Rozdział trzydziesty piąty: Silniejszy niż ci się wydaje

1.9K 237 266
                                    

Notka od autorki: Rozdział przejściowy, hurra!

---* * *---

Kiedy Harry wreszcie otrzymał pozwolenie na opuszczenie skrzydła szpitalnego, zdążył się już przyzwyczaić do myśli, że świat uległ zmianie, ale wciąż nie był w stanie pogodzić się z czymś, co, jak powoli zaczynał dochodzić do wniosku, przylgnęło do niego już na stałe.

– Naprawdę nie musicie mnie aż tak doglądać – powiedział Adrianowi Belby'emu, jedynemu z trójki Ślizgonów, którego Harry w jakimkolwiek stopniu znał. – Madam Pomfrey powiedziała, że całkowicie wyzdrowiałem po klątwie Rovenana, więc mam pełną kontrolę nad swoim ciałem i mogę dostrzec zbliżających się do mnie ludzi znacznie lepiej niż wtedy, kiedy leżałem w łóżku. Nic mi nie będzie.

Adrian tylko na niego zerknął. Wibrował lekko z dumy, która zdawała się go nigdy nie opuszczać. Harry zauważył pierwsze jej oznaki, kiedy chłopak pojawił się na swojej pierwszej zmianie, obejmując wartę przy Harrym z obnażoną lewą ręką, której wciąż nie zasłonił z powrotem.

– Potrzebujesz, żeby ktoś cię chronił, Harry – powiedział po prostu. – Więc pozostaniemy w pobliżu, żeby cię chronić.

– Kiedy to właśnie usiłuję wam wyjaśnić – powiedział Harry, ledwie utrzymując swój temperament na wodzy. Przynajmniej kiedy byli przy nim Blaise, Milicenta czy Draco, to mógł z nimi rozmawiać jak z przyjaciółmi, dzięki czemu zapominał o ich ochronie. Adrian i pozostali podchodzili do tego ze straszną powagą. – Już nie potrzebuję ochroniarzy.

– Właśnie, że potrzebujesz.

Harry podskoczył. Adrian i pozostali sięgnęli po różdżki. Bliźniacy Weasley zignorowali ich, zrównując krok z Harrym, jakby po prostu spotkali się z nim na przyjaznej pogawędce. Harry uśmiechnął się wbrew sobie, kiedy zobaczył ich nagie, lewe przedramiona. Na każdym z nich bez przerwy poruszał się lemonkowo zielony tatuaż z napisem VOLDEMORT TO IDIOTA. Obelga zmieniała się co jakiś czas.

– Z przyjemnością podzielimy się z wami tym obowiązkiem – powiedział ten, którego Harry uważał za Freda. Mówił do Adriana. – Z samego rana w poniedziałek mamy zajęcia OWUTEMowe z transmutacji, ale potem możemy urwać się z reszty. I tak zwykle posyłamy na nie nasze iluzje. W jakich porach najbardziej przyda się wam dodatkowa para rąk do pomocy?

Adrian zastanowił się nad tym. Harry kilka razy otworzył i zamknął usta. Żaden z nich, oczywiście, nie zwracał na niego najmniejszej uwagi.

– Chwila – powiedział. – Czy ja nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie?

– Nie – powiedział Adrian – bo czasami straszny z ciebie idiota, Harry. – Zabrzmiało to tak, jakby ostatnio często to powtarzał. Odwrócił się do Freda. – Wtorki z samego rana mamy w tej chwili bardzo słabo obstawione. Tak samo środy po południu. No i nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś może spróbować zaatakować go podczas treningu quidditcha.

Identyczny, złośliwy uśmiech pojawił się na twarzach bliźniaków.

– No co ty, Belby – powiedział ten, którego Harry uważał za George'a – chcesz zaprosić pałkarzy Gryffindoru, żebyśmy mogli sobie podpatrzeć waszą taktykę?

Adrian zamilkł, wyraźnie speszony.

– Wcale nie zaprasza – powiedział Harry, tym razem używając tonu, który zmusił ich wreszcie do spojrzenia na niego i zwrócenia na niego uwagi. – Naprawdę podchodzę poważnie do kwestii swojego bezpieczeństwa. Ale Rovenan nie żyje i teraz przede wszystkim trzeba zjednoczyć szkołę z powrotem, a nie rozrywać ją na strzępy. – Kiwnął w kierunku ich lewych przedramion, a potem poruszył własnym, również nagim. – To się liczy tylko jako symboliczny gest. Nie przeszkadza mi. Ale jeśli będziecie tak ciągle przy mnie warować, to ktoś w końcu dojdzie do wniosku, że boicie się, że ktoś mnie tu lada moment zabije.

Wiatr, który trzęsie morzami i gwiazdamiWhere stories live. Discover now