we will be bad | stoch x prevc

683 67 5
                                    

Stoimy na balkonie, a zimno po prostu wpija się w moje kości. Pocieram ręce, starając się je trochę ogrzać. Ty sięgasz do kieszeni swojej bluzy i wyciągasz kolejnego papierosa. Doskonale wiesz, że nienawidzę, gdy palisz. A szczególnie przy mnie. Jednak tym razem nic nie mówię. Staram się zachować pionową sylwetkę, pomimo tego, że w moich żyłach krąży pół litra rumu. 

Udaje mi się to chyba tylko dlatego, że przytrzymuję się lodowatej barierki. 

Właściwie to zastanawiam się dlaczego, do cholery, stoimy na tym zimnym balkonie, skoro moglibyśmy spędzić ten czas w twoim ciepłym mieszkaniu. Lub w twoim ciepłym łóżku. Najlepiej jeszcze, gdyby otulały mnie twoje ciepłe ramiona. 

Spoglądam na ciebie, ale wydajesz się tak zaabsorbowany widokiem, że nawet nie zwracasz na mnie uwagi. A tak przynajmniej mi się wydaje.

— Nie zastanawiasz się czasami, czy nie rzucić tego wszystkiego? — pytasz, przymykając powieki. Patrzę na twoją bladą twarz i myślę, że mógłbym to robić codziennie. Obserwuję twoją zarysowaną szczękę i lekki, dwudniowy zarost. Mam ochotę dotknąć twojej twarzy. Mam ochotę polizać ten zarost. 

— Tego, czyli czego? — odpowiadam, po krótkiej chwili ciszy. 

— Skoków, nie wiem. Tej całej beznadziejnej otoczki prasy, rodziny, wymagań. Jestem zmęczony — mówisz, wzdychając. Zastanawiam się nad twoimi słowami. Przecież podobno wszystko w rodzinie w porządku. A prasa już dawno dała ci więcej spokoju i przestrzeni. Może chodzi ci o coś zupełnie innego? Może... I choć podświadomie pragnę, żebyś mówił o mnie, nie mogę zadać tego pytania.

— Nie wyobrażam sobie na razie odejścia — mówię.

— A nie jesteś tym wszystkim już zmęczony? — w końcu na mnie spoglądasz. — Nie masz dość tej ciągłej rywalizacji, bycia na świeczniku? — zaciągasz się po raz kolejny papierosem, a ja nie potrafię zaprzeczyć, że wyglądasz cholernie seksownie. 

— Czasami tak. Szczególnie gdy... — myślę chwilę, a ty znów kierujesz ku mnie swoje spojrzenie. Nie mam pojęcia, dlaczego nasza rozmowa o ulubionej kawie przeszła na tak poważne tematy. Staram się dobrać jakoś słowa, ale alkohol mąci mi w głowie. Właściwie jedynym, o czym mogę teraz myśleć, są twoje jebanie cudowne, sine od zimna usta. Wpatruję się w nie chyba zbyt długo, bo w końcu odchrząkasz. Mam wrażenie, że ty nie jesteś tak bardzo pijany, jak ja. Choć mogę mieć jedynie takie mylne odczucie. 

— Gdy chcesz zrobić coś, co u normalnych ludzi mogłoby przejść, ale ty będziesz przez to pieprzoną gwiazdą wszystkich nagłówków? — pytasz, uśmiechając się pod nosem. 

— Na przykład. Co masz na myśli? — wypuszczam powietrze z ust i obserwuję, że wydobywa się z nich obłok pary. Jest naprawdę zimno. 

Znów się uśmiechasz i patrzysz mi w oczy. 

— Na przykład, gdybyśmy byli niegrzeczni. — Śmiejesz się, widząc moją skonsternowaną minę. — Wracamy do środka? — pytasz po chwili i gasisz resztkę swojego papierosa. Mówię coś o tym, że palenie szkodzi, ale ty nie zwracasz na to uwagi. 

Zaraz po zamknięciu drzwi blokujesz moją drogę, opierając dłonie na ścianie po obu stronach mojej głowy. Brakuje mi tchu. 

— Peter?

— Nie chciałbyś czasami mieć to wszystko gdzieś i trochę po rozrabiać? — pytasz, zbliżając swoją twarz milimetry od mojej. Najpierw delikatnie dotykasz ustami mojego policzka. Czuję na skórze twój oddech. Przesuwasz swoje usta na moje ucho, a ja praktycznie nie oddycham. Czuję, jak się uśmiechasz. W ten swój wyjątkowy, seksowny sposób. Miękną mi kolana. 

— Chciałbym — udaje mi się wykrztusić, po czym wpijasz się w moje usta. A ja po prostu stoję i czuję, jakby dookoła mnie wszystko eksplodowało.

Czuję, jakbym szybował w powietrzu. Czuję, jakbym łapał oddech, stając na najwyższej górze świata. Odpowiadam tym samym, obejmują twoją szczupłą talię. Dotykasz mojej szyi, a ja jęczę cicho. Twoje zmarznięte dłonie wędrują po moim ciele. Mam wrażenie nieskończonego lotu. Przyjemność rozlewa się we mnie, jak alkohol krążąc w żyłach. Nie wiem, czy jestem teraz bardziej pijany od niego, czy twoich zimnych ust, które zostawiają ślady w zagłębieniu mojej szyi. 

Przerywasz na chwilę pocałunek, a w twoich oczach widzę ogień, przez który tracę zmysły. Wiem, że czujesz to samo, bo patrzę na ciebie w ten sam sposób. 

Ciągniesz mnie na stojącą obok kanapę. Popychasz mnie na nią. Całujesz mnie. A jedynym, o czym mogę teraz myśleć, są twoje usta. I dłonie. Dłonie, którymi doprowadzasz mnie do rozkoszy. Ściągasz moją koszulkę i schodzisz pocałunkami na moją klatkę piersiową. Jęczę cicho, a ty znów całujesz moje usta. Pragnę tych pocałunków jak niczego innego na świecie. Gdy odchylasz głowę, błagam cię o więcej. 

— Bądźmy niegrzeczni, proszę. — szepczę pomiędzy pocałunkami, a ty spełniasz tę prośbę. 

ONESHOTS | skijumpingWhere stories live. Discover now