Rozdział 12

5.9K 325 19
                                    

Abigali

Zostałam obudzona przez mocne szarpnięcie mojego ramienia. Otwieram oczy. Nad moją twarzą znajduje się zmartwione oblicze rudowłosej. Dopiero w tym momencie do uszu dociera jej głos próbujący mnie wybudzić. Podnoszę się z twardego podłoża. Dziewczyna odsuwa się, dając mi przestrzeń. Rozglądam się. Jestem wewnątrz jaskini. Przez wejście wpadają do środka promienie popołudniowego słońca.

- Jak się czujesz? - pyta rudowłosa przerywając ciszę.

- W porządku - odpowiadam

- Nic cię nie boli? Nie kręci ci się w głowie?

- Nie - mówię po chwili namysłu - Jak długo byłam nieprzytomna?

- Niedługo. Nie minął nawet jeden dzień

Po tych słowach zapada cisza przerywana jedynie śpiewem ptaków. Od dawna nie słyszałam tego dźwięku. Jestem wolna. Czyli to jednak nie był sen. Nie wierzę w to. Pierwszy raz od dawna jestem poza murami więzienia. Mogę oddychać świeżym powietrzem, podziwiać coś innego niż wnętrze celi.

W tym momencie usłyszałam kroki. Rudowłosa najwidoczniej też. Dziewczyna zerwała się z miejsca i podeszła do wejścia do jaskini. Nie chcę wracać do więzienia. Nawet jeśli to sen, nie chcę, by w ten sposób się skończył. Moje serce przyspieszyło, pot zaczął spływać po czole. Potencjalny przeciwnik jest coraz bliżej. Oby to nie był wróg. Nie chcę znowu się znaleźć w zamknięciu.

Moja kompletnie bezbronna towarzyszka ciągle znajduje się w tym samym położeniu. Nie ma szans na wygraną w pojedynku z wilkami. Kroki stają się coraz głośniejsze. Mam wrażenie, że z każdą następną sekundą czas coraz bardziej zwalnia. Ciało rudowłosej jest spięte i gotowe do ataku. Moje także, by w razie potrzeby mieć jakąkolwiek szansę na przetrwanie podczas pojedynku. Czuję coraz większy przypływ adrenaliny.

Nagle dziewczyna nie jest już w pozycji bojowej. Biorę z niej przykład i się rozluźniam. Organizm się uspokaja, serce powraca do normalnego rytmu. Do jaskini wchodzi mój wybawiciel o bursztynowych oczach. W ręce trzyma prowizoryczną torbę wykonaną z górnej części odzienia. Biała, brudna koszulka z krótkim rękawem odsłania jego chude, pokryte nielicznymi zadrapaniami ramiona.

- I jak? - zwraca się do mężczyzny rudowłosa

- Nigdzie nie natknąłem się na żadnego kundla, więc chyba jest ok - odpowiada bursztynowooki - Poza tym znalazłem w lesie jagody. Wydaje mi się, że chyba nie są trujące - mówiąc to wskazuje na torbę

- Chyba?

- Jestem żołnierzem, nie botanikiem. Myślisz, że znam się na takich rzeczach?

- Myślę, że powinieneś potrafić odróżniać trujące rośliny, biorąc pod uwagę, że to jedna z kluczowych umiejętności umożliwiających przeżycie

- Spokojnie. Na dziewięćdziesiąt procent nie umrzesz po ich zjedzeniu

- Chyba wolę nie ryzykować. Jak by co, to ty je pierwszy jesz

Mężczyzna wziął jeden z owoców i zjadł. Dziewczyna stojąca naprzeciw niego miała zaniepokojoną minę.

- Widzisz. Nic mi nie jest - powiedział z triumfem w głosie mężczyzna

- Zobaczymy za kilka godzin - odrzekła z przekąsem rudowłosa.

Mężczyzna odwrócił się, by położyć torbę przy ścianie. Dopiero w tym momencie mnie zauważył.

- Widzę, że się już obudziłaś - rzekł łagodnym tonem - Jak się spało?

- W porządku - odpowiadam tak cicho, że nie mam pewności, czy usłyszał moją wypowiedź

- Nie masz nic złamane? Dasz radę iść bez przerwy przez kilka godzin?

- A czemu miałabym nie dać rady?

- Patrząc na twój obecny stan...

Niestety coś w tym jest. Z pewnością przez torury zostałam osłabiona. Brak paznokci też nie pomaga.

- Bez przesady, nie jest ze mną aż tak źle - to mówiąc lekko się uśmiecham

- Mam taką nadzieję - westchnął wypowiedziawszy to zdanie.

Rozumiem jego obawy. Na jego miejscu też bym się martwiła. Nie jestem w najlepszej formie. Przypominam zranione zwierzę. Jednak jestem sprawniejsza niż mogłoby się wydawać. A przynajmniej mam taką nadzieję. Obym nie była ciężarem. Moje palce bez osłony są bardziej podatne na ból, jednak poza tym nie jest ze mną tak źle. Wszystkie kończyny są sprawne, na razie nie wdało się żadne zakażenie. Myślę, że jestem w stanie im dorównać pod względem fizycznym. Raczej na pewno. Uczono mnie, jak radzić sobie w trudnych warunkach. Myślę, że mogę im się przydać. Mam u nich dług wdzięczności za uratowanie mnie. Gdyby nie oni to dalej gniłabym w celi. Uratowali mi życie. Było to ryzykowne posunięcie. Bardzo ryzykowne. Wręcz irracjonalne. Przecież ze mną ucieczka była trudniejsza. Narazili się. To mogło skończyć się niepowodzeniem. Zaryzykowali przez pomoc dziewczynie, którą ledwie znają. W pojeździe, którym przewożono nas do więzienia nie mieliśmy okazji na zaprzyjaźnienie się. Właściwie to że sobą nie rozmawialiśmy. Jestem dla nich obcą osobą. Mimo to pomogli mi.

- Dlaczego? - pytanie mimowolnie wyrwało się z moich ust.

Mój wybawiciel, siedzący przy ścianie, skierował wzrok na mnie. Rudowłosa natomiast znajduje się przy wyjściu z kryjówki i analizuje otoczenie. Nie usłyszała, albo zignorowała moje pytanie.

- Co dlaczego? - odezwał się mężczyzna

- Dlaczego mi pomogliście? Było to ryzykowne posunięcie

- Nie mogliśmy cię tam zostawić. Zabiliby cię - powiedziała dziewczyna.

Jakoś ciężko mi w to uwierzyć. Rozumiem, że mi współczuli, jednak to nie może być powodem. A przynajmniej nie jedynym. Nie sądzę, by wiele osób ryzykowało dla nieznajomej.

- Poza tym podczas powstania uratowałaś moją siostrę - oznajmił mężczyzna.

I wszystko jasne. Chociaż właściwie co mnie obchodzą ich motywacje? Nie ma to znaczenia. Liczy się tylko to, że jestem wolna. W tym przypadku mają znaczenie skutki, a nie przyczyny. Aczkolwiek może lepiej wiedzieć takie rzeczy?

- Dziękuję wam za pomoc - mówię z przyjaznym uśmiechem

- Nie ma za co - oznajmia mężczyzna - Najtrudniejsze i tak jest jeszcze przed nami

- Racja

W tym momencie zapada niezręczna cisza przerywana naszymi oddechami. Podobna sytuacja do tej, gdy transportowano nas innego więzienia, z tą różnicą, że obecnie nie pilnuje nas banda pchlarzy.

- Nie jesteś może głodna? - zadaje pytanie bursztynowooki, tym samym przerywając ciszę

- Nie - odpowiadam. Jedynym pożywieniem są jagody, a wolę na razie nie ryzykować - Ale dzięki za troskę... Eh - kurczę, pamiętałam jego imię. Jak ono brzmiało? Chyba jest dosyć krótkie.

- Tom - oświadcza po chwili, za co jestem mu wdzięczna - A to Lisa - wskazuje głową na rudowłosą, która wydaje się nie być zainteresowana naszą rozmową - A ty jesteś...

- Abigail - na szczęście nie tylko ja mam tutaj słabą pamięć do imion.

- Ok - powiedział, patrząc na zewnątrz.

Czynię to samo co Tom i kieruję wzrok na dwór. Zbliża się noc. Otoczenie zaczyna tonąć w ciemności.

- To wy się wyśpijcie, a ja będę stać na warcie. Potem się zmienimy - zwraca się mężczyzna do mnie i do Lisy.

- Dobrze - odpowiadamy niemal w tym samym momencie.

Tom opuszcza kryjówkę. Rudowłosa kładzie się i próbuje zasnąć. Po chwili słyszę jej miarowy oddech. Ja natomiast podziwiam przez wejście do jaskini skrawek lasu pogrążający się w mroku i staram się zmusić do choćby chwili snu, by mieć siły na następny dzień.

Mój kochany wroguWhere stories live. Discover now