Rozdział 11

6.2K 366 40
                                    

Abigail

Od przyjazdu minęło trochę czasu. Nie wiem, jak długo tutaj siedzę. Po tygodniu przestałam liczyć dni. Nie miało to większego sensu.

Każdy dzień wygląda tak samo. Budzę się na zimnej, betonowej podłodze. Przy kratach czeka na mnie porcelanowa miska wypełniona jakąś breją oraz półlitrowa butelka wody. Spożywam posiłek i tęsknię za papką z poprzedniego więzienia. Nie sądziłam, że można stworzyć coś gorszego w smaku. Życie jednak potrafi zaskakiwać. Wypijam napój, który smakiem próbuje dorównać posiłkowi. Nie mam pojęcia, co robią z tą wodą. O ile to jest woda.
Następnie przychodzi strażnik, zakłada mi kajdanki i prowadzi do sali "przesłuchań". Potem jestem przyczepiana do krzesła, będącego częściowo pokryte moją krwią. W  pomieszczeniu są też strażnicy, chyba w razie gdyby w obecnym stanie miała siły i chęci na ucieczkę.
W ciszy wyczekuję na przybycie kata. W międzyczasie napawam się widokiem kolejnych narzędzi mających mi zadać jak najwięcej bólu. Zastanawiam się, które i w jaki sposób zostaną dzisiaj użyte. Po pewnym czasie do pokoju wchodzi wysoki mężczyzna w średnim wieku z czarnymi włosami i ciemnymi oczami. Przeważnie na jego twarzy widuję obrzydliwy uśmieszek zwiastujący cierpienie. Od razu zaczyna "przesłuchanie". Po paru dniach zrozumiałam, że celem nie jest zdobycie informacji, a sprawienie mi jak największego bólu. Dla zachowania pozorów zadawane są pytania. Bez względu na odpowiedź, z każdym dniem moje ciało pokrywa coraz więcej ran i siniaków.
Za każdym razem jestem zaskakiwana. Mój kat jest mistrzem tortur. Wie, jak sprawić, bym maksymalnie cierpiała.
Najczęściej podczas katuszy myślę o moim życiu. Przypominam sobie każdy moment. Staram się skupić na czymkolwiek innym, niż na chwili obecnej. Nie jest to najprostszym zadaniem. Jak już wspomniałam, mężczyzna potrafi zadawać ból. Ostatnio moja skóra doznała bliskiego spotkania z metalowym prętem rozgrzanym do czerwoności.
Po męczarniach trwających według mnie wieczność, jestem opatrywana przez jakieś osoby. Chociaż to za wiele powiedziane. Po prostu dbają o to, bym za szybko nie umarła z powodu na przykład zakażenia. Następnie wracam do celi, gdzie moje ciało ma trochę czasu na odpoczynek. Mam tu tyle rozrywek co w izolatce. Normalnie ubaw po pachy.

Obecnie znajduję się w celi, minęło parę chwil od tortur. Jest to najnudniejszy, a zarazem najlepszy moment w ciągu mojego dnia. Aktualnie gapię się na szarą ścianę. W tle słyszę odgłosy rozmów oraz kroki. Nie jestem w stanie zrozumieć pojedynczych słów. Umysł pracuje na najniższych obrotach i nawet nie próbuje rejestrować słów. Dni, godziny, minuty, sekundy zlewają się w jednej moment, trwający jednocześnie wieczność i chwilę. Jakby czas uległ zaburzeniu. Jakbym znalazła się tutaj wczoraj jednocześnie będąc tu przez wieczność. Każda tortura zatapia się w odmętach świadomości niczym zły sen. Podświadomie próbuję przekonać samą siebie, że to tylko koszmar, z którego się obudziłam. Że to się nie powtórzy. Że moje ciało nie jest pokryte bliznami, ranami, siniakami. Że złe chwile minęły. Niestety będą jeszcze długo trwać. Nie mam siły o tym teraz myśleć. Powieki stają się coraz cięższe. Zmęczony organizm żąda odpoczynku. Umysł zawiązuje porozumienie z ciałem i poddaje się jego woli. Jedynie powieki stawiają opór, próbując podtrzymać mnie w stanie świadomości. Okazują się jednak za słabe i po chwili poddają się woli silniejszych.

Otwieram oczy. Według mnie minęło kilka sekund. Fakt, że leżę wtulona w zimną ścianę sugeruje, że upłynęło trochę więcej czasu. Szkoda, że nie mam zegarka. Albo chociaż okna w celi.
Ciało wnosi wniosek o jeszcze kilka godzin snu. W pełni wypoczęty umysł odmawia. W ramach protestu kończyny, mimo próśb i nawoływań, odmawiają wykonania jakiegokolwiek działania.

Przed twarzą znajduje się ręka pokryta siniakami i ranami. Jej częścią jest dłoń pozbawiona paznokci. Na ich miejscu znajdują się rany pokryte zakrzepniętą krwią. Nie jest to najprzyjemniejszy widok. Na samo wspomnienie momentu utraty osłony palca przez ciało przechodzi dreszcz.

Nie sądziłam, że przez tak długi okres czasu będę przeżywać konsekwencje powstania. Rozważyłam wiele alternatyw, z której najgorsza miała się dla mnie skończyć paroma miesiącami więzienia i śmiercią. Nie byłam psychicznie gotowa na dłuższy wyrok. W tym momencie powinnam być martwa. Z nieznanego mi powodu jednak wciąż oddycham, a powinnam być zżerana przez robale. I wciąż jestem krzywdzona. Z powodu powstania, które w najlepszym wypadku skończyłoby się po trzech miesiącach. Prawdę powiedziawszy, plan działania nie był do końca przemyślany. Właściwie to został stworzony w niecały miesiąc. Nie wiedzieliśmy też, co zrobić po zdobyciu miasta. Uznaliśmy, że coś się wymyśli w międzyczasie. To nie było rozsądne posunięcie.
Z powodu lekkomyślności skazałam się na mękę. Jestem totalną idiotką. Takich przedsięwzięć nie planuje się "na szybko". Powinniśmy to lepiej przemyśleć. Zwłaszcza, że z łatwością zostaliśmy pokonani. Nasz bunt nie miał prawa zakończyć się powodzeniem. Był niepotrzebny. Przez niego wiele osób zginęło. Byli tacy młodzi. Jak ja. Teraz większość z nich nie żyje i to częściowo moja wina. Byłam jedną z osób, która namawiała do walki. Ale przecież mieliśmy wygrać. Tak bardzo byliśmy zmotywowani. Marzyliśmy o wolności. Nawet jeśli mieliśmy szansę na wygraną, to ją zmarnowaliśmy. Przez pośpiech. Przez emocje. Przez chęć odegrania się na nich za te wszystkie lata biedy, upokorzeń, upodleń. Zmarnowaliśmy szansę. Zmarnowaliśmy wiele istnień. Niektórzy zostali skazani na cierpienie. Powinniśmy poczekać i lepiej to przemyśleć, a nie opierać plan na "jakoś to będzie". Z drugiej strony, co innego moglibyśmy zrobić? Nikt nie chce żyć w strachu o następny dzień. Właściwie to nie żyć, ale egzystować. Z resztą nie ma to już znaczenia. Czasu nie cofnę. Mogę tylko myśleć o przyszłości. Bardzo nieprzyjemnej przyszłości.
Zazdroszczę Davidowi. Jest z dala od tego cierpienia. Nie musi znosić bólu. Jest w lepszym miejscu. Nie musi walczyć. Nie musi żyć. Nic nie musi. Zginął w walce. Nie jest skazany na przeżywanie konsekwencji walki. Na wieczny spokój. Ja nie wiadomo jak długo będę torturowana. Jestem zmęczona tym wszystkim. Chciałabym znaleźć się tam, gdzie David. Nie chcę takiego życia. Pragnę już przestać istnieć. Może powinnam się zagłodzić?

Wzrokiem wędruje po ręce pokrytej ranami i siniakami. Dokładnie jak reszta ciała. Prawdę powiedziawszy najwięcej bólu przyniósł mi moment utraty paznokci. Cierpienie fizyczne było równe z psychicznym. Z niewiadomego powodu część mnie zaufała ciemnowłosemu. To niedorzeczne. Nawet go nie znam. Mimo to coś kazało wierzyć, że nigdy by mnie nie skrzywdził. Jak mogłam tak sądzić? On jest, albo będzie przywódcą pchlarzy. Nienawidzę go. Tak samo jak reszty tych kundli. Jednak część mnie zaufała. Jak mogłam sobie ubzdurać coś takiego? Chyba na prawdę mam coś nie tak z głową. Nie ma innego rozwiązania. Z resztą nie ma to już znaczenia.

Ciszę przerywa dźwięk przekręcanego klucza w zamku. To już czas tortur? W drzwiach spodziewam się ujrzeć strażnika. Mimo oczekiwań pojawia się w nich chłopak o bursztynowych oczach. Przez kilka sekund patrzymy sobie w oczy. Po chwili znika. Do uszu dociera echo otwierania kolejnych cel. Czyżby ucieczka? Miło, że pomyślał o innych. Niepotrzebnie tracił czas na umożliwienie mi uratowania się. Pomimo szczerych chęci nie jestem w stanie zmusić ciała do ruchu. Nie mam na to siły. Właściwie to po co mam wstawać? Nie chcę dalej walczyć. Pragnę zdechnąć w tym momencie. Ucieczką przedłużę egzystencję. Moim marzeniem jest ją zakończyć. Nie mam siły i ochoty na dalszą walkę.

Moje uszy zaczynają rejestrować jakiś głośny dźwięk. Za chwilę przybędą tu strażnicy. Mam nadzieję, że ucieczka się powiodła.

Do celi znów zagląda chłopak o bursztynowym spojrzeniu. Z jego ust wydobywa się dźwięk, jednak nie potrafię zrozumieć słów. Po chwili ląduję w jego ramionach. Niesie mnie do wyjścia. Obok biegnie rudowłosa. Innych więźniów nie widzę. Nie wiem jak, ale znaleźliśmy się w lesie. Po raz pierwszy od dawna widzę drzewa i słyszę śpiew ptaków. Słońce razi moje oczy. Błękitne, bezchmurne niebo to ostatnie, co pamiętam. Morfeusz postanowił otoczyć mnie ramionami i po chwili pogrążyłam się we śnie.

Mój kochany wroguOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz