Rozdział 13

6.1K 304 28
                                    

Helios

- Myślę, że powinniśmy wreszcie zaangażować więcej osób do poszukiwania zbiegów - po raz kolejny próbuję przekonać do tego ojca.

- Może od razu wyślę najlepszych łowców, by uganiali się po lesie za bandą ludzi? - odparł z ironią - Poza tym wyznaczone do tego osoby świetnie sobie radzą

- Nie wydaje mi się

- Złapali już czwórkę

- W trzy dni, niezły wynik

- Słuchaj, są ważniejsze rzeczy do zrobienia niż szukanie ich

- Mogą mieć ważne informacje - nie daję za wygraną.

- Nie sądzę. Wszystkie informacje, które z nich wyciągnęliśmy nie były istotne. A jeśli wiedzą coś ważnego, to z pewnością nam tego nie powiedzą

- To po co w ogóle ich szukasz?

- Trzeba kogoś pokazowo ukarać, by pokazać tym śmieciom, kto tu rządzi. Z resztą i tak miałem już zaprzestać tych poszukiwań. Czwórka w zupełności do tego wystarczy. Reszta niech zdycha w lesie, bo pewnie do żadnego miasta nie dotrą

- Ale...

- Zdania nie zmienię. Lepiej już stąd wyjdź i nie marnuj swojego i mojego czasu

Wkurzony opuszczam gabinet. Niestety nie przekonam go. Mogłyby chociaż zostać wyznaczone lepsze osoby do poszukiwań. Obecnie zajmują się tym sami idioci. Znalezienie wycieńczonych ludzi nie jest trudnym zadaniem. Sam lepiej poradziłbym sobie od nich. W jeden dzień wszyscy zostali by znalezieni. Jednak strażnicy przy bramach nie umożliwiają mi tego. Mówią, że Alfa nie pozwala na wypuszczenie mnie poza teren miasta. Gdy przejmę władzę, odwdzięczę im się za to.

Jestem wściekły. Nogi same prowadzą do mojego pokoju. Mam ochotę pobić pierwszą osobę, którą spotkam na swojej drodze. Najlepiej, jeśli trafię na jednego z tych idiotów, co nie potrafią znaleźć garstki ludzi.
Jednak na ich szczęście nikt nie pojawia się na mojej drodze. Stoję przed drzwiami wykonanymi z ciemnego drewna. Kładę dłoń na klamce i po chwili wchodzę do pokoju.

Znajduję się w pomieszczeniu trochę za dużym dla jednej osoby. Ściany mają kolor jasnoszary. Wnętrze nie zawiera wielu mebli. Jest tutaj łóżko z czarną pościelą, biało-szara szafa oraz komoda o tym samym kolorze co pościel. Nad łóżkiem wisi obraz czerwonego samochodu, a na podłodze jest położony ciemnoszary, puchaty dywan. Obok szafy są drzwi prowadzące do łazienki.
Nietypowym elementem w pokoju jest worek treningowy wypełniony piaskiem i szmatami. Bez zastanowienia podchodzę i uderzam gołymi pięściami w niego. Z każdym kolejnym ciosem moja złość zmniejsza się. Jestem wkurzony na tę sytuację. Na to, że z łatwością udało im się uciec. Na to, że wyznaczono do poszukiwań idiotów, którzy nie nadają się do niczego. Na to, że wśród czwórki odnalezionych ludzi nie było jej. Nie wiem, gdzie ona jest, czy wszystko z nią w porządku, czy właśnie w tej chwili nie zdycha gdzieś z głodu i wyczerpania. Nie wiem nawet, czy żyje. Chociaż bym to chyba czuł, prawda? Przecież jest moją mate. Wyczuł bym chyba, gdyby odeszła z tego świata. A co jeśli jest bliska śmierci, a ja nie jestem w stanie jej pomóc? Pięści  z coraz większą siłą uderzają w worek. Czuję, jak zdziera mi się skóra z nadgarstków, jednak ignoruję to. Jak to możliwe, że strażnicy nie zatrzymali ich? Od tego przecież są. Skoro nie dali rady powstrzymać bandy ludzi, to co jeszcze robią na tych stanowiskach? Powinni zostać zwolnieni i ukarani za to. Na razie nie mogę nic zrobić. Najchętniej pobiegłbym do lasu i sam ją odszukał. To nie może być takie trudne. Jak ja nienawidzę tej sytuacji. A jeszcze bardziej nie cierpię tej całej więzi mate. Po co ona w ogóle jest? Przeszkadza tylko w życiu. Jest kompletnie zbędna. Natura ma nas za idiotów, skoro uznała, że sami nie potrafimy sobie znaleźć partnerów życiowych, więc trzeba nam pomóc, czy co? Bo po co komu wolna wola, przecież lepiej przykuć nas do końca życia do jednej osoby. I sprawić byśmy cierpieli, gdy nie jesteśmy przy tej osobie.
Czuję krew pojawiającą się na moich dłoniach. Nie przejmuję się tym. Jeszcze dzisiaj się zagoją. Jednym z plusów bycia zmiennokształtnym jest szybka regeneracja. Jedynie udaję się do łazienki, by zmyć krew. Są o wiele ważniejsze sprawy do załatwienia, jak choćby odnalenienie tej mojej mate. Nie wytrzymam dłużej tej niepewności. Nie chcę z nią być, jednak nie mogę pozwolić na jej śmierć. Znajdę ją i przywlokę tutaj. Potem coś wymyślę. A jeżeli któryś ze strażników będzie próbował mnie zatrzymać, to rozszarpię go na miejscu.

