna... Ej, chwileczkę. Czy to jest człowiek?

Mój kochany wroguWhere stories live. Discover now