Z tymi myślami udaję się w stronę drzwi wejściowych. Po drodze wyczuwam znajomy zapach. Nie czułem go od paru dobrych lat. Osoba wydzielająca tę woń przemieszcza się w moim kierunku. Jest coraz bliżej. Za chwilę ją spotkam. O ile jest to osoba o której myślę.

Schodząc po schodach natrafiam na młodą kobietę o oliwkowym kolorze skóry i kruczoczarnych, długich włosach związanych w kitkę. Twarz w kształcie serca ma skierowaną w mają stronę. Duże, czekoladowe oczy, przy których pojawiły się drobne zmarszki wywołane szerokim uśmiechem, wpatrują się we mnie. Kobieta niesie granatową walizkę, a na ramieniu ma materiałową torbę.

- Helios! - krzyknęła kobieta i rzuciła się na moją szyję.

- Witaj Dalia - mówię przytulając dawno nie widzianą przyjaciółkę.

- Miło Cię widzieć - po wypowiedzeniu tych słów odsuwa się ode mnie, jednak jej twarz dalej zdobi uśmiech.

- Ciebie też - odpowiadam z równie szerokim uśmiechem.

- Pomógłbyś mi z walizkami? - pyta dwudziestoparolatka - Zostały na dole

- Córka bety nie radzi sobie z paroma walizkami? - mówię z przekąsem.

- Oj weź się zlituj i mi pomóż. Nie chce mi się tego samej wnosić - mówiąc to spojrzała na mnie oczami szczeniaka. Zawsze ten wzrok na mnie działał, aczkolwiek mam teraz coś ważniejszego do zrobienia.

- Pomógłbym Ci, ale się spieszę

- Może byś jednak pomógł swojej przyjaciółce, Helios? - oboje odwracamy się w kierunku, z którego dobiega głos. Dostrzegam opartego o ścianę ojca.

- Chętnie, ale się spieszę

- Tak bardzo, że nie możesz pomóc swojej przyjaciółce? Jaką to ważną sprawę masz do załatwienia? - mówiąc to spojrzał na mnie podejrzliwie. Czyżby się domyślał?

- W sumie to nic ważnego. Już idę po te walizki - odpowiadam, próbując ukryć złość i irytację uśmiechem.

- Potem mógłbyś oprowadzić ją po mieście i pokazać, jakie zmiany zaszły w ciągu tych kilku lat

- Oczywiście - oznajmiam, udając się po walizki.

Mój kochany wroguWhere stories live. Discover